- Czy macie tam na górze osobę o nazwisku Rose Barbar?
- Ktoś, kogo pan zna?
- Znajoma znajomej.
- Tej niespokojnej młodej kobiety z drugstoru?
- A więc wie pan, o kim mówię?
- Nie, nie wiem. Mamy mnóstwo Rose, mnóstwo Johnów, mnóstwo... Alanów. I codziennie więcej, doktorze. Czy zastanawiał się pan, gdzie pan będzie stał, kiedy nadejdzie Mesjasz?
- Z boku - odpowiedział Springer. - Tak, żebym mógł dostrzec, kto za nim stoi i go podtrzymuje.
- Humor to potężna tarcza, doktorze. Ochroni pana przed wszystkim... poza sobą samym.
- Potrafię sobie ze sobą poradzić, do diabła - powiedział Alan. Uśmiech Johna zniknął.
- W domu Michała nie żartujemy na temat Diabła.
- W takim razie przepraszam, John. Nie przyszedłem tu, żeby was napastować. Chciałem zobaczyć miejsce, w którym moja córka spędza tyle czasu.
- Czy wątpi pan w nasze intencje?
- Szczerze mówiąc, zastanawiam się nad nimi. To Centrum Rozrywki jest świetnym miejscem, gdzie młodzież może się bawić. Ale niektórzy z nas, z miasteczka niepokoją się tym, co dzieje się w waszym ośrodku.
- Siedziba Bractwa to miejsce dla tych, którzy szukają Boga.
- Trochę martwimy się o to, czego szuka Bractwo - odparł Alan. - Wnioskuję, że szkolicie nowo nawróconych
John uśmiechnął się.
- Nawrócony nie może wiele zdziałać dla sprawy Michała, póki nie zostanie wyszkolony i wprowadzony do ruchu.
- Radzę, żebyście nie starali się tego robić tutaj, w Centrum Rozrywki - powiedział Springer. - Nie próbujcie nawracać naszych dzieci. - Jego słowa zginęły w hałaśliwym pomieszczeniu i poczuł się trochę głupio z tego powodu, że je wypowiedział.
John zdawał się wyczuć jego zakłopotanie.
- Najpierw pan mówi, że wasze dzieci potrzebowały takiego centrum, a potem, że nie powinniśmy w ogóle mieć z nimi do czynienia.
- Nie powiedziałem tego. Ja tylko...
- Czy pan wolałby kierować takim miejscem? Ilu rodziców w pańskim mieście poświęciłoby wystarczając dużo czasu, żeby zająć się dziećmi?
- Nie mówię, że nie jesteśmy wdzięczni.
- A c o pan mówi?
- Tylko tyle, że lepiej by było, gdybyście nie wkraczali zbyt głęboko w nasze życie. Będziemy umieli sobie poradzić, jeżeli zostawicie nas samych. - Jego słowa znów zabrzmiały agresywnie, aż stał się niespokojny pod kamiennym spojrzeniem Johna.
Instruktor pozostał beznamiętny, Springerowi zaś nie udało się opanować.
- Michał dał Błękitnym Braciom misję do spełnienia. Mamy oczyścić ziemię dla Chrystusa. I kto mógłby w związku z tym czuć się zagrożony? Nie oczyszczony? Grzesznik?
- Kiedy zaczniecie decydować, kto jest nie oczyszczony i kto jest grzesznikiem, wszyscy będziemy zagrożeni.
- Naszą misją nie jest ukaranie nie oczyszczonych - wyjaśnił John. - Oni też są dziełem bożym, a nawet Michał nie ośmieliłby się osądzać dzieła bożego. Zamierzamy ich oczyścić.
- "Oczyścić" to takie mało konkretne określenie - powiedział Springer.
- Wolałby pan: "nawrócić"?
- Brzmi jaśniej.
- A czy pan sprzeciwia się temu, żebyśmy nawracali ludzi dla Chrystusa?
Doktor zastanowił się nad tym pytaniem. Emocjonalnie rzecz ujmując, nie podobał mu się taki pomysł i nie mógł sobie wyobrazić, żeby mogło się to zdarzyć jemu, ale rozważając to spokojnie, uważał, że ludzie mieli prawo próbować nakłaniać innych, żeby się z nimi zgodzili. Wyraził ten paradoks w odpowiedzi:
- Nie, jeśli zrobicie to uczciwie.
- Uczciwie?
- Jeśli potraficie nakłonić kogoś przedstawiając mu swój punkt widzenia, to dobrze. Ale jeśli go zmuszacie, to jestem temu przeciwny.
- Czy mówi pan o praniu mózgu? - spytał John. Bezpośredność pytania zdziwiła Springera.
- To pan powiedział.
- Wiem, co mówią ludzie. Nie pozwalamy, żeby coś takiego łączyło się z naszą misją. Więc jeśli nawracamy używając argumentów, to wszystko w porządku?
Pierwszy raz Alan dostrzegł pod nieruchomym uśmiechem nieco emocji. Triumf?
- Jeden z naszych instruktorów ma doktorat z filozofii, doktorze Springer. Napisał pracę na temat semantyki ogólnej. Czy zechciałby pan z nim podyskutować?
Alan uśmiechnął się.
- Prędzej zgodziłbym się walczyć z Muhammedem Ali.
- Zrozumiał pan, co mam na myśli.
- To nie jest argument. Wasz doktor filozofii może mówić do mnie na okrągło, ale nie jest w stanie zmusić mnie, abym się z nim zgodził, dopóki jestem w pełni władz umysłowych. To nie jest to samo, co pranie mózgu.
Muzyka zatrzymała się. Jakby na rozkaz młodzież rozproszyła się na boki i stłoczyła pod ścianami. John zniknął w tłumie i Springer zobaczył młodą kobietę, która zaczęła grać na pianinie. Wtórowało jej dwóch mężczyzn na skrzypcach; słuchacze zaczęli klaskać w rytm melodii. Samantha i Dick ciągle rozmawiali z człowiekiem z sekty. Na oczach Alana, chłopiec odsunął się, a mężczyzna położył ręce na skroniach Samanthy. Powiedział coś, a ona zamknęła oczy.
Potem, ku zdziwieniu Springera, śmiało weszła na środek pokoju, złożyła przed sobą ręce i spojrzała na pianino. Jej twarz płonęła z emocji.
Pianistka uderzyła kilka dźwięków. Samantha wzięła głęboki oddech i zaśpiewała:
Bliżej, mój Panie, wciąż bliżej Ciebie! Dzięki Krzyżowi znajdę się w niebie...