A my jesteśmy ich jedynym rozwiązaniem.
Sevgi doznała już kiedyś takiego objawienia, gdy jeszcze była żółtodziobem w nowojorskiej policji i zajmowała się przypadkiem przemocy domowej na tle narkotykowym. Podczas rozmowy z poobijaną i wciąż puchnącą matką sprawcy z bolesną ostrością zdała sobie nagle sprawę, że kobieta patrzyła na nią, jako na rozwiązanie jej problemu, że spodziewała się od policjantki Ertekin, lat dwadzieścia trzy, że zrobi coś z gównianym stanem jej życia oraz rodziny.
Tak miło czuć się potrzebnym.
- Naruszone - wolno powiedział Tsai. - Tak, chyba można to tak określić.
* * *
Zewnętrzne włazy przepadły, odstrzelone gładko przez ładunki awaryjne - leżały teraz gdzieś na dnie Pacyfiku. Poczerniały kadłub „Horkan’s Pride” został ułożony w suchym doku, na tyle zbliżając się do poziomej stępki, na ile pozwalała na to jego konstrukcja. I tak musieli zejść do śluzy numer cztery, jakby była studnią wyciętą w górnej powierzchni kadłuba sekcji załogowej. Drabina pomocnicza stanu nieważkości zaprowadziła ich na dno znajdującej się wewnątrz śluzy powietrznej, a z niej spadli ciężko przez wewnętrzny właz na równą powierzchnię głównego korytarza grzbietowego. Wzdłuż przejścia łagodnie jarzyły się na niebiesko panele techniczne LCLS, ale mundurowi Tsaia ustawili przy śluzie i dalej bardzo jasne lampy jarzeniowe. Biały blask odbijał się od paskudnie kremowych ścian i zębów.
Wzrok Sevgi dostrzegł je, gdy tylko zeszła z ostatniego szczebla drabiny i natychmiast znieruchomiała. Rozdarty do dziąseł uśmiech okaleczonej ludzkiej głowy, leżącej na podłodze luzem obok pozbawionego kończyn torsu.
- Rozumie pani, o co mi chodziło? - Tsai zszedł obok niej.
Sevgi stała, walcząc z żołądkiem. Nie licząc kaca, minęło już sporo czasu. Nawet jej ostatni rok na ulicach, w policji, był litościwie pozbawiony podobnych widoków, a przeniesienie z wydziału zabójstw do INKOL, choć nie przysporzyło jej popularności w policji, zdecydowanie ograniczyło ilość zniekształconych ludzkich szczątków, jakie musiała oglądać. Teraz luźno zdawała sobie sprawę, że bez syndu zwróciłaby już zawartość żołądka, rozbryzgując ją Tsaiowi po całym miejscu zbrodni.
Raczej po twoim miejscu zbrodni.
To twoje, Sev.
Nachyliła się nieco i spojrzała na trupa. Przejęła go.
- Alberto Toledo - cicho podpowiedział Tsai. - Inżynier z bańki Stanleya, nanotech atmosferyczny. Pięćdziesiąt sześć lat. Powrót do domu po zakończeniu kontraktu.
- Tak, wiem. - Ze zrujnowanej, wyszczerzonej twarzy popłynęły do niej szczegóły biografii, szepcząc jak duch. Dane pracy, życiorys, informacje o rodzinie. Ten miał gdzieś córkę. Ciało na policzkach zdarto do kości, przy której wciąż trzymały się pojedyncze kawałki tkanki. Szczękę obdarto. Oczy...
Przełknęła. Wciąż trochę ją mdliło. Dołączył do niej Norton, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Dobrze się czujesz, Sev?
- Tak, nic mi nie jest. - Zebrała fakty. „Horkan’s Pride” nie rozmawiał z nimi przez prawie siedem i pół miesiąca swojej długiej drogi z powrotem na Ziemię. - Kapitanie, to... wygląda na świeże.
Tsai wzruszył ramionami.
- Powiedzieli mi, że to zasługa środków bakteriobójczych w systemie powietrznym statku. Ale tak, przypuszczamy, że ten Alberto był prawdopodobnie jednym z ostatnich.
- Ostatnich?
Sevgi zerknęła na Nortona, gdy to mówił, i z satysfakcją zauważyła, że wyglądał równie niepewnie, jak ona się czuła. Dotarł do niej kwaśny odór świadczący, że w zamkniętej przestrzeni ktoś inny zwymiotował. Świadomość, że inni przed nią to widzieli i zareagowali tak jak ona, była dziwnie uspokajająca. Dzięki temu łatwiej było jej się opanować.
- Co się stało z kończynami? - zdołała zapytać prawie swobodnie.
- Usunięto je chirurgicznie. - Tsai wskazał w głąb korytarza. - Wciąż pobierają zapisy automatycznego chirurga, więc nie jesteśmy jeszcze pewni, jak to zrobiono, ale to oczywiste wyjaśnienie.
- W takim razie jak trafił tutaj?
Kapitan kiwnął głową.