- No to ja nie mam żadnego pomysłu.
Może powinniśmy wrócić po śmigacz...
Luke pokręcił głową z lekkim rozbawieniem.
- Nie ma na to czasu. Poradzimy sobie inaczej.
Wyjął z zasobnika u pasa niewielką kotwiczkę i rzucił ją w stronę skały pod ich stopami, wysnuwając z zasobnika półpłynną linkę. Kiedy hak dotarł do celu, zatrzymał mechanizm jednym wciśnięciem guzika i posłał wzdłuż linki słaby ładunek elektryczny. Wiązka natychmiast stężała, zmieniając się w stalową linę zdolną utrzymać kilkaset kilogramów. Aby zabezpieczyć drugi koniec, Luke wyjął z kieszonki u pasa niewielki bolec, zaczepił go o linkę i umieścił w lufie blastera, a potem wystrzelił w ziemię tuż obok.
Przy akompaniamencie cichego szczęku linka z hakiem wpięła się w kredowe podłoże u ich stóp. Luke przymocował ją kilkoma większymi hakami, podszedł do krawędzi klifu i zaczął
schodzić w dół.
Sanar zmarszczył z niepokojem brwi.
- Mistrzu Skywalkerze, czy będę ci jeszcze do czegoś potrzebny? - Zakasłał niepewnie,
pierwszy raz, odkąd Luke go spotkał, i wyznał: - Nie czuję się najlepiej...
- Zrobiłeś, co w twojej mocy, Sanarze - zapewnił go Mistrz Jedi. - Dziękuję za twoją pomoc.
- Nn...nie, to ja dziękuję, Mistrzu Skywalkerze. - Pydyrianin zginał się w ukłonach,
wycofując jednocześnie w stronę swojego śmigacza. - Gdybyś miał jakieś problemy z odzyskaniem statku swojej żony, nie wahaj się prosić mnie o pomoc. Wiesz, jak mnie znaleźć.
Zanim Luke zdążył odpowiedzieć, oficer łączności zamykał już drzwi swojego X-40. Jego
pospieszny odwrót nie zdziwił Mistrza Jedi. Kiedy dotarli tutaj i stanęli na klifie, spoglądając w kierunku odległej wyspy, ogarnęła ich nagle atmosfera dziwnego niepokoju, która szybko zmieniła się w silne poczucie niebezpieczeństwa. Luke zdawał sobie sprawę, że to prawdopodobnie nic więcej niż fallanasska iluzja, mająca utrzymać intruzów z daleka od świątyni. Niedawno wyczuł
jednak, jak Ben sięga ku niemu poprzez Moc, niespokojny i czujny, więc postanowił mieć się na baczności na wypadek, gdyby nadgorliwość Sanara oznaczała zdradę.
Zatrzymał się na chwilę i pozwolił, żeby wypełniła go Moc. Czuł przytłumioną obecność
żywych istot na wietrznym szczycie klifu i w morzu pod nim, a nawet mgliste fale emanujące z odległej wyspy - bez dwóch zdań siedziby Fallanassich, jednak jego zmysł ostrzegający przed niebezpieczeństwem nie wyczuwał w jaskini w dole nic - zupełnie nic.
Zaczął schodzić po linie wzdłuż kredowej ściany klifu, ostrożnie i powoli. Do głowy
przychodziły mu dziesiątki powodów, dla których Abeloth mogłaby przybyć na Pydyr, ale żaden nie wydawał mu się odpowiednio przekonujący. Mogła się tu zjawić choćby po to, żeby zwerbować
armię, która będzie ją chronić... A może wiedziała o uczuciu, które łączyło kiedyś Luke’a z fallanasską adeptką Akanah i zamierzała tę wiedze w jakiś znany tylko jej sposób wykorzystać -
albo zemścić się na nim, zabijając Akanah? Tak czy inaczej, członkiniom Białego Nurtu groziło niebezpieczeństwo i należało je ostrzec.
