— Kiedy tutaj pÅ‚ynęłam, wycisnęłam z niej ponad trzydzieÅ›ci wÄ™złów — po-
wiedziała Alison.
— PrzypÅ‚ynęłaÅ› na niej ze Sliemy? To musiaÅ‚aÅ› mijać po drodze ArtinÄ™.
— Jeszcze tam stoi. — TrochÄ™ mi ulżyÅ‚o. — Na rufie odchodzi jakaÅ› wielka
robota. Akurat wyciągali na pokład śrubę.
— NaprawdÄ™?! — RozeÅ›miaÅ‚em siÄ™ gÅ‚oÅ›no. — Wspaniale! No to zejdzie im
na tym caÅ‚y dzieÅ„. — KiwnÄ…Å‚em palcem w stronÄ™ hangaru. — Na pochylni jest
wózek. Pomóż mi ją na niego wciągnąć. Nie powinna się rzucać ludziom w oczy.
Spuściliśmy z pochylni wózek, wepchnęliśmy nań łódź, a potem wprowadzi-
liśmy wózek do hangaru. Alison zerknęła na zegarek.
— ZamówiÅ‚am sztuczne ognie. Mam je odebrać o trzeciej.
— No to lepiej leć. ZawahaÅ‚a siÄ™.
— Dasz sobie z tym radÄ™ sam?
193
— Powinienem. Jest tu dobry blok. PodwieszÄ™ na nim silniki.
— ZostawiÅ‚am ci w Å‚odzi termos z kawÄ… i kanapki. I butelkÄ™ szkockiej. WrócÄ™,
jak tylko będę mogła.
Odwróciła się.
— Alison, mam jeszcze jednÄ… proÅ›bÄ™. Czy możesz zdobyć siekierÄ™? Dużą
siekierę, taką, jakiej używają drwale przy wyrębie lasu.
Tym ją zaskoczyłem. Spochmurniała.
— WÄ…tpiÄ™. . . Nie wiem, czy na Malcie czegoÅ› takiego używajÄ…. Nie ma tu
wielu drzew.
— Zrób, co siÄ™ da.
PoszÅ‚a. WyjÄ…Å‚em z Å‚odzi wiktuaÅ‚y — omal nie stÅ‚ukÅ‚em przy tym cennej bu-
telki — potem odczepiÅ‚em ciÄ™gÅ‚a steru i wymontowaÅ‚em silniki. Z pomocÄ… bloku
wywróciłem łódź do góry dnem, zdjąłem ją z wózka i ułożyłem na kozłach. Zja-
dłem kanapki i wypiłem kawę. Jedząc, dumałem, co dalej. Szkockiej nie tknąłem, bo czekało mnie mnóstwo pracy, chociaż zdrowy łyk na szczęśliwy początek dobrze by mi zrobił.
Zakasałem rękawy. Kadłub łodzi wymodelowany był ze szklanego włókna.
ZaznaczyÅ‚em na nim miejsca na otwory — bardzo starannie -i zaczÄ…Å‚em go syste-
matycznie rujnować, borując w tych miejscach dziury. Mój pomysł sprowadzał się do tego, żeby zamontować taran w taki sposób, by kiedy łódź wpadnie w ślizg, taran znalazł się przynajmniej metr pod powierzchnią wody. Poza tym, taran musiał
być osadzony niezwykle mocno, bo gdyby nie był, w momencie starcia nie wy-
trzymałby i puścił. W takim wypadku cała moc, jaką wytwarzały potężne silniki, poszłaby na marne i mój taran nie przebił by stalowej skorupy jachtu.
Przyciąłem kątownik i dokręciłem go śrubami do umocnień ze stalowych
taśm, które biegły w poprzek kadłuba. Potem zabrałem się za spawanie. Spaw
nie wyglądał może najpiękniej i z pewnością nie wygrałby konkursu w szkole za-wodowej, ale spełniał swoje podstawowe zadanie: trzymał, trzymał, że aż strach!
Później zabrałem się za dwa trójkątne kształtowniki. Były wbudowane w kadłub, a ich wierzchołki wystawały na co najmniej metr poza dno łodzi. Chwyciłem mo-ją sztabę i przyspawałem ją do tychże wierzchołków tak, że biegła równolegle do kilu i sterczała na pół metra przed dziób.
Alison wróciła na długo przedtem i dzielnie mi pomagała. Robota była brudna,
żmudna i zabrała nam mnóstwo czasu. Zbliżała się siódma, zbliżał się koniec
pracy.
— ZdobyÅ‚aÅ› siekierÄ™? — spytaÅ‚em.
Zdobyła dokładnie taką, o jaką mi chodziło: drwalską siekierę z długą ręko-
jeścią. Rękojeści nie potrzebowałem, więc nie marnując ni chwili, odciąłem ją palnikiem. Później przyspawałem ostrze pionowo do sztaby pod dnem. Ostrze
miało spełniać funkcję głowicy bojowej mojego tarana.
194
Cofnąłem się i spojrzałem na swoje dzieło. Śmieszne, ale toto naprawdę wy-glądało jak jakiś zwariowany typ hydroplanu. Może i wyglądało, lecz na myśl
o tym, jak ta bezwładna kupa złomu wpłynie na ślizg łodzi, robiło mi się sła-
bo. Zaczynałem się martwić, że nie uzyskam na niej wystarczającej prędkości, że w ogóle nie zadrze do góry pyska.
— No, to teraz bym siÄ™ napiÅ‚.
Alison nalała whisky do nakrętki od termosu. Spojrzała na łódź i powiedziała: