Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Jakże przeka­zać mu to coś, co w tamtej strefie nazywało się pocałunkiem, pocałowaniem Tality, pocałowaniem Magi czy też Poli, tę inną grę luster podobną tej grze, w której teraz odwracał głowę ku oknu i patrzył na Magę, stojącą tam na samym skraju klas, na Kukę, Remorina i Ferragutę, stłoczonych przy drzwiach, jakby oczekiwali tego, że Traveler podejdzie do okna i oznajmi im, że wszystko w porządku i że wystar­czy uspokajający proszek lub co najwyżej malutki kaftanik na parę godzin, by młodemu człowiekowi minęły te wszystkie fanaberie. Walenie w drzwi również nie ułatwiało porozu­mienia. Gdyby Manu był w stanie zrozumieć chociaż to, że nic z tego, co myślał, nie ma znaczenia po stronie okna, że to ma znaczenie tylko po stronie misek i kulkowców, i gdyby ten, kto wali pięściami do drzwi, uspokoił się choćby na minutę, może wtedy... Ale nie pozostawało nic innego, jak patrzyć na Magę, tak prześliczną na skraju klas, i życzyć sobie, aby przepchnęła kamyk z jednej przedziałki do dru­giej, z Ziemi do Nieba.
- ... jak najbardziej nie-Euklidesowy.
- Czekałem na ciebie przez cały ten czas - powiedział Oliveira ze zmęczeniem. - To chyba zrozumiałe, że nie chciałem dać się zarżnąć bez mrugnięcia. Każdy najlepiej wie, co powinien robić, Manu. Jeżeli chcesz wytłumaczenia tego, co się stało tam, na dole... tylko że to nie ma z tym nic wspólnego, o czym doskonale wiesz. Wiesz, Doppelgänger, doskonale wiesz. Jakie znaczenie miał dla ciebie ten cały pocałunek? Dla niej także nie miał. Właściwie ta cała rzecz rozgrywa się tylko między wami.
- Otwierać! Otwierać natychmiast!
- Sprawa zaczyna być poważna - powiedział Tra­vęler wstając. - Otwieramy? To pewnie Ovejero.
- Co do mnie...
- Będzie chciał zrobić ci zastrzyk, Talita z pewnością zaalarmowała cały ten bajzel.
- Kobiety to śmierć - oznajmił Oliveira. - Popatrz tylko na nią, jak grzeczniutko sobie stoi obok tych klas... Ech, lepiej nie otwieraj, Manu, a bo nam tu źle?
Traveler podszedł do drzwi i zbliżył usta do dziurki od klucza. Bando kretynów, może byście nareszcie przestali wydzierać się jak na sensacyjnym filmie. Obaj z Oliveira doskonale się czują i otworzą, kiedy im się zechce. Lepiej by zrobili, jakby dla wszystkich naparzyli kawy. W tej klinice dosłownie nie dają żyć.
Głosy zza drzwi świadczyły ponad wszelką wątpliwość, że Ferraguto nie został przekonany, lecz rozsądne i uporczywe mruczenie Ovejera przytłumiło jego głos i wreszcie zostawili drzwi w spokoju. Na razie jedynym przejawem wzburzenia byli ludzie zgromadzeni na patio i światła na trzecim piętrze, na zmianę wciąż zapalające się i gasnące, rezultat wesołych nawyków czterdziestki trójki. Po chwili Ferraguto i Ovejero znowu pojawili się na patio, skąd patrzyli na siedzącego w oknie Oliveirę, który pozdrowił ich, przepraszając za podkoszulek. Osiemnastka zbliżył się do Ovejera, tłumacząc mu sprawę Heftpistola, co tego zdawało się niezwykle inte­resować, bo patrzył na Oliveirę profesjonalnym spojrzeniem, jakby ten ostatni już przestał być jego najlepszym partnerem do pokera, co dość ubawiło Oliveirę. Prawie wszystkie okna na pierwszym piętrze były otwarte i rozliczni chorzy z naj­wyższym zainteresowaniem brali udział w tym, co się działo, czyli właściwie w prawie niczym. Maga chcąc zwrócić na siebie uwagę Oliveiry uniosła w górę prawe ramię i poprosiła go, aby ściągnął Travelera do okna.