Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Prze¿y³ te¿ chwile wznios³e i wiele z tego, co zdarzy³o mu siê w ¿yciu, tak przynajmniej myœla³, mog³o przydarzyæ siê tylko jemu jedne­mu, a ka¿da chwila - bardziej czy mniej banalna - zostawi³a w nim jakieœ œlady. W koñcu - wiele zale¿y od tego, kto i ja­kim tonem mówi nam „nie garb siê" przy œniadaniu, i jakiego smaku szukamy przez ca³e ¿ycie, ¿eby odnaleŸæ smak bu³ki z posolonym, wiosennym pomidorem, zjedzonej w ciep³ym wie­trze na balkonie szarej kamienicy.
Za³ó¿my, ¿e urodzi³ siê w czerwcu piêædziesi¹tego szóstego roku w Poznaniu. By³oby doœæ prawdopodobne, gdyby jego ojciec, in¿ynier u „Cegielskiego", zgin¹³ w tym zamêcie, ale oj­ciec tylko na noc nie przyszed³, a zdenerwowana matka z ogromnym wystaj¹cym brzuchem poczu³a bóle na dwa tygo­dnie przed terminem. Z trudem, wœród strzelaniny, dowlok³a siê do szpitala, by w ogromnym rozgardiaszu urodziæ na kory­tarzu dwóch ch³opców, po czym - zanim ktokolwiek zd¹¿y³ j¹ zauwa¿yæ - na tym¿e korytarzu umrzeæ. Brat Witka, Jan, zmar³ dwa tygodnie póŸniej, mimo ¿e lekarze i pielêgniarki zrobili -jak to siê precyzyjnie okreœla - wszystko, bo takie chwile, jak poznañski czerwiec, dodaj¹ ludziom si³ i bardzo jednocz¹ w wy­si³kach.
Ojciec Witka znalaz³ ich nastêpnego dnia, ³¹cz¹c dumê straj­kowego dzia³acza z bólem cz³owieka, któremu umar³a ¿ona, a tak¿e z radoœci¹ mê¿czyzny - mia³ prawie czterdzieœci lat -któremu urodzi³ siê syn. To by³ pierwszy kontakt ojca z leka­rzami i szpitalem i byæ mo¿e dlatego w³aœnie, pe³en poczucia winy za tamt¹ noc, kiedy nie przyszed³, opêtany polityk¹ i wia­r¹, zapragn¹³, by Witek zosta³ lekarzem! Wiara siê gdzieœ roz­wia³a, polityka sama wymknê³a z r¹k, nie chcia³ jej zreszt¹ zatrzymywaæ, pozosta³a pewnoœæ, ¿e pomóc cz³owiekowi mo¿­na wtedy, kiedy go boli, i to kiedy boli cia³o.
Powiedzmy, ¿e tak mog³o byæ. Ojciec by³ ma³omówny i nie opowiada³ szczegó³ów tamtej nocy, ale Witek, im starszy, tym bardziej by³ pewny, ¿e wszystko widzia³ i zapamiêta³, mimo ¿e nie móg³ ani widzieæ, ani tym bardziej pamiêtaæ. Ale sk¹d w ta­kim razie tak dok³adne obrazy kobiecej nogi w podartej poñ­czosze, potr¹canej przez ci¹gniêtego po pod³odze cz³owieka? Sk¹d smuga krwi, któr¹ zostawia³ ów cz³owiek na pod³odze? Sk¹d równie dok³adny widok owijanego w przeœcierad³o dziec­ka, wyjêtego z s¹siedniego kojca? I to wszystko tkwi¹ce gdzieœ g³êboko, nigdy nie wypowiedziane?
Próbowa³ kiedyœ, zasypiaj¹c z poczuciem absolutnej czy­stoœci, po pierwszej spowiedzi, powiedzieæ to ojcu, ale nie po­trafi³ chyba - oœmioletni dopiero - znaleŸæ w³aœciwych s³ów, bo ojciec popatrzy³ przeci¹gle i ostrzej ni¿ zwykle powiedzia³: „Œpij, synku". Potem poczu³ poca³unek i papierosowy, nieprzy­jemny oddech ojca. Ju¿ nad ranem, wstaj¹c jak zwykle, ¿eby siê wysikaæ, zobaczy³ ojca œpi¹cego przy zapalonym œwietle z rozchylonymi ustami i kropelk¹ œliny.
O matce nie rozmawiali prawie nigdy. Witek wiedzia³ tyle, ¿e ojciec pozna³ j¹, ucz¹c francuskiego, przy koñcu lat czter­dziestych, ¿e by³a m³odsza od ojca o piêtnaœcie lat, na jakimœ zdjêciu zauwa¿y³ zdziwiony, ¿e nie by³a ³adna, a odrabiaj¹c lekcje zobaczy³, ¿e ojciec wpatruje siê w pisan¹ przez niego ósemkê w dzia³aniu 19 - 8 = 11. Witek do dziœ dnia pisa³ ósemkê, ³¹cz¹c ze sob¹ dwa odrêbne kó³eczka, mo¿e i dlate­go, ¿e wtedy ojciec powiedzia³: „Dobrze... jedenaœcie... Matka te¿ tak pisa³a ósemki". Ale mo¿e pisa³by i tak, nawet gdyby ojciec nic nie powiedzia³. Ale powiedzia³. Jeszcze kiedyœ, chy­ba w czternaste urodziny, jak postanowione ju¿ by³o, ¿e Wi­tek bêdzie lekarzem, ojciec zaprosi³ go na urodzinowy obiad do restauracji i kiedy siedzieli przy stole, bez ¿adnego zwi¹z­ku powiedzia³, ¿e matka zawsze miesza³a lody z kaw¹, bo go­r¹ce dobrzeje siê z zimnym, a bia³e z czarnym. Na deser jedli sernik, który Witek lubi³. Czy wystarczy, ¿eby tyle wiedzia³ o matce?

Tematy