Każdy jest innym i nikt sobą samym.


ROZDZIAŁ 18GDZIE TROP STYKA SIĘ Z DYMEM
 
Czworo towarzyszy, okutanych warstwami futer i z krwią zagęszczoną po latach życia w trudach Doliny Lodowego Wichru, nie martwiła się zbytnio zimowymi warunkami, jakie czekały na nich niedaleko na północ od Luskan. Śnieg był głęboki w niektórych miejscach, w innych szlak był pokryty lodem, lecz grupa parła do przodu. Bruenor prowadził Catti-brie i Regisa, ryjąc drogę swym krzepkim ciałem, zaś Drizzt pilnował ich z boku.
Mieli niesamowite tempo, zważywszy na pogodę i trudny teren, lecz Bruenor znalazł oczywiście powód do marudzenia.
– Ten cholerny pomykający elf nawet ni przebija powierzchni – mruknął, wbijając stopę w zaspę sięgającą mu powyżej pasa, podczas gdy Drizzt przemykał po skrzypiącej powierzchni śniegu, na wpół się ślizgając, na wpół biegnąc. – Trzeba go zmusić, coby więcej jadł i odłożył trochę mięśni na tych chudych kończynach.
Idąca za krasnoludem Catti-brie jedynie się uśmiechnęła. Wiedziała, podobnie jak Bruenor, że gracja Drizzta była bardziej kwestią równowagi niż ciężaru. Drow wiedział, jak idealnie rozłożyć swą wagę, a ponieważ zawsze zachowywał doskonałą równowagę, mógł natychmiast przerzucić ciężar na drugą stopę, gdyby poczuł, że śnieg się pod nim zapada. Catti-brie była Drizztowi równa wzrostem i była od niego nawet trochę lżejsza, lecz nie była w stanie poruszać się tak jak on.
Jako że znajdował się na powierzchni śniegu, zamiast się przez niego przedzierać, Drizzt dysponował dogodnym punktem obserwacyjnym na rozciągające się dookoła białe ziemie. Zauważył trop niedaleko z boku – świeży, świadczący, że coś lub ktoś ryło śnieg, podobnie jak teraz Bruenor.
– Stać! – zawołał drow. W chwili gdy to mówił, Drizzt dostrzegł kolejny ciekawy widok, wzbijający się w niebo dym, jakiś kawałek dalej, pionowo niczym z komina. Zastanowił się nad tym przez chwilę, po czym zerknął znów na trop, który wydawał się wieść mniej więcej w tamtym kierunku. Pewnie chata trapera albo pustelnika.
Uznawszy, że przyjaciołom mogłaby się przydać odrobina odpoczynku, Drizzt pospieszył do tropu. Opuścili Luskan przed niemal dekadniem, a dobre schronienie trafiło się im tylko dwukrotnie, pierwszej nocy u rolnika, a drugiej w którejś z kolejnych w jaskini.
Drizzt nie miał już tak ochoczych myśli o schronieniu, gdy dotarł do szlaku w śniegu i ujrzał odciski ponad dwa razy większe niż jego własne.
– Co tam masz, elfie? – zawołał Bruenor.
Drizzt wskazał gestem, by byli cicho i by do niego dołączyli.
– Wielkie orki, być może – stwierdził, gdy byli już wszyscy razem. – Albo małe ogry.
– Albo barbarzyńcy – uznał Bruenor. – Ci kolesie mają największe stopy, jakie kiedykolwiek widziałem u ludzi.
Drizzt przyjrzał się uważniej jednemu z tropów, nachylając się, by ustawić oczy jedynie kilkanaście centymetrów od niego. Potrząsnął głową.
– Są zbyt ciężkie i zostały zrobione przez twarde buty, nie miękkie skóry, jakie nosiliby pobratymcy Wulfgara – wyjaśnił.
– Więc ogry – powiedziała Catti-brie. – Albo wielkie orki.
– Wiele ich w tych górach – wtrącił Regis.
– I kierują się do tego dymu – wyjaśnił Drizzt, wskazując na cienką strużkę.
– Może to ich ziomki robią ten dym – stwierdził Bruenor. Uśmiechając się paskudnie, krasnolud zwrócił się do Regisa: – Zajmij się tym, Pasibrzuchu.
Regis zbladł, myśląc że być może spisał się zbyt dobrze przy ostatnim obozowisku orków, gdy wraz z Bruenorem szedł do Luskan. Niziołek nie miał zamiaru uchylać się od swych obowiązków, lecz jeśli to były ogry, był w zdecydowanie niekorzystnej sytuacji. Poza tym wiedział, że ogry ceniły sobie niziołków jako jeden z najbardziej ulubionych posiłków.
Gdy Regis wyszedł z rozmyślań, zauważył, że Drizzt spogląda na niego, uśmiechając się porozumiewawczo, jakby odczytywał każdą myśl niziołka.
– To nie jest zadanie dla Regisa – powiedział mroczny elf.
– Zrobił to w drodze do Luskan – zaprotestował Bruenor. – I zrobił dobrze.
– Ale nie w takim śniegu – odparł Drizzt. – Żaden złodziej nie byłby w stanie znaleźć odpowiednich cieni przy takiej bieli. Nie, chodźmy razem, by sprawdzić, na jakich przyjaciół czy wrogów trafimy.
– A jeśli to ogry? – spytała Catti-brie. – Myślisz, że dawno nie walczyliśmy?
Mina Drizzta pokazywała wyraźnie, że ta myśl nie była mu nieprzyjemna, lecz potrząsnął głową.
– Jeśli nas nie obchodzą, to lepiej byśmy my nie obchodzili ich – powiedział. – Dowiedzmy się jednak, czego możemy. Być może znajdziemy dach nad głową i dobre jadło przed nocą.