Do jasnej cholery, Voyles, czy my jesteśmy oblężeni?!
Dyrektorowi poczerwieniał kark, lecz nie odrzekł ani słowa. Odwrócił wzrok, gdy prezydent wbił w niego wściekłe spojrzenie.
K.O. Lewis chrząknął.
- Jeśli wolno się wtrącić, panie prezydencie, nie mamy stuprocentowej pewności, że Armia Podziemia ma jakiś związek ze śmiercią Rosenberga i Jensena. W istocie rzeczy nie ma na to żadnych dowodów. Armia rzeczywiście znajduje się na naszej liście, ale oprócz niej jest jeszcze dziesięciu podejrzanych. Jak już chyba mówiłem, morderstw dokonano niezwykle czysto, bardzo profesjonalnie i w sposób doskonale zorganizowany. Podkreślam: doskonale zorganizowany...
- Co pan chce przez to powiedzieć, panie Lewis? Czy to znaczy, że nie macie pojęcia, kto ich zabił? Że nigdy się nie dowiecie? - zaatakował Coal.
- Niezupełnie. Znajdziemy ich na pewno, ale to potrwa.
- Jak długo? - włączył się prezydent.
Pytanie było tak naiwne, że Lewis nie wiedział, co odpowiedzieć. Po tej odzywce East stracił sympatię do prezydenta, który sprawiał wrażenie zagubionego dziecka.
- Kilka miesięcy - wykrztusił w końcu Lewis.
- Dokładnie ile?
- Wiele, wiele miesięcy.
Prezydent przewrócił oczami i potrząsnął głową, a potem wstał, jakby zdegustowany tym, co usłyszał, i podszedł do okna.
- Nie mogę uwierzyć, że wydarzenia ostatniej nocy nie mają związku ze śmiercią sędziów. Zresztą sam nie wiem... Może to paranoja...
Voyles puścił oko do Lewisa. Owszem, paranoja, niepewność, niewiedza, głupota, nieznajomość faktów. Voyles mógłby ciągnąć tę listę w nieskończoność.
Prezydent mówił dalej, wciąż zapatrzony w okno:
- Puszczają mi nerwy, kiedy dowiaduję się, że w mieście grasują mordercy i wybuchają bomby. Czy można mi się dziwić? Nie zabiliśmy prezydenta od ponad trzydziestu lat.
- Cóż, według mnie nic panu nie grozi, panie prezydencie - rzucił Voyles z nutą rozbawienia. - Służby specjalne trzymają rękę na pulsie.
- Wspaniale! W takim razie dlaczego wydaje mi się, że mieszkam w Bejrucie? - Głos prezydenta przybrał ostry ton.
Coal wyczuł niezręczność sytuacji i podniósł teczkę leżącą na biurku. Pokazał ją Voylesowi i zaczął przemawiać niczym prowadzący wykład profesor:
- Mam tutaj listę kandydatów do Sądu Najwyższego. Osiem nazwisk uzupełnionych życiorysami. Wszystko przygotował dla nas Departament Sprawiedliwości. Rozpoczęliśmy od dwudziestu kandydatów. Następnie prezydent przy współpracy prokuratora generalnego Hortona i mojej skrócił listę do ośmiu osób, z których żadna nie ma pojęcia, że jest brana pod uwagę.
Voyles nie patrzył na Coala. Prezydent z ociąganiem zajął miejsce za biurkiem i otworzył swój egzemplarz listy. Szef gabinetu mówił dalej:
- Niektórzy z tych ludzi są znani z kontrowersyjnych poglądów i jeśli ich mianujemy, Senat wypowie nam wojnę. Wolelibyśmy tego uniknąć. Sprawa ma charakter poufny.
Voyles aż podskoczył i wbił w Coala wściekłe spojrzenie.
- Jesteś pan kretynem, Coal! Ćwiczyliśmy to już wiele razy i zawsze, gdy rozpoczynaliśmy “poufną” lustrację, trąbiły o tym wszystkie gazety. Żąda pan od nas drobiazgowego grzebania w życiorysach i spodziewa się, że każdy, do kogo się zwrócimy, będzie trzymał gębę na kłódkę! Zapewniam cię, synu, że nie tędy droga!
Coal spojrzał na dyrektora pałającymi wściekłością oczami.
- Los pańskiej dupy, Voyles, zależy od tego, czy te nazwiska znajdą się w prasie, zanim ogłosimy oficjalne nominacje. Pańska w tym głowa, dyrektorze, żeby uszczelnić działania Biura i trzymać się z daleka od gazet, zrozumiano?
Voyles zerwał się na równe nogi.
- Posłuchaj mnie, kutasie! Chcesz lustracji, to zrób se ją sam! I przestań mi rozkazywać jak jakiś pieprzony harcmistrz!
Lewis stanął pomiędzy dyrektorem a Coalem. Prezydent podniósł się z fotela. Przez kilka sekund nikt się nie odzywał. Coal odłożył teczkę na biurko i cofnął się, patrząc gdzieś w bok. Prezydent przyjął rolę mediatora.
- Usiądź, Denton, usiądź...
Voyles wrócił na miejsce, lecz nie spuszczał wzroku z Coala. Prezydent uśmiechnął się do Lewisa.
- Wszyscy jesteśmy przemęczeni - oznajmił pogodnie, po czym zebrani znów zajęli miejsca.
- Panie prezydencie - rzekł Lewis, starając się zachować zimną krew - przejrzymy życiorysy tych ludzi i postaramy się zrobić to bardzo dyskretnie. Musi pan jednak wiedzieć, że nie jesteśmy w stanie zmusić do milczenia osób, z którymi rozmawiamy.