W miarę jak sam zaczął się do tego stosować, z łatwością dawało się stwierdzić zawrotne zwężenie jego romantycznego świata, widoczne nie tylko w małpim niemalże ubóstwie postaci, ale i w zwykłym toku ich czynności, zwłaszcza zaś bezczynności. W końcu nie zdarzyło im się już nic, kręciły się w kółko wokół jakiegoś sarkastycznego komentarza na temat własnej nicości, udając zachwyt dla groteskowych bożyszcz, których odkryciem się chełpiły. Wszystko to jednak musiało wydawać się Morellemu ważne, wciąż bowiem piętrzył notatki na temat rzekomej konieczności podjęcia ostatecznej, rozpaczliwej próby wyrwania się z koleiny immanentnej i transcendentnej etyki, w pogoni za jakąś nagością, którą określał jako osiową, nazywając ją od czasu do czasu progiem. Czego progiem jednak i dokąd wiodącym?
Można było odnaleźć w tym zachętę, aby się przenicować i wprost osiągnąć piekący kontakt z rzeczywistością, bez pośrednictwa mitów, religii, systemów i siatek narzucających skalę. Ciekawe, że Morelli z entuzjazmem przyjmował wszelkie nowe robocze hipotezy z dziedziny fizyki i biologii i występował jako człowiek przekonany, że stary dualizm zbankrutował w obliczu dowodów, iż kategorie takie jak materia i duch sprowadzają się obie do pojęcia energii.
W rezultacie jego przemądrzałe małpy zdawały się coraz bardziej cofać w głąb własnego ja, unicestwiając z jednej strony chimery rzeczywistości (równocześnie kontrolowanej i zdradzanej przez rzekome „instrumenty poznawcze”), z drugiej - własną mitopoetyczną siłę, swą „duszę”, aż w końcu kurcząc się do minimum wracały ab ovo do punktu, w którym znika ostatnia iskierka (fałszywego) człowieczeństwa. Nigdy nie wypowiadając tego wyraźnie, Morelli zdawał się wskazywać drogę, której początek stanowi ta wewnętrzna i zewnętrzna likwidacja. Pozostał jednak prawie bez słów, bez postaci, bez przedmiotów, potencjalnie zaś - rzecz jasna - bez czytelników.
Klub wzdychał na wpół zniechęcony, a na wpół bezradny, i tak bywało zawsze lub prawie zawsze.
(128)
125