»
I idzie dalej. Mężczyzna [rusza] za Nim, spocony i zmęczony, gdyż krok Jezusa jest pospieszny, a on jest otyły i starszy, ociężały też przez swe nałogi. Piotr odwrócił się i powiadomił o tym Jezusa.
«Pozwól mu iść. Nie zajmuj się tym.»
W chwilę potem Iskariota mówi:
«Ależ ten człowiek idzie za nami. To niedobrze!»
«Dlaczego? Z litości czy z innej przyczyny?»
«Litość dla niego? Nie. To dlatego, że nieco dalej z tyłu idzie ten uczony w Piśmie z innymi żydami.»
«Zostaw ich. Byłoby jednak lepiej, gdybyś miał litość nad nim niż nad sobą.»
«Nad Tobą, Nauczycielu.»
«Nie, nad tobą, Judaszu. Bądź szczery, zdając sobie sprawę z twoich uczuć i uznając je.»
«Ja naprawdę mam litość nad tym starym człowiekiem. To meczące iść za Tobą, wiesz?» – odzywa się Piotr zlany potem.
«Podążając za Doskonałością zawsze się męczymy, Szymonie.»
Mężczyzna idzie za nimi niestrudzenie, usiłując być blisko niewiast, choć nie zwraca się do nich ani słowem. Magdalena płacze cicho pod swą zasłoną.
«Nie płacz, Mario – mówi do niej Najświętsza Panna, aby ją pocieszyć. Bierze ją za rękę – Potem ludzie będą cię szanować. To pierwsze dni są najstraszniejsze.»
«O! To nie z mojego powodu, lecz – Jego! Gdybym miała Go skrzywdzić, nie wybaczyłabym sobie tego. Słyszałaś, co powiedział uczony w Piśmie? Ja Go kompromituję.»
«Biedna córko! Czy nie wiesz, że podobne słowa syczały już jak liczne węże wokół Jezusa, zanim jeszcze pomyślałaś, żeby przyjść do Niego? Szymon mówił Mi, że oskarżali Go już o to w zeszłym roku, bo uzdrowił trędowatą, niegdyś grzesznicę, którą widział w chwili cudu, a potem już nigdy więcej. To była niewiasta starsza ode Mnie, która jestem Jego Matką. Czy nie wiesz, że musiał uciekać z “Pięknych Źródeł”, bo jedna z twoich sióstr, nieszczęśliwa, poszła tam, ażeby się wyzwolić? Jak mogą Go oskarżać, skoro jest bez grzechu? Przez kłamstwa. A gdzie je znaleźć? W Jego misji pośród ludzi. Czyn dobry przedstawia się jako dowód winy. I w ten sposób coś, co uczyni Mój Syn, zawsze będzie dla nich grzechem. Gdyby zamknął się w pustelni, obwinialiby Go o lekceważenie ludu Bożego. Idzie między lud Boży, [mówią, że] jest winny, bo to czyni. Dla nich zawsze jest winny.»
«Oni są więc ohydnie źli!»
«Nie. Są uparcie zamknięci na Światło. On, Mój Jezus, jest Wiecznie Niezrozumianym i będzie takim zawsze i coraz bardziej.»
«Nie cierpisz z tego powodu? Zdajesz mi się taka pogodna.»
«Nie mów nic. To tak, jakby Moje serce otaczały kłujące ciernie. Przy każdym oddechu ranią Mnie, ale niech On o tym nie wie! Ukazuję się taką, żeby Go podtrzymać Moją pogodą. Jeśli Matka Go nie pocieszy, gdzież Mój Jezus będzie mógł znaleźć pocieszenie? Na czyją pierś będzie mógł skłonić głowę nie będąc ranionym lub oczernionym, dlatego że to robi? Jest więc słuszne, żebym Ja – nie zważając na ciernie, które rozdzierają Mi serce, ani na łzy, które piję w godzinach samotności – podała Mu delikatny płaszcz miłości. Daję uśmiech, niezależnie od ceny, aby On był spokojny, spokojniejszy... aż do chwili, gdy zalew nienawiści będzie tak wielki, że wszystko będzie już nieprzydatne, nawet matczyna miłość...»
Dwie łzy znaczą bladą twarz Maryi. Dwie siostry patrzą na nią, bardzo wzruszone.
«Ale On ma nas, my Go kochamy. I apostołowie...» – mówi Marta, żeby Ją pocieszyć.
«On ma was, tak. Ma apostołów... jeszcze bardzo nie dorastających do swego zadania... I Moja boleść jest silniejsza, bo wiem, że On wie wszystko...»
«On wie zatem, że ja chcę być Mu posłuszna aż do całopalenia, jeśli trzeba?» – pyta Maria Magdalena.
«Wie o tym. Ty jesteś wielką radością na Jego ciężkiej drodze.»
«O, Matko!» – Magdalena ujmuje dłoń Maryi i całuje ją serdecznie.
Tyberiada kończy się na podmiejskich ogrodach. Za nimi biegnie zakurzona droga do Kany, mająca z jednej strony sady, a z drugiej – łąki i pola spalone letnim słońcem. Jezus wchodzi do sadu i zatrzymuje się w cieniu gęstych drzew. Niewiasty dochodzą do Jezusa, na końcu – zasapany Rzymianin. Naprawdę jest u kresu sił. Zajmuje miejsce nieco w oddaleniu, nie mówi, lecz przygląda się.
«Zjedzmy coś, gdy wypoczywamy – mówi Jezus. – Jest tutaj studnia i wieśniak w pobliżu. Idźcie go poprosić o wodę.»
Jan i Tadeusz idą. Powracają z dzbanem pełnym wody aż po brzegi. Za nimi idzie wieśniak, ofiarowując wspaniałe figi.
«Niech Bóg ci odpłaci zdrowiem i plonami.»
«Niech Bóg Ciebie strzeże. Jesteś Nauczycielem, prawda?»
«Tak.»
«Przemówisz tutaj?»
«Nie ma nikogo, kto tego pragnie.»
«Ja, Nauczycielu. Bardziej niż wody, która jest tak dobra, kiedy jest się spragnionym» – woła Rzymianin.
«Jesteś spragniony?»
«Tak bardzo. Szedłem za Tobą od miasta.»
«Nie brak w Tyberiadzie źródeł ze świeżą wodą...»
«Nie pojmuj mnie niewłaściwie, Nauczycielu, lub nie udawaj, że źle rozumiesz. Szedłem za Tobą, żeby usłyszeć, jak przemawiasz.»
«Ale dlaczego?»
«Nie wiem jak [to się stało] ani dlaczego. Widząc ją... – wskazuje Magdalenę. Nie wiem. Coś mi mówiło: “On powie ci o rzeczach, o których jeszcze nie wiesz.” I przyszedłem.»
«Dajcie temu mężowi wody i figi. Niech wzmocni swe ciało.»
«A ducha?»
«Ducha wzmacnia Prawda.»