- W każdym razie ostatnią rzeczą, o jaką bym cię poprosiła, byłoby wykorzystanie czegoś takiego w stosunku, powiedzmy, do Jamala. Tak naprawdę, to on nikogo jeszcze nie skrzywdził i może nawet nie zrobi tego w przyszłości. Nasza ucieczka może nim tak wstrząsnąć i tak go przerazić, że zawróci swych ludzi i podążą do domu. Albo też późno w nocy odwiedzi go jego bóg i powie mu, jakim jest brzydkim chłopcem. Wszystko może się jeszcze zdarzyć,
Rena skinęła głową, a na jej twarzy pojawiła się ulga spowodowana słowami Shany.
Mero pochylił się i uspokajająco poklepał ją po ręce. Uśmiechnęła się do niego nieśmiało, otrzymując w zamian uśmiech dodający otuchy. Półelf nie cofnął już swojej dłoni.
“Och, doprawdy” - pomyślał poruszony Lorryn. Przez chwilę poczuł, jak budzą się w nim opiekuńcze instynkty brata.
Na szczęście równie szybko opadły. W końcu, dlaczego nie? Czy jakiś pełnej krwi elf okazał jej kiedyś choć część tej kurtuazji, z którą traktował ją Mero, mimo że zaledwie się poznali? Możliwe przecież, że to z jego strony po prostu uprzejmość.
“O, na pewno. A moi przodkowie z obu stron powstaną z grobów i będą ślubować pokój między obydwoma rasami!”
A nawet jeśli zaczęło się między nimi coś więcej, to co? Czy to jego interes? Wprawdzie mało jeszcze wiedział o Merze, lecz to, co wiedział, podobało mu się. Z pewnością nikt, kto przez dłuższy czas żył w otoczeniu Shany, nie mógł pielęgnować w sobie tradycyjnej elfiej pogardy dla kobiet.
Lecz co Shana zamierza z tym zrobić? Czy w ogóle to zauważyła?
Szybkie spojrzenie rzucone w jej kierunku przekonało go, że zauważyła. Oczy miała utkwione w ich połączonych dłoniach i leciutko się uśmiechała.
“No, no, no! Jeśli Shanie to nie przeszkadza, jeśli ona to aprobuje, to czy on ma się wtrącać?”
“Zresztą i tak może nic z tego nie wyjść” - upomniał się, i skierował ponownie myśli i uwagę na najważniejsze w tej chwili zagadnienie. W końcu nic z tego nie wyjdzie, dopóki wszyscy nie znajdą się na wolności, z dala od tego miejsca.
Myre była całkowicie zadowolona z obrotu spraw. W cytadeli stary Caellach Gwain stopniowo podważał autorytet tych, którym Shana powierzyła sprawowanie władzy. Z każdym mijającym dniem, który nie przynosił wiadomości o powrocie Shany, nawet najbardziej lojalni tracili część pewności siebie. Myre poruszała się wśród czarodziejów w postaci byłego ludzkiego niewolnika, powodzeniem starając się nie wpaść w oczy żadnemu ze smoków, i rozsiewała różne aluzje i wątpliwości. Możliwe, że Shana ich opuściła. A może została złapana przez elfich lordów. Możliwe też, że stała się ofiarą jakiegoś potwora z tych dzikich okolic, potwora, z którym nikt dotąd się nie zetknął.
Ostrożnie i przebiegle szerzyła zdradzieckie wątpliwości, że obojętnie z jakiej przyczyny, Shana, Zguba Elfów, nigdy już nie wróci.
Caellach Gwain - chwała jego starczym krętactwom - podchwytywał te pogłoski i rozpuszczał je dalej. Denelor i Parth Agon musieli nieźle się natrudzić, by utrzymać swój wpływ na pozostałych. Niech no tylko staną wobec pierwszego prawdziwego niebezpieczeństwa lub niedostatku, a jedność czarodziejów pęknie jak bańka mydlana. Jeśli zaś chodzi o Jamala...
Czekała na niego w ślepym wąwozie. Podczas ostatniego spotkania nie był jeszcze przygotowany do zawarcia z nią przymierza, lecz czuła, że niebawem to nastąpi. Zapewne zwlekał, pragnąc odkryć, czego ona chce w zamian, co zresztą było naturalną cechą każdej ostrożnej istoty.
Ciche uderzenia kopyt ostrzegły ją o jego przybyciu, więc nastawiła się na miłą, owocną pogawędkę. Podjęła decyzję, że jeśli Jamal zapyta ją, jakiej nagrody oczekuje, powie mu po prostu prawdę. Prawda była tu rzeczą, którą on na pewno zrozumie.
Zza zakrętu wynurzył się Jamal prowadzący za sobą ciężko stąpającego bojowego byka i zatrzymał się w bezpiecznej odległości od niej.
- Jestem - rzekł po prostu.
- Podobnie jak ja - odparła, skinąwszy mu głową. - Tak więc ofiarowałam ci przymierze, wodzu wojenny. Ty odparłeś wtedy, że musisz nad tym pomyśleć. Przemyślałeś to?
- Tak - ściągnął swe nawisie brwi. - Nie powiedziałaś mi tylko, co spodziewasz się zyskać na tym przymierzu. Istnieje powiedzenie: “Sojusznik, który nie żąda niczego, spodziewa się otrzymać wszystko.” Nie na takim układzie mi zależy.
Myre zaśmiała się zduszonym chichotem.
- To znaczy, że jesteś mądry. Lecz ty, wódz wojenny, z pewnością zrozumiesz, o co mi chodzi. Wprawdzie niektórym mogłoby się to wydać mało ważne, lecz dla mnie jest to nagroda bezcenna.
Czekał w milczeniu, by sprecyzowała, co to za nagroda.
- Zemsta - wydyszała i stwierdziła, że jego twarz rozjaśnia zrozumienie i uznanie. - Trzymasz w charakterze jeńców mojego wroga i brata. To moja nagroda, dasz mi wolną rękę w stosunku do obojga.
- Zgoda - odparł natychmiast i wbił drzewce włóczni w ziemię. - Przysięgam ci to na czerwoną ziemię i na czarną, na kuźnię i ogień. A teraz pomówmy, jaki zrobimy użytek z tego przymierza.
Przekrzywił pytająco głowę na bok.
- Pokazałam ci już, że mogę przybrać taką postać, jaka mi się spodoba - odparła. - A więc, po pierwsze, wmieszam się między twoich ludzi pod postacią, której nikt nie będzie podejrzewał. Dzięki temu będę mogła przysłuchiwać się ich rozmowom i dowiedzieć się, kto jest twoim przyjacielem, kto wrogiem, a kto pozostaje jeszcze niezdecydowany. Potem, kiedy nadejdzie odpowiednia pora, ogłosisz, że przejmujesz całkowite i wyłączne przywództwo klanu, a jako dowód swojej mocy zademonstrujesz przejażdżkę na smoku. Wybierzesz kilku, którzy będą najbardziej oponować i... - delikatnie zbadała swe pazury - myślę, że nie muszę już nic więcej dodawać.
Zadowolony kiwnął głową.