Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Andrew widział go przez moment - wielki talerz obracający się raz po raz do góry dnem, a potem znikający pośród spienionej kąpieli. Rząd klonów i brzóz, który oddzielał Memoriał Park od Kansas Street, runął niczym przewrócone kulą kręgle. Wraz z nimi fala powaliła kilkanaście słupów wysokiego napięcia. Woda zalała ulice i zaczęła rozszerzać swój zasięg. Dopiero teraz przestała wyglądać jak solidna, twarda ściana, która pochłonęła zegar słoneczny, brodzik dla ptaków i drzewa, ale nadal miała dość siły, by zmyć prawie tuzin domów znajdujących się na skraju Kansas Street i strącić je do Barrens. Andrew Keene rozpoznał jeden z nich jako należący do rodziny Karla Massensika. Pan Massensik był jego nauczycielem w szóstej klasie i prawdziwą świnią; kiedy jego dom był znoszony w dół ulicy i osuwał się po zboczu w głąb Barrens, Andrew zdał sobie sprawę, że nadal widzi, jak w jednym z okien pali się jasno pojedyncza świeczka, i przez chwilę zastanawiał się, czy byłby w stanie psychicznie rozpalić ją jeszcze bardziej - jeżeli rozumiecie, o co mu w danej chwili chodziło. W Barrens nastąpił wybuch i w niebo buchnął potężny, żółty jęzor płomieni, kiedy czyjaś lampa colemanowska zapaliła benzynę z uszkodzonego zbiornika. Andrew patrzył na przeciwległą stronę Kansas Street, gdzie jeszcze czterdzieści sekund temu stał równy rząd schludnych willowych domków. Teraz znajdowało się tam Przeniesione Miasto i nie było w tym ani cienia przesady. Ich miejsce zajmowało obecnie dziesięć otworów piwnicznych, które wyglądały jak baseny. Andrew chciał podzielić się ze wszystkimi wrażeniami na ten temat, ale nie miał już sił, aby krzyczeć. Wyglądało na to, że jego krtań została chwilowo zużyta, a przepona wydawała się słaba i bezużyteczna. Słyszał serię głuchych trzasków - zupełnie jakby gdzieś wysoko po niebie przechadzał się olbrzym w butach wypełnionych petardami. To stacja pomp staczała się w dół wzgórza - olbrzymi biały zbiornik, z którego nadal tryskała woda - a przymocowane doń grube kable strzelały w powietrze niczym stalowe bicze i orały w miękkiej ziemi głębokie bruzdy, które natychmiast wypełniały się strugami deszczowej wody. Kiedy Andrew przyglądał się temu, stojąc z pochyloną głową, nieomal dotykając brodą klatki piersiowej, stacja, tocząca się teraz pionowo, mająca ponad sto dwadzieścia stóp długości, nagle wyprysnęła w powietrze. Wydawało się, że znieruchomiała tam na chwilę - surrealistyczna wizja, jakby wyjęta wprost z umysłu szaleńca - z kropelkami wody błyszczącymi na potrzaskanych bokach, resztkami wytłuczonych okien, otwartymi okiennicami i wciąż błyskającą lampą na szczycie (której zadaniem było ostrzeganie nisko przelatujących samolotów), a potem runęła na ulicę przy wtórze ostatniego, rozdzierającego uszy trzasku. Poziom wody na Kansas Street znacznie się podniósł i obecnie fala zmierzała w dół zbocza Milowego Wzgórza ku rozciągającemu się w oddali śródmieściu.
Tam są domy - pomyślał Andrew Keene i nagle jego nogi zrobiły się miękkie jak z waty. Usiadł z głośnym plaśnięciem na tyłku. Spojrzał na zniszczone kamienne fundamenty, w miejscu gdzie przez całe jego życie wznosił się potężny zbiornik stacji pomp. Zastanawiał się, czy ktokolwiek mu uwierzy. I zastanawiał się, czy jest w stanie uwierzyć samemu sobie.
 
2
 
Zabicie - 10.02 31 maja 1985
 
Bill i Richie zobaczyli, jak To odwraca się w ich stronę, szczęki otwierają się i zamykają na przemian, jedyne zdrowe ślepie spogląda na nich i naraz Bill uświadomił sobie, że z wnętrza oka płynął blask niczym z ohydnego robaczka świętojańskiego. Tylko że to światło było słabe i migoczące. Niepewne. To było ciężko ranne. Myśli Tego brzęczały i hulały (zostawcie mnie! zostawcie mnie, a dam wam wszystko, czego kiedykolwiek pragnęliście - pieniądze, sławę, szczęście, władzę - mogę wam to dać) we wnętrzu jego głowy.
Bill podszedł bliżej; z gołymi rękoma, wpatrując się w jedyne ślepie Tego. Czuł, jak narasta w nim moc - to go pochłaniało, sprawiało, że mięśnie ramion napinały się, a pięści zaciskały samorzutnie; Richie szedł obok niego, jego wargi rozchyliły się, ukazując zaciśnięte zęby. (Mogę zwrócić ci żonę - mogę to zrobić, tylko ja mogę tego dokonać, a ona nie będzie niczego pamiętać, tak jak cała wasza siódemka).
Byli już blisko - bardzo blisko. Bill czuł fetor Tego i nagle uświadomił sobie ze zgrozą, że to była woń Barrens, odór, który brali do tej pory za smród ścieków, zanieczyszczonych strumieni i płonącego śmietniska... ale czy kiedykolwiek rzeczywiście w to wierzyli? To była woń Tego i być może w Barrens jej moc była silniejsza, ale przecież ten fetor unosił się jak chmura nad całym Derry, tylko że ludzie go nie czuli - tak jak dozorcy w zoo po jakimś czasie przestają czuć odór zwierząt, a nawet dziwią się, dlaczego zwiedzający marszczą nosy z obrzydzeniem.
- Obaj - mruknął do Richiego, a Richie, nie odrywając wzroku od Pajęczycy, która teraz cofała się przed nimi, pokiwał głową. Przerażające, owłosione odnóża osaczonej Pajęczycy klekotały o podłogę (Nie mogę was obdarzyć wiecznym życiem, ale mogę was dotknąć i będziecie żyć długo, naprawdę długo - dwieście, trzysta, a może nawet pięćset lat - mogę was uczynić bogami ziemi, jeżeli tylko pozwolicie mi odejść, jeśli tylko pozwolicie mi odejść, jeśli tylko pozwolicie mi).
- Bill? - odezwał się ochrypłym głosem Richie.
Czując narastający w sobie okrzyk, Bill zaatakował. Richie biegł tuż obok niego. Uderzyli obaj prawymi pięściami, ale Bill zdał sobie sprawę, że ran tych naprawdę nie zadawali dłońmi - to była ich połączona moc, wzmocniona mocą Innego - to była moc wspomnień i pożądania - przede wszystkim zaś główną siłą napędową była tu moc miłości i niezapomnianego dzieciństwa.

Tematy