Kiedy był już blisko jaskini, nad jego głową zaczęły krążyć mewy, nurkując i skrzecząc gniewnie; najwyraźniej próbowały go przepłoszyć, obawiając się o bezpieczeństwo swoich gniazd.
Wejście do groty miało jakieś dwadzieścia metrów wysokości i z grubsza owalny kształt, nieco spłaszczony na górze. W środku majaczyła srebrzysta sylwetka „Cienia Jade”; statek stał jakieś siedemdziesiąt metrów od wejścia do jaskini, otoczony chmurą krążących niespokojnie,
rozkrzyczanych ptaków.
Luke sięgnął poprzez Moc do wnętrza, ale nic nie poczuł - pomimo tysięcy trzepoczących mew. Sięgnął po blaster, drugą ręką chwytając miecz świetlny, odepchnął się od klifu i pomagając sobie Mocą, wylądował w środku groty, płosząc małe stadko przestraszonych ptaków. Natychmiast uskoczył za pobliską skałę i zamarł, usiłując zlokalizować w jaskini istotę odpowiedzialną za wygłuszenie Mocy. Odczekał dobre pół minuty, ale nie usłyszał nic poza skrzeczeniem mew, a jego nos zarejestrował tylko zapach ich odchodów. Nagle jednak zmysł Mocy wrócił; Mistrz Jedi czuł
teraz obecność szalonej ptasiej watahy, kołującej chaotycznie w jaskini i nad wzburzonym morzem.
Mewy, przestraszone jego najściem, przymierzały się do ataku, więc Luke wsączył w ich umysły sygnały mówiące o tym, że ma przyjazne zamiary i że ptaki mogą czuć się w jego obecności bezpiecznie. Po chwili zaczęły się uspokajać - czuł to poprzez Moc i widział po ich zachowaniu.
Puścił linkę i wyjrzał ostrożnie zza głazu, próbując się wyciszyć i uspokoić.
Kilka metrów dalej zobaczył idącą w jego stronę postać: ubraną w prostą białą togę,
przepasaną cienkim złotym sznurem brązowooką kobietę o ciemnych kręconych włosach,
opadających swobodnie na ramiona. Miała wystające kości policzkowe i chociaż po jej pełnych wargach błąkał się uśmiech, wydawała się dziwnie smutna. Kiedy spojrzała w stronę Luke’a, poczuł emanujące od niej fale radości.
- Luke Skywalker! - Wyciągnęła w jego stronę ramiona. - Witaj!
Luke wstał i odwzajemnił uśmiech. W przeciwieństwie do innych osób, które spotkał dotąd na Pydyrze, jej twarzy nie pokrywały wyimaginowane wrzody; nie wydawała się też zmęczona ani chora. Opuścił swoją kryjówkę i wyszedł jej na spotkanie.
- Akanah! Dobrze cię widzieć.
Fallanasska uniosła brwi, patrząc na miecz i blaster, które wciąż trzymał w pogotowiu.
- Doprawdy, dziwnie okazujesz radość.
Luke spojrzał na swoje dłonie i zarumienił się lekko, zakłopotany, jednak schował do
kabury tylko miotacz.
- Wybacz. - Wskazał na ptaki kołujące nad ich głowami. - Ścigam bardzo niebezpieczną...
istotę, a kiedy nie mogłem wyczuć w Mocy tych ptaków...
- Stałeś się podejrzliwy - dokończyła za niego. - Nie dziwię ci się. - Chociaż mówiła
łagodnie, w jej głosie brzmiała nuta dezaprobaty. Spojrzała znów znacząco na miecz świetlny w dłoni Luke’a. - Jak mam ci udowodnić, że nie musisz się mnie obawiać?
- Wystarczy przekonać mnie, że ty to naprawdę ty - odparł Luke. - Jak miała na imię moja matka?
Akanah uniosła brwi jeszcze wyżej.
- Długo żywisz urazę, Wielki Mistrzu Jedi. - Spojrzała na niego z błyskiem w oku. -
Sądziłam, że mamy to już za sobą...