Kiedy jego szpony, ściskające ją za ramiona, muskały niekiedy od niechcenia jej piersi, przenikał ją dreszcz zachwytu. Cóż za rozkosz było tak lecieć z ukochanym ponad chmurami! Na moment wszystkie
myśli o jego zdradzie zostały zapomniane, a wszelkie kwestie na temat dobra i zła odłożone na bok, podczas kiedy Ylith brykała w nieskończonej niebieskości prze-stworzy, pośród fioletowo zabarwionych chmur topiących się i przekształcających przed jej oczami w fantastyczne kształty. Azziemu także się to podobało, ale na-pomniał ją w końcu, by pośpieszyli z powrotem do domu. Muszą wszak odzyskać ciała młodej pary z rąk Harpii.
Po powrocie do pałacu Ylith miała wreszcie okazję umyć włosy i spiąć je
w pewnie trzymającą się fryzurę; teraz była gotowa do dalszej podróży.
Dosiadłszy świeżo naładowanego kija od miotły, Ylith pomknęła w górę lo-
tem strzały, wznosząc się samotnie w przestworza. Ziemia pozostała daleko w do-le, a ona dotarła wkrótce do skrzącego się królestwa nieba. Szukała i szukała, ale nie znalazła najmniejszego śladu Harpii. Okrążyła świat po zewnętrznej jego krawędzi — nadal bez rezultatu. Nagle ukazał się jej wolno lecący pelikan, który ją zagadnął:
Szukasz może Harpii z dwoma sztywniakami? Prosiły, żeby ci przekazać, że
poczuły się znudzone tą eskapadą, więc zostawiły oba truposze w bezpiecznym miejscu, a same poleciały z powrotem, by się przyłączyć do swych sióstr.
89
— Powiedziały coś jeszcze? — zapytała Ylith, zmniejszając prędkość na tyle, by obniżyć nieco swą orbitę i zbliżyć się do pelikana.
— Tylko coś o grze w mah-jong — odparło powolne ptaszysko.
— Nie powiedziały ci, gdzie znajduje się ta bezpieczna kryjówka?
— Ani słowa! — rzekł pelikan. — Myślałem, żeby im o tym przypomnieć,
ale tyle je widziałem! Nie ma sposobu, abym mógł je prześcignąć w locie. Sama wiesz, jakie są szybkie z tym nowym modelem skrzydeł z brązu!
— Z jakiego kierunku nadleciały? — zapytała Ylith.
— Z północy — odrzekł pelikan, wachlując końcami skrzydeł.
— Rzeczywistej czy magnetycznej?
— Rzeczywistej — powiedział ptak.
— Sądzę w takim razie, że wiem, gdzie ich szukać — rzekła Ylith.
Skierowała się na północ i dodała gazu, chociaż wiedziała, że pęd wiatru spowoduje, iż jej oczy zaczerwienią i się i staną się nieatrakcyjne. Jedną chwilę zabrał
jej przelot ponad krajem Franków, a potem minęła porżnięte głębokimi fiordami wybrzeże, gdzie wikingowie nadal oddawali cześć i starym bogom i walczyli na topory, młoty i inne narzędzia gospodarstwa domowego. Zostawiła za sobą krainę Lapończyków, którzy instynktownie wyczuli jej przelot podczas swej wędrówki na czele stad reniferów, ale udawali, że jej nie widzą, ponieważ najlepsza posta-wa, jaką można przyjąć wobec dwuznacznych fenomenów, polega na całkowitym
ich zignorowaniu. Wreszcie dotarła do Bieguna Pomocnego, tego rzeczywistego, istniejącego we wnętrzu wyobrażonego punktu prawdziwej i absolutnej północy, w związku z czym niemożliwego do osiągnięcia przez żadnego śmiertelnika. Ze-
ślizgując się w poprzek fałdy rzeczywistości, na której leżał, dostrzegła pod sobą Miasteczko Bożego Narodzenia zbudowane na solidnej bryle lodu nakrywającej
Biegun Północny. Postawione tam budynki przedstawiały sobą bardzo ciekawy
widok, gdyż wzniesione były z pruskiego muru i pokryte boazerią. Z jednej strony Ylith dostrzegła manufakturę, w której gnomy Świętego Mikołaja wykonywały prezenty dla wszelkich śmiertelnych. Warsztaty te były szeroko znane; tym natomiast, o czym wiedziało się mniej, był fakt, iż na zapleczu znajdowało się specjalne pomieszczenie, do którego sprowadzano esencję Dobra i Zła z tajemnych miejsc ich magazynowania na Ziemi. Każdy prezent nasączano kroplą pomyślno-
ści lub niepowodzenia i nikt nie był w stanie dokładnie określić, kto jaki rodzaj podarunku otrzyma. Ylith przechodzącej przez warsztat i śledzącej działania ma-
łych facecików wyposażonych w młotki i śrubokręty wydawało się, że działał tu ślepy los. Na środku wielkiego stołu montażowego znajdował się dozownik, do którego, błyszcząc, wpadały drobinki szczęścia lub niepowodzenia, każda z nich niczym maleńki bukiet ziół. Skrzaty sięgały po nie i umieszczały w prezentach, nie patrząc nawet, co im wpadło w rękę.
Ylith zapytała je, czy widziały może, żeby ostatnimi czasy pojawiła się tutaj para Harpii, niosąc dwa zamrożone ciała. Krasnale pokręciły z irytacją głowami.
90
Można je było zrozumieć — wykonywanie i preparowanie podarunków świątecznych to precyzyjna robota i jeżeli ludzie zagadują cię wtedy, to powodują zakłó-
cenie rytmu pracy. Jeden ze skrzatów gwałtownym szarpnięciem głowy wskazał
jej zaplecze warsztatu. Ylith weszła tam i na końcu długaśnego pokoju ujrzała drzwi z napisem: BIURO ŚWI ĘTEGO MIKOŁAJA. Podeszła do nich, zapukała
i weszła do środka.
Święty był wielkim, grubym facetem o twarzy, na której łatwo pojawiał się
uśmiech. Ale wygląd nie zawsze zdradza prawdę; Mikołaj miał zmarszczone czo-
ło, a jego twarz wydłużała się i wykrzywiała, podczas gdy mówił do magicznej muszli morskiej:
— Halo, czy to Zaopatrzenie? Chciałbym z kimś mówić. Odpowiedź nadeszła
z wypchanej i powieszonej na ścianie głowy pawiana.
— Tu Zaopatrzenie. Z kim rozmawiam?