- Nie wchodzi... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

.. - chlipnęła Malwina i sięgnęła po kieckę u stóp.
- Pojutrze wejdzie, jeÅ›li ciocia wytrwa. Nie dosta­nie ciocia herbaty, tylko samÄ… wodÄ™ mineralnÄ… i trzy centymetry z gÅ‚owy, bo to bÄ™dzie o półtora litra pÅ‚ynu mniej. A nawet jeÅ›li, ta w cÄ™tki wejdzie swobodnie.
- Do szafirów nie pasuje...
- To ciocia weźmie srebrny szal. Czy ciocia nie słyszała, co wujek powiedział?
- Słyszałam. A co...?
- Że nie będzie się z ciocią rozwodził. A przecież tym się ciocia najbardziej denerwuje, nie? Okazała ciocia charakter i nie chciała pieniędzy.
Z welurem w dłoni Malwina podniosła się ze stołka. Zamęt w jej umyśle jeszcze szalał, ale już zaczynał się porządkować.
- O pieniądzach nie mówił. Rozwód, rozwód... no dobrze, ale za to będzie czegoś wymagał!
- Sama ciocia akurat wymaga od siebie szczyto­wych wysiÅ‚ków. I proszÄ™, udaje siÄ™! A bÄ™dzie pewnie wymagaÅ‚, żeby ciocia myÅ›laÅ‚a wiÄ™cej o nim.
- Przecież bez przerwy o nim myślę! - oburzyła się Malwina i wetknęła kieckę Justynce. - Masz, powieś to. Nic innego nie robię, tylko myślę o nim, bo go kocham...
I nagle przyszÅ‚o jej na myÅ›l, że zaraz, spokojnie, jeÅ›li on zrezygnowaÅ‚ z rozwodu... Wyraźnie powiedziaÅ‚, że siÄ™ z niÄ… rozwodziÅ‚ nie bÄ™dzie... W takim razie nie musi go zabijać! A w każdym razie nie w takim poÅ›­piechu... A skoro nie musi go zabijać, to i alibi jej niepotrzebne, nie musi z takim wysiÅ‚kiem udawać, że kocha go nad życie, Boże drogi, spadajÄ… z niej te wszystkie trudnoÅ›ci i udrÄ™ki! Wreszcie bÄ™dzie miaÅ‚a trochÄ™ czasu dla siebie!
Prawie się rozpromieniła, a głód zelżał wyraźnie. Przestanie płacić tej agencji, zyska jakiś luz finansowy, a w ostateczności niech będzie, weźmie srebrny szal...
- Ale ciocia trochÄ™ nie tak myÅ›li jak trzeba - po­wiedziaÅ‚a Justynka, ukÅ‚adajÄ…c welur na ramiÄ…czku. - Ja wiem, co wuj przez to rozumiaÅ‚ i o co mu chodzi. MogÄ™ cioci powiedzieć.
- To później mi powiesz, bo teraz mam co in­nego na gÅ‚owie. ParówkÄ™ na twarz powinnam zro­bić... Nie, lepiej pójdÄ™ jutro do kosmetyczki, z paniÄ… MarzenkÄ… muszÄ™ siÄ™ umówić.
Opuściła garderobę i Justynce ręce opadły. Już nabrała nadziei, że w tak dramatycznej chwili zdoła ciotce coś przetłumaczyć, że dotrze do niej coś poza nią samą, a tu klops. Ciotka znów wymknęła się jej z rąk. Chyba jednak, mimo wszystko, łatwiej będzie przetłumaczyć wujowi...
