Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Ani słowem nie wspomniał o zbrojeniach.
Pierwsze pytanie, które zadał jeden z siedzących na scenie publicystów, było skierowane do niego i dotyczyło nadwyżki budżetowej. Co, jego zdaniem, powinno się z nią zrobić? Przyjaźnie nastawiony dziennikarz, łatwa do odbicia piłka - Lake poczuł się jak ryba w wodzie. To proste, odparł, trzeba ratować ubezpieczenia społeczne. Po czym w krótkim, im­ponującym wykładzie przedstawił zebranym zarys planu zagos­podarowania funduszów. Używał prostych, zrozumiałych słów, rzucał z pamięci liczbami, procentami i prognozami.
Gubernator Tarry odpowiedział tylko, że trzeba zmniejszyć podatki. Zwrócić ludziom pieniądze, które uczciwie zarobili.
W trakcie tej części debaty żaden z kandydatów nie zdobył wyraźnej przewagi. Obaj wykazali się dobrym przygotowa­niem. Zaskoczenie wzbudziło jedynie to, że Aaron Lake, człowiek, który chciał zawładnąć Pentagonem, tak dobrze orientował się w sprawach gospodarczych.
W części drugiej dyskusja była spokojna i w miarę przyjaz­na, ponieważ zarówno jeden, jak i drugi kandydat dokładnie przewidzieli, jakie pytania zada im publiczność. Fajerwerki rozpoczęły się dopiero w części trzeciej, podczas bezpośred­niego starcia między przeciwnikami. Jako pierwszy wystąpił Tarry i zgodnie z przewidywaniami spytał Lake’a, czy chce kupić wybory.
- Nie pytał pan o pieniądze, kiedy miał pan ich więcej niż którykolwiek z pozostałych kandydatów - odparował Lake i publiczność natychmiast się ożywiła.
- Tak, ale ja nie miałem pięćdziesięciu milionów dolarów - zaatakował Tarry.
- Ja też nie mam pięćdziesięciu milionów - odrzekł Lake. - Mam sześćdziesiąt milionów, panie gubernatorze, prawie sześć­dziesiąt milionów. Pieniądze napływają tak szybko, że nie zdążamy ich liczyć. Wysyłają je robotnicy i przedstawiciele klasy średniej. Osiemdziesiąt procent tych, którzy wspierają nas finansowo, zarabia mniej niż czterdzieści tysięcy dolarów rocznie. Czyżby próbował pan coś tym ludziom zarzucić?
- Fundusz wyborczy powinien być limitowany...
- Moje słowa, panie gubernatorze. Głosowałem za tym osiem razy w Kongresie, podczas gdy pan porusza tę kwestię dopiero teraz i tylko dlatego, że zabrakło panu pieniędzy.
Tarry wyglądał przez chwilę jak Quayle i patrzył w obiektyw kamery wzrokiem jelenia oślepionego samochodowymi re­flektorami. Kilku siedzących na widowni ludzi ze sztabu Lake’a roześmiało się na tyle głośno, żeby ich usłyszano.
Gubernator zaczął przekładać duże kartoniki z pytaniami i na jego czoło ponownie wystąpiły kropelki potu. Nie był gubernatorem urzędującym, ale lubił, kiedy tak się do niego zwracano. Mieszkańcy Indiany pozbyli się go przed dziewię­cioma laty, w dodatku już po pierwszej kadencji. Jednakże tę amunicję Lake zachował na później.
Następne pytanie. Podczas czternastoletniej służby publicz­nej w Kongresie pan Lake głosował aż za pięćdziesięcioma czterema podwyżkami podatków. Dlaczego?
- Nie pamiętam, czy było ich pięćdziesiąt cztery - odparł Lake. - Pamiętam za to, że większość z nich dotyczyła podatku od sprzedaży alkoholu, wyrobów tytoniowych i od hazardu. Głosowałem również przeciwko podwyżkom podatku federal­nego, od dochodów osobistych, od dochodów osób prawnych i na obowiązkowe ubezpieczenie społeczne. Nigdy się tego nie wstydziłem i nie wstydzę. A skoro już mowa o podatkach, jak pan wyjaśni fakt, że podczas pańskiej czteroletniej kadencji podatek od dochodów osobistych wzrastał w Indianie średnio o sześć procent rocznie?
Nie uzyskawszy natychmiastowej odpowiedzi, parł naprzód.
- Chce pan ograniczyć wydatki federalne, chociaż kiedy rządził pan w Indianie, wydatki tego stanu wzrosły aż o osiem­naście procent. Chce pan zmniejszyć podatek od osób pra­wnych, chociaż w Indianie podniósł go pan o trzy procent. Chce pan odciążyć opiekę społeczną, ale kiedy był pan guber­natorem, liczba potrzebujących tejże opieki wzrosła w Indianie o czterdzieści tysięcy. Jak pan to wszystko wytłumaczy?
Każdy cios był celny, każdy ranił do krwi, każdy przypierał Tarry’ego do lin ringu.
- Ma pan złe dane - wykrztusił. - Stworzyliśmy w Indianie nowe miejsca pracy.
- Czyżby? - rzucił ironicznie Lake. Sięgnął po jakiś doku­ment, podniósł go gestem prokuratora wnoszącego oskarżenie o przestępstwo federalne i nawet nań nie spojrzawszy, dodał: - Może i tak, ale podczas pańskiej kadencji niemal sześćdziesiąt tysięcy byłych robotników wciągnięto na listę bezrobotnych.
Owszem, cztery lata, które Tarry spędził w Indianie, nie należały do najlepszych, lecz wszystkiemu winny był kryzys gospodarczy, nie on. Wielokrotnie to tłumaczył i chętnie wytłumaczyłby jeszcze raz, ale Boże mój, występ przed kamerami krajowej telewizji trwał tylko kilka chwil. Czy warto dzielić włos na czworo i wracać do przeszłości?
- Tu nie chodzi o Indianę - odparł z wymuszonym uśmie­chem. - Tu chodzi o wszystkie pięćdziesiąt stanów. O miesz­kających tam robotników, którzy będą musieli płacić wyższe podatki, żeby sfinansować pańskie słynne zbrojenia. Podwoić budżet Pentagonu? Chyba nie mówi pan tego poważnie?
Lake przeszył go wzrokiem.
- Jak najpoważniej, panie gubernatorze. Gdyby chciał pan mieć prężną i dobrze wyposażoną armię, pan też podchodziłby do tego poważnie. - Po czym wyrecytował z pamięci dziesiątki liczb, dziesiątki logicznie powiązanych ze sobą danych, które jednoznacznie dowodziły słabości wojska. Kiedy skończył, można było odnieść wrażenie, że amerykańskie siły zbrojne nie dałyby rady przeprowadzić inwazji na Bermudy.

Tematy