Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Mark oparł się wygodnie w fotelu i zamknął oczy, pozwalając, by rytmiczne kołysanie pociągu łagodziło wewnętrzne napięcie. Teraz przynajmniej, w samotności, może trochę odpocznie.
 
- Która godzina? - spytał Harry Maxwell. Jego twarz, podświetlona od dołu latarką leżącą na podłodze wagonu bagażowego, robiła niesa­mowite wrażenie. - Za dwadzieścia pierwsza - odrzekł Daniel Pendergast, prze­krzykując stukot kół pędzącego pociągu.
- Jesteś za wcześnie - stwierdził Harry, zajęty wyciąganiem reszty sprzętu z trumny. Odchrząknął, sięgnął po zbiornik z podtlenkiem azotu na prowizorycznych szelkach i zaczął je zapinać.
- Obok mnie siedział facet, który napędził mi stracha - wyjaśnił Daniel, zabierając się do składania zjeżdżalni. - Zamiast jednej ręki miał metalowy hak, a drugą to chyba z plastiku. Nie mogłem tego znieść. Wiesz, ja i bez tego się boję.
- Poza tym wszystko według rozkładu?
- Dwie minuty różnicy, zdaje się - odrzekł Daniel.
- Nie ma sprawy - mruknął Harry. Zapiął ostatnią sprzączkę. - Gotów, jaśnie panie - powiedział odwracając się plecami, by Daniel mógł zobaczyć.
- Fantastycznie - stwierdził przyjaciel. - Wszystko masz? Harry pochylił się i sprawdził narzędzia przytroczone do pasa.
- Przecinak, nóż, szczypce do prętów, imadło. Tak, wszystko. Daniel zerknął na zegarek.
- W porządku. Jest za piętnaście pierwsza. Masz jakieś piętnaście minut, potem przejeżdżamy przez Bristol. Wtedy musisz już być w środku. Brakuje nam tylko, żeby jakiś agent na stacji zauważył, że ktoś podróżuje na dachu.
Harry przytaknął ruchem głowy i ruszył w stronę przednich drzwi wagonu bagażowego. Odwrócił się, pomachał Danielowi i odsunął drzwi. Wszedł do przedsionka i przystanął, wpatrzony w odległe o jeden metr wejście do RPO. Wziął głęboki wdech, potem powoli wypuścił powietrze. Po drugiej stronie tych drzwi czeka nagła śmierć albo wielkie bogactwo. Kiedy stał, chwiejąc się na metalowym podeście między wagonami, niemal przytłoczył go ciężar ich przestępstwa. Spojrzał przez ramię na gładką płaszczyznę drzwi bagażówki. Gdy dostanie się na dach i uśpi gazem strażników, nie będzie odwrotu.
- To szaleństwo - wyszeptał, lecz jego słowa zagłuszył klekot i szum rozlegający się w przejściu między wagonami. Wreszcie zacisnął zęby i otrząsnął się z poczucia nieuchronnej klęski, które z łatwością mogło przerodzić się w panikę. Pochylił się, wyjmując z pochwy nóż z okazałym ostrzem.
Wbił nóż w grubą gumowaną tkaninę i zaczął ciąć w górę; ząbkowane ostrze bez trudu pruło przegub. W niespełna minutę zrobił dwumetrowe rozcięcie. Schował nóż, wyjął szczypce i rozpoczął przecinanie metalowych żeber u dołu nowo powstałego otworu. Metal był twardszy, niż Harry się spodziewał, i robota trwała do za dziesięć pierwsza, czyli trochę za długo. Wyjrzał przez dziurę mrużąc oczy; gwałtowny podmuch wiatru suszył mu strużki potu na czole i skroniach. Wparłszy się we framugę drzwi bagażówki, uniósł nogę w ciężkim sznurowanym bucie i oparł o ostatni z pionowych prętów. Podciągnął się i z całej siły pchnął prostując kolana, rozparty pomiędzy drzwiami i prętem ożebrowania. Metal wygiął się, poszerzając przejście.
Wyciągnął z kieszeni kurtki plastikowe gogle używane przez spor­towców i nałożył je, by chronić oczy przed wiatrem. Dał krok do przodu i wychylił się; w uszach grzmiał mu huk kół łomoczących po torach.

Tematy