Każdy jest innym i nikt sobą samym.

W gęsto zarośniętym ogrodzie
panowały ciemności. Higgins spojrzał poprzez kolumnadę w stronę
oświetlonego hallu, aby się upewnić, czy połowica Murgatroyda nie
idzie za nimi.
- O polowanie na grubą rybę - powiedział. - Czy pan
tego próbował?
- Nie, oczywiście że nie.
- Ja też nie, a mam straszną ochotę. Chociażby jeden raz. Niech
mnie pan posłucha. Trzej biznesmeni z Johannesburga zamówili łódź
na jutro rano. Okazuje się, że nie będą mogli z niej skorzystać. Łódź
jest wolna i połowa kosztów zapłacona, ponieważ przepada im zadatek.
Co pan na to? Bierzemy ją?
Propozycja zdziwiła Murgatroyda.
- Dlaczego pan nie proponuje tego swoim znajomym?
Higgins wzruszył ramionami.
- Oni chcą spędzić ostatni dzień ze swoimi dziewczynami, a te nie
mają ochoty na wyprawę. Panie Murgatroyd, niech się pan zdecyduje.
Spróbujmy! No?
57
 
- Ile to będzie kosztowało?
- Normalnie kosztowałoby sto dolarów na głowę, ale ponieważ
połowa jest zapłacona, więc tylko pięćdziesiąt.
- Za kilka godzin? Przecież to jest w przeliczeniu dwadzieścia
pięć funtów!
- Dwadzieścia sześć funtów i siedemdziesiąt pięć pensów -
powiedział automatycznie Higgins. Pracował przecież w wydziale
zagranicznym.
Murgatroyd zaczął liczyć w pamięci. Po obliczeniu ceny taksówki
na lotnisko i różnych innych wydatków związanych z powrotną
podróżą do Ponder's End, pozostawało mu niewiele więcej niż ta
kwota. Zostałaby zużyta przez panią Murgatroyd na zakupy w strefie
wolnocłowej i na prezenty dla siostry. Potrząsnął głową.
- Edna nigdy się nie zgodzi - powiedział.
- Nie trzeba jej nic mówić.
- Nie mówić? - Sama myśl o tym przeraziła Murgatroyda.
- Właśnie - nalegał Higgins. Pochylił się, zajechało od niego
ponczem. - Niech pan po prostu pojedzie. Zrobi panu potem piekło,
ale przecież i tak wiecznie się awanturuje. Niech pan pomyśli.
Prawdopodobnie nigdy tu już nie powrócimy. Nigdy już nie zobaczymy
Oceanu Indyjskiego. No więc dlaczego nie?
- Cóż... doprawdy nie wiem...
- Człowieku, chociaż raz w życiu zobaczyć wschód słońca na
pełnym morzu! Wiatr we włosach, proszę pomyśleć! Linki na tuńczyki,
bonito i inne wielkie ryby. Może uda się coś złapać. Przygoda, którą
warto będzie wspominać w Londynie.
Murgatroyd zamyślił się. Przypomniał sobie młodego człowieka
przecinającego lagunę na jednej narcie.
- Pojadę! - powiedział. - Ma pan rację! Kiedy wyruszamy?
Wyjął portfel, wyciągnął trzy dziesięciofuntowe czeki podróżne,
podpisał się na nich i podał Higginsowi. W książeczce pozostały już
tylko dwa.
- Wyruszamy bardzo wcześnie - szepnął mu Higgins, chowając
czeki do kieszeni. - Trzeba będzie wstać o czwartej. Samochód
odjeżdża o czwartej trzydzieści. O piątej mamy być w porcie. Wy-
pływamy za kwadrans szósta, żeby znaleźć się na łowisku przed
siódmą. To najlepszy czas, tuż przed wschodem słońca. Będzie nas
eskortować pracownik hotelowy, kierownik imprez. On się na wszyst-
kim zna. Spotkamy się w hallu o czwartej trzydzieści.
Ruszył z powrotem do baru. Murgatroyd poszedł za nim, nieco
otumaniony swoją szaloną decyzją, i zastał tam rozdrażnioną żonę.
Zaprowadził ją szybko na kolację.
58
 
W nocy Murgatroyd nie mógł zasnąć. Miał wprawdzie mały
budzik, ale nie odważył się go nastawić, obawiając się, że obudzi
żonę. Nie mógł zaspać, bo Higgins zastukałby zapewne do drzwi
o wpół do piątej. Zdrzemnął się kilka razy. Wreszcie zobaczył, że
fosforyzujące wskazówki budzika zbliżają się do czwartej. Za firan-
kami było ciemno.
Wysunął się cichcem z łóżka i spojrzał na panią Murgatroyd.
Leżała jak zwykle na plecach, oddychała chrapliwie, nawinięte na
wałki włosy owinęła siatką. Ostrożnie odłożył pidżamę na łóżko
i włożył slipy. Wziął do ręki pantofle, spodenki kąpielowe i koszulę,
po czym wyszedł i cicho zamknął za sobą drzwi. W ciemnym korytarzu
włożył resztę ubrania; zaskoczony nieoczekiwanym chłodem trząsł się
trochę.
W hallu znalazł Higginsa i przewodnika, niejakiego Andre Kiliana,
który zajmował się organizowaniem sportowych rozrywek dla gości.
Kilian spojrzał na Murgatroyda.
- O tej porze na wodzie jest chłodno, a potem robi się piekielnie
gorąco - rzekł. - Może pan sobie spalić skórę. Nie ma pan długich
spodni i wiatrówki z rękawami?
- Nie myślałem o tym - odparł Murgatroyd. - Zresztą, nie
mam... - Bał się wracać do pokoju.
- Mam zapasowe - powiedział Kilian i rzucił mu sweter. -
Chodźmy.
Piętnaście minut trwała jazda przez ciemne wsie. W niektórych
chatach paliło się światło, dowód, że ktoś się tam już obudził.
Potem skręcili w boczną drogę i wjechali do małego porciku,
miejscowości nazwanej Trou d'Eau Douce, czyli Zatoczką Słodkiej
Wody, przez dawno już nieżyjącego francuskiego kapitana, który
prawdopodobnie w tym miejscu znalazł źródło wody pitnej. Tu