Niektóre dzielnice Królestwa są bardzo piękne, chociaż niewielu ludzi przechodzi przez Przeklętą Równinę, aby je zobaczyć. Sidhowie są wrażliwi na piękno. Zgliszcza pozostawiają ludziom.
A ty jesteś człowiekiem? - spytał Michael.
Biała skóra Lamii lekko spurpurowiała. Teraz nie. To jesteś Sidhem?
Nie. Jej śmiech zadudnił głęboko w zwalistym tułowiu. No, dosyć już tych pytań. Jeszcze jedno i...
- Jeśli nie będę pytał, to jak dowiem się czegokolwiek? Nim zdążył się uchylić, ręka Lamii wykonała błyskawiczny ruch niczym ogon skorpiona i jej dłoń wymierzyła mu siarczysty policzek. Przeleciał przez zagraconą salę i upadł w kupę popiołu, wzbijając gęsty tuman. Lamia przebiła się przez unoszącą się w powietrzu chmurę, złapała go obiema rękami za ramiona, podniosła bez wysiłku w górę i rozhuśtała nad podłogą. Poprzez mgiełkę, jak gdyby z odległości wielu mil, dotarł do niego jej łagodny, niemal słodki głos.
Pójdziesz do Półmiasta. Dostaniesz instrukcje od Żurawic Zrozumiałeś?
-- Hotel...
Potrząsnęła nim tak, że poczuł, jak zaklekotały mu kości. Nie zasługujesz na luksusy. Żurawice noszą imiona Nare, Spart i Coom. Powtórz.
Nie zapamiętał.
Jeszcze raz. Nare, Spart i Coom. Nare, Spart...
Coom. Coom. Oczekują cię. Nauczą cię, jak przetrwać. Nauczą cię też
może, jak patrzeć, słuchać i zapamiętywać, jak lepiej oceniać sytuację. Myślisz, że to możliwe? - Trzymała go jedną ręką, a drugą otrzepywała. Jej dotyk był gorączkowo ciepły. Postawiła
go na podłodze w pobliżu stołu i spojrzała z zadumą na poczerniałe od ognia krokwie.
- To zdarzyło się w połowie bankietu powiedziała cicho. Zaskoczyli nas. Często urządzaliśmy tu przyjęcia. Było wspaniale. Michael usiłował opanować drżenie, ale mu się nie udawało. Był przerażony i wściekły. Najchętniej by ją zabił.
Idź powiedziała. Powiedz karczmarzowi i jego żonie, że Lamia nie potrzebuje już ich usług. Sam udaj się do Półmiasta. Do Żurawic Powtórz ich imiona.
Nare, Spart i Coom.
Chrząknęła. Idź, zanim powrócą tu Sidhowie. Czmychnął korytarzem ze zrujnowanego skrzydła i dopadł do drzwi frontowych. Biegł drogą do Euterpe, nie zwracając uwagi na obijającą mu się o biodro książkę, dopóki nie poczuł, że za chwilę pękną mu płuca. Twarz miał zlaną łzami bezsilnej wściekłości. Zatrzymał się przy popękanym, szklistym głazie i walił weń pięściami, dopóki nie zaczęły krwawić. - Niech cię szlag trafi, niech cię diabli porwą!
Zamilcz lepiej szepnął wiatr. Michael podskoczył i obrócił się na pięcie. Ani żywej duszy.
- Nie zapominaj, gdzie jesteś.
Krzyknął. Coś musnęło jego włosy i spojrzał w górę. Ujrzał nad sobą przezroczystą jak pajęcza sieć, wąską i bezkrwistą twarz. Odwróciła się i znikła.
Zatykając dłońmi usta, rozmazując sobie krew po policzku i zataczając się jak pijany, przebiegł resztę drogi do Euterpe nie zważając już na swoje płuca ani nogi.
