Każdy jest innym i nikt sobą samym.

— Od tamtych czasów były
dwie wojny światowe. . .
— I jedna rewolucja — podsunęłam jadowicie.
— Dwie rewolucje — poprawił okropnie zdenerwowany Michał. — Co za różnica, to nie
ma znaczenia. . .
— Synku, opamiętaj się — rzekła Lucyna z politowaniem. — Co się mogło uchować przez
dwie wojny i dwie rewolucje? Dawno zostało rozkradzione!
Michał Olszewski zdenerwował się tak, że przestał wypowiadać całe zdania, a nawet całe
słowa.
— Po pierwsze nota. . . Z trzydzieste wiatę. . . roku! — wykrzykiwał. — Leżało jak leży!
Zgodnie z wo. . . po drugie! Takie rzeczy! Ja to znam! Na żadnych rynkach! Nie było. . . !
— Dajcie mu trochę wody, bo dostanie konwulsji — powiedziała niespokojnie Teresa.
— Bo po co wy się z tym panem kłócicie — rzekła z wyrzutem ciocia Jadzia. — Nie dajecie
mu dojść do słowa. Niech już powie wszystko, co wie.
— No dobrze, niech powie — zgodziła się Lucyna. — Ja w to wszystko w ogóle nie wierzę,
ale niech mu będzie.
153
Michał Olszewski trzęsącymi się rękami wyciągał ze skrzyni i rozrzucał dokumenty, usi-
łując odzyskać zdolność posługiwania się ludzką mową. Chwycił szklankę Teresy z resztką
herbaty i wypił ją duszkiem, zakrztusił się, odzyskał dech, zaparł się w sobie, ułożył papiery na stole we właściwej kolejności i na nowo przystąpił do wyjaśnień, z wysiłkiem tłumiąc szaleńcze zdenerwowanie.
Z odczytanych ponownie notatek wyraźnie wynikało, że tajemnicza skrzynia dwie rewolu-
cje i jedną wojnę przetrzymała. Pozostała kwestia drugiej wojny. Michał Olszewski upierał się do ostatniego tchu, że musiała przetrzymać i drugą, bo żaden z zawartych w niej przedmiotów nigdy nie ujrzał światła dziennego. Żadnego nikt nie sprzedawał ani nie kupował. Żaden nie pojawił się nigdzie. Musi gdzieś leżeć nienaruszona i koniec!
— Co to w ogóle za przedmioty? — spytała z irytacją Teresa.
— No więc właśnie — wykrzyknął Michał z triumfem. — Nareszcie! Zaraz się panie prze-
konają. . .
Chwycił kolejny papier, bardzo dużego formatu, ale za to częściowo poszarpany i jakby
pogryziony przez mole.
— Pieniądzów złotych i srebrnych różnych sztuk dwa tysiące, w tym bizantyny z daw-
na nie używane — ogłosił z satysfakcją. — To jest numizmatyczny zbiór wysokiej klasy! O, proszę. . . Świecznik złoty, siedmioramienny wagi pudów jeden i ćwierć, kamieniami sadzony z zieloną perłą kształtu gruszki w podstawie, odkupiony przed trzystu laty od rodu niejakich Ożynów, zdobyty w czasie wypraw krzyżowych, sztuk jeden. . . Z zieloną perłą, proszę pań, takie świeczniki istnieją, ale akurat z zieloną perłą nie ma. . . Pucharów srebrnych na zamówienie 154
hrabiów Lepieżyńskich sporządzonych za życia króla Batorego z jeleniami na nóżce kształtu rogów sztuk trzy. . . Serwis srebrny, z pięćdziesięciu ośmiu sztuk zastawy złożony, przez złotnika krakowskiego wykonany w roku pańskim 1398, sceny z polowania wyobrażający. . . Puzdro na klejnoty z czystego złota, włoską modą misternie rzeźbione. . .
— Czy on zwariował? — spytała ze śmiertelnym zdumieniem Lucyna. — Synku, co ty
czytasz?
— Dla króla Zygmunta Augusta sporządzone — ciągnął w rozpędzie Michał — koralem
sadzone, odkupione od rodu książąt Radziwiłłów. Starodawny strój głowy z trzystu sztuk pereł
wykonany. . .
— Co pan czyta? — przerwała podejrzliwie Teresa. — To mają być te przedmioty ze skrzy-
ni?
— To jest pewnie opis jakiegoś skarbca z dawnych czasów — podsunęła niepewnie ciocia
Jadzia.
— Nic podobnego! — zaprotestował energicznie Michał, unosząc głowę znad dokumentu.
— To jest właśnie ten spadek, który panie dziedziczą! Przedmioty zostawione dla wnuczki
przez panią Zofię Bolnicką! Zawartość tej skrzyni!
— Nonsens — oznajmiła pogardliwie Lucyna. — Kompletna bzdura! Strój głowy z trzystu
pereł! Idiotyzm. Nigdy w tej rodzinie nic takiego nie było.
— Skąd pani wie? To leżało schowane!
— E tam — powiedziała sceptycznie moja mamusia. — Nasza rodzina nigdy w życiu nie
była taka bogata.
155
Cała sprawa zaczęła mi się nagle podobać. Do tej pory słuchałam w niejakim otępieniu, usiłując tylko odgadnąć przyczyny, dla których ten obcy facet tak się dziko gorączkuje. Teraz mi to przeszło, pojęłam zapał Michała Olszewskiego, bądź co bądź historyka sztuki.
— Cicho bądźcie! — wtrąciłam się stanowczo. — Co prawda osobiście mnie ta impreza
nie dotyczy, musiałabym je wszystkie trzy zamordować, żeby dziedziczyć, ale interesują mnie przedmioty zabytkowe. Niech no pan pokaże jeszcze raz te papiery!
— No, nareszcie! — westchnął z ulgą Michał.
— W ogóle w te brednie nie wierzę — zakomunikowała zimno Teresa.
Obejrzawszy przy pomocy Michała wszystkie dokumenty jeszcze raz, nabrałam pewnych
nadziei. Wynikało z nich dość wyraźnie, że nie tyle rodzina, ile praprababcia wzbogaciła się jakoś nagle i bez widocznych skutków. Spadek po hrabinie, spadek po krewniaku, posag prababci. . . Wszystko, co miała, upchnęła w skrzyni, dzięki czemu nie zostało roztrwonione. . .
— Frajerki jesteście — powiedziałam bez żadnego szacunku. — Pewnie, że rodzina wcale
nie była bogata. Proszę, po samej praprababci zostało jakieś barachło. . .
— Bacciarelli! — wykrzyknął Michał z oburzeniem.
— Co to jest jeden Bacciarelli w porównaniu z resztą! Parę sztuk byle czego, a wszyst-
ko inne to te spadki uboczne, których praprababcia w ogóle nie używała. Poza tym, folwarki i młyny były prawdziwe, Franek je pamięta. Nie dziwiło was nigdy, że prababcia nic nie miała po przodkach?
— Nic nie miała, bo i przodkowie nic nie mieli — odparła godnie moja mamusia.
156
— Znaczy co, folwarki Franek sobie wymyślił? Zawsze się zastanawiałam, co za kant kryje się w tej karecie. . .
— W jakiej karecie? — przerwała nieufnie Teresa.
— Wszyscy wiedzą, że prababcia nawiała od pradziadka i została potem odwieziona do
Tończy karetą w cztery konie. To skąd ta kareta? Z tej nędzy? Niby co w tym jest, że mamusia prababci dysponowała karetą i czterema końmi, a prababcia tą chałupą w Tończy. . .