nie wiedziałam, czy jesteście gotowi usłyszeć coś takiego... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Pomyśl, jak moglibyście się poczuć,
gdy po waszym powrocie od ojca powiedziałabym, że zakochałam się w kimś, kogo właśnie
poznałam?
- Jakoś byśmy pewnie to znieśli.
Adrienne podeszła do słów Amandy z dużym sceptycyzmem, lecz nie spierała się z nią.
Wzruszyła tylko ramionami.
- Kto wie. Może masz rację. Może i zaakceptowalibyście tę sytuację, ale wtedy bałam się
zaryzykować. I gdybym jeszcze raz miała podjąć decyzję, zapewne postąpiłabym tak samo.
Amanda poprawiła się na krześle. Po dłuższej chwili popatrzyła matce w oczy.
- Jesteś pewna, że on cię kochał? - spytała.
- Tak - odpowiedziała Adrienne.
W przyćmionym świetle oczy Amandy wydawały się niemal turkusowe. Uśmiechnęła się
łagodnie, jak gdyby próbowała poruszyć oczywistą sprawę, nie czyniąc matce przykrości.
Adrienne wiedziała, jakie będzie następne pytanie Amandy. Samo się logicznie nasuwało.
Amanda pochyliła się do przodu, na jej twarzy malowała się troska.
- Wobec tego gdzie on jest?

* * *
W ciągu czternastu lat, od chwili gdy widziała Paula Flannera po raz ostatni, Adrienne
była w Rodanthe pięć razy. Pierwszy raz pojechała tam w czerwcu tego samego roku i mimo że
piasek wydawał się bielszy, a ocean zlewał się na horyzoncie z niebem, pozostałe cztery podróże
wolała odbyć w zimie, kiedy na świecie było szaro i zimno, wiedząc, że o tej porze łatwiej jej
będzie przywołać wspomnienia.
Tamtego ranka, gdy Paul wyjechał, Adrienne błądziła po domu, nie będąc w stanie
usiedzieć w jednym miejscu. Tylko w ten sposób mogła próbować zdystansować się od swoich
uczuć. Późnym popołudniem, kiedy zmierzch zaczął malować niebo w różne odcienie czerwieni i
oranżu, wyszła na dwór i wpatrywała się w te barwy, próbując odnaleźć samolot, na którego
pokładzie znajdował się Paul. Szanse na to, że go zobaczy, były znikome, a jednak stała na
zimnie, kostniejąc coraz bardziej, im później się robiło. Zauważyła pośród chmur smugę
pozostawioną przez odrzutowiec, ale logika podpowiadała jej, że zostawił ją któryś z samolotów
stacjonujących w bazie marynarki wojennej w Norfolku. Gdy wróciła do domu, miała tak
zgrabiałe ręce, że włożyła je pod strumień ciepłej wody, czując, jak ją pieką. Mimo że zdawała
sobie sprawę, że Paul wyjechał, tak jak przedtem nakryła do kolacji na dwie osoby.
Chwilami miała nadzieję, że Paul jednak nie wyjedzie, że wróci. Jedząc kolację,
wyobrażała sobie, jak wchodzi przez frontowe drzwi i rzuca swoje worki podróżne, wyjaśniając,
że nie mógł wyjechać, nie spędziwszy z nią jeszcze jednej nocy. Powie, że wyjadą jutro albo
pojutrze i będą kierować się autostradą na północ, aż w końcu skręcą w boczną drogę do jej
domu.
Tak się jednak nie stało. Drzwi frontowe się nie otworzyły, telefon nie zadzwonił. I choć
Adrienne pragnęła, żeby został, wiedziała, że słusznie nakłaniała go, żeby wyjechał. Jeszcze
jeden dzień przecież nie ułatwiłby wyjazdu. Jeszcze jedna wspólna noc oznaczałaby tylko tyle, że
znowu musieliby się żegnać, a było to niewymownie trudne za pierwszym razem. Nie potrafiła
sobie wyobrazić, że po raz drugi będzie musiała wypowiedzieć te słowa ani też że będzie musiała
przeżyć kolejny dzień taki jak ten, który się właśnie kończył.
Nazajutrz rano Adrienne zaczęła sprzątać Gospodę, metodycznie koncentrując się na
zwykłych czynnościach. Pozmywała naczynia i gdy wyschły, pochowała je na miejsce do szafek.
Odkurzyła dywaniki, wymiotła piasek z kuchni i korytarza, starła kurz z balustrady oraz z lamp w
salonie, następnie zaczęła pucować pokój Jean i robiła to dopóty, dopóki nie zaczął wyglądać tak
jak w chwili jej przyjazdu.
Potem zaniosła swoją walizkę na górę i otworzyła drzwi do niebieskiego pokoju.
Nie była w nim od rana poprzedniego dnia, od chwili wyjazdu Paula. Popołudniowe
słońce rzucało refleksy na ścianę. Paul pościelił łóżko, zanim zszedł na dół, ale chyba jednak
zdawał sobie sprawę, że nie musi specjalnie się starać. Narzuta była lekko wybrzuszona tam,
gdzie koc się zmarszczył, prześcieradło zwisało w kilku miejscach, prawie dotykając podłogi. W
łazience jeden ręcznik był przewieszony przez pręt zasłony, dwa inne leżały zwinięte razem obok
umywalki.
Stała bez ruchu, chłonąc ten widok, w końcu postawiła walizkę na podłodze. W tym
samym momencie zauważyła leżący na komodzie list, który napisał do niej Paul. Wzięła go do
ręki i powoli usiadła na brzegu łóżka. W ciszy pokoju, w którym się kochali, przeczytała to, co
napisał do niej wczoraj rano.
Gdy skończyła czytać, opuściła list na kolana i siedziała nieruchomo, wyobrażając sobie
Paula piszącego te słowa. Potem złożyła starannie kartkę i włożyła ją do walizki razem z muszlą.
Kiedy po kilku godzinach przyjechała Jean, Adrienne stała oparta o balustradę na werandzie z
tyłu domu, wpatrując się znowu w niebo.
Jean była jak zwykle sobą - wylewna, szczęśliwa, że widzi Adrienne, szczęśliwa, że
wróciła do domu. Trajkotała bez ustanku, opowiadając o ślubie i o starym hotelu w Savannah,
gdzie się zatrzymała. Adrienne słuchała opowieści przyjaciółki, nie przerywając jej, a po kolacji
powiedziała, że ma ochotę przespacerować się po plaży. Na szczęście Jean nie skorzystała z
propozycji, by przejść się razem z nią. Gdy wróciła do Gospody, Jean rozpakowywała bagaże w
swoim pokoju. Adrienne zaparzyła sobie herbatę i usiadła z parującą filiżanką przy kominku.
Kołysząc się w fotelu, usłyszała, że przyjaciółka wchodzi do kuchni.
- Gdzie jesteś? - zawołała Jean.
- Tutaj - odkrzyknęła Adrienne. Chwilę później Jean stanęła w progu.

Tematy