Ryzyk przyjęła jego wyjaśnienia z pozorną obojętnością. Brecker skinął głową i odprowadził go na górę do pokoju. - Przybyłeś tu, jak stoisz, a więc nie masz bagażu do zabrania - powiedział. Ale możesz mi pomóc posprzątać. - Zamiatali w milczeniu podłogę. Michael był zmieszany tą formą zapłaty.
Nie ja tu naśmieciłem - mruknął. - Mieszkałem tu tylko jedną noc.
Każdy z nas coś robi powiedział Brecker. - To pomaga nam wytrwać.
Nawet wtedy, gdy nie ma nic do roboty?
Brecker wsparł się na kiju od szczotki. Skąd masz tego siniaka?
- Lamia mnie uderzyła. - Za co?
Nie wiem za co - skłamał Michael.
Najpewniej za zadawanie głupich pytań - zawyrokował Brecker biorąc się znowu do zamiatania. - To surowa kraina, chłopcze. Skądkolwiek przychodzisz, wygląda na to, że wiodłeś tam beztroskie życie wśród normalnych ludzi. Tutaj tak nie jest. Za błędy trzeba płacić. -- Przytrzymał szufelkę, żeby Michael mógł wmieść na nią pył i płatki miki. - Błędy drogo kosztują.
Schodząc na dół spotkali na schodach Savarina wspinającego się na górę. Michael minął go ze wzruszeniem ramion. Już odchodzisz? - spytał Savarin oglądając się za nimi.
Do Półmiasta odparł Michael.
- Mogę ci towarzyszyć spytał Savarin. Michael znowu tylko wzruszył ramionami. - To mogłoby być bardzo pożyteczne. Z Euterpe do Półmiasta szło się dwie mile drogą biegnącą na wschód.
- W każdym razie my nazywamy to wschodem - wyjaśniał Savarin krocząc obok Michaela. Michael trzymał ręce w kieszeniach kurtki, ściskając jedną tomik wierszy. - Wiesz, tam wschodzi słońce.
Michael nie odzywał się idąc ze wzrokiem utkwionym w ziemi. - Skąd masz tego sińca?
- Lamia mi przyłożyła za to, że pytałem.
Savarin zacisnął usta. Słyszałem, że ta Lamia, to twarda baba. Sam nigdy jej nie widziałem. Co to były za pytania? Michael zerknął podejrzliwie na Savarina. - Co ty wiesz?
Mogłeś się już zorientować, że kiedy pojawiają się nowi ludzie, ja jestem ich nauczycielem. Wiem chyba tyle, co każdy z tutejszych ludzi nie licząc Izomaga, ale mija już kilkadziesiąt lat, jak go tu nie ma.
- Gdzie my właściwie, u diabła, jesteśmy?
- Niektórzy utrzymują, że to piekło, ale to nie piekło. Zaryzykowałbym twierdzenie, że to legendarna Kraina Czarów, którą niektórzy uważają za krainę zmarłych; ale ani jedna z uwięzionych tu osób nie umarła na Ziemi, a więc moje przypuszczenia są
prawdopodobnie tyle samo warte, co i twoje. Spytaj Adonny. Adonna to stworzył.
- Kto to jest Adonna?
- Genius loci, bóg Królestwa. Większość Sidhów oddaje mu cześć. Z tego, co zdołałem się dowiedzieć, wynika, że nie gra w tej samej drużynie z tym, co stworzyło nasz wszechświat. Jest o wiele bardziej prymitywny Savarin przymrużył oko. Ale uważaj, z kim rozmawiasz wygłaszając takie krytyczne uwagi. -- A więc znajdujemy się w innym wymiarze'?
Savarin podniósł rękę i potrząsnął głową. -- Nie odpowiem ci na to. Jako naukowiec dokładałem wszelkich starań aby rozwiązać ten problem, i nadal jestem całkowitym ignorantem. Trudno tu o fakty. Prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że ty dostarczysz mi jakichś.
Kim są Sidhowie?