Okazja do rozmowy nie daÅ‚a siÄ™ stworzyć, Malwina bowiem wymagaÅ‚a bezustannego dozoru. UwierzyÅ‚a, co prawda, Å›wiÄ™cie, że sama czuwa nad swojÄ… kuracjÄ… odchudzajÄ…cÄ…, prezentuje żelaznÄ… wolÄ™ i dyscyplinÄ™ wewnÄ™trznÄ…, ale nie przeszkadzaÅ‚o to próbom ominiÄ™­cia wstrÄ™tnej zupki i siÄ™gniÄ™cia po cokolwiek innego. Zupka zabijaÅ‚a wprawdzie straszliwe ssanie w żoÅ‚Ä…d­ku, konsumowana byÅ‚a jednak z obrzydzeniem, w iloÅ›­ciach niewielkich i bardzo szybko ssanie na nowo dawaÅ‚o o sobie znać.
WstrÄ™t do zupki miaÅ‚ swojÄ… dobrÄ… stronÄ™, na którÄ… Justynka bardzo liczyÅ‚a. Karmiony nikÅ‚ymi porcyjka­mi żoÅ‚Ä…dek Malwiny rzeczywiÅ›cie przystÄ…piÅ‚ do pro­cesu kurczenia i jego wÅ‚aÅ›cicielka sama nie miaÅ‚a pojÄ™cia, że takiego obiadu, jak przed tygodniem, dziÅ› by nie zjadÅ‚a. ZjadÅ‚aby mniej. ZajÄ™ta koszmarnymi doznaniami, nie miaÅ‚a czasu na interesowanie siÄ™ Karolem, któremu ta caÅ‚a kuracja odchudzajÄ…ca spra­wiaÅ‚a żywÄ… uciechÄ™. ZnÄ™kana żona nie gadaÅ‚a, nie zawracaÅ‚a gÅ‚owy, nie robiÅ‚a żadnych gÅ‚upich uwag i, co najdziwniejsze, nie domagaÅ‚a siÄ™ pieniÄ™dzy. Poza tym sam byÅ‚ ciekaw, co z tego wyniknie.
Doskonale wiedziaÅ‚, że niebiaÅ„skÄ… sytuacjÄ™ zaw­dziÄ™cza Justynce, zarazem jednak coÅ› mu zaczynaÅ‚o doskwierać. Z wielkÄ… niechÄ™ciÄ… przed samym sobÄ™ przyznaÅ‚ siÄ™, co. Pożywienie. CzegoÅ› w nim zabrak­Å‚o, pozornie byÅ‚o równie dobre, jak zawsze, ale stra­ciÅ‚o finezjÄ™, artyzm, z ambrozji niebiaÅ„skiej przeis­toczyÅ‚o siÄ™ w zwyczajne ziemskie potrawy. A owÄ… niebiaÅ„skość wszak Karol ceniÅ‚ sobie najbardziej, przywykÅ‚ do niej i nawet nie wiedziaÅ‚, jak mu jej brak dokuczy.
Nie miał zamiaru tego tolerować.
Szóstego dnia obiadÅ‚ zjadÅ‚ samotnie, ale przy ko­lacji towarzyszyÅ‚a mu Justynka.
- Czy moja żona zaniechaÅ‚a wszelkiego kontaktu z produktami spożywczymi? - spytaÅ‚ cierpko, a w je­go gÅ‚osie pojawiÅ‚ siÄ™ zalążek syczÄ…cych dźwiÄ™ków.
Justynka gwałtownie zebrała całą odwagę.
- Prawie. Ale tylko do jutra włącznie.
- Nie przypominam sobie, żebym wyraził zgodę na odmianę kuchni domowej. Nawet tylko do jutra, to już za długo. Należało może spytać mnie o zdanie?
- Nie - powiedziała Justynka rozpaczliwie.
- Co nie?
- Nie należało. Odpowiedziałby wuj odmownie.
- To chyba o czymś świadczy? Mam tolerować we własnym domu sabotaż?
- Wuj bardzo dobrze wie, że to nie jest żaden sabotaż. Ciocia odwala kurację odchudzającą. Dla nikogo to nie jest łatwe, a dla niej szczególnie. Nie można człowiekowi podtykać pod nos ulubionych potraw, których nawet do ust wziąć nie może!