Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- Tak.
- I co teraz sądzisz? Nadal wierzysz we Franky’ego Furbo?
Milczę, Caroline czeka w ciemnościach.
- Odkryłem, że miałaś rację, Caroline.
- Co chcesz przez to powiedzieć. Williamie?
Znowu się waham. Chcę powiedzieć wszystko tak, jak trzeba, nie raniąc jej. Wolę jednak zostawić sobie jeszcze trochę czasu.
- Odkryłem, że nie ma to żadnego znaczenia. Odkryłem też, że fakt, iż nie ma to żadnego znaczenia, również nie ma żadnego znaczenia. Nie jest ważne, czy wierzę czy nie wierzę we Franky’ego Furbo. Miałaś rację, kochamy się i tylko to się liczy.
Urywam. Nie skłamałem, chyba że przez zaniechanie. Mam nadzieję, że to niepełne wyjaśnienie wystarczy. Caroline kładzie się ponownie na plecach, wiem już, że nie zażąda dalszych wyjaśnień. Może nigdy już mnie o to nie zapyta. To byłoby do niej podobne.
Czekam tak długo, aż w końcu dobiega mnie jej regularny oddech i sam, szczęśliwy, zasypiam. W głębi serca czuję, że wszystko jest w porządku, kłopoty rozwiążą się same.
 
Gdy budzę się następnego ranka, Billy jest przy mnie. Musiałem naprawdę spać jak zabity, bo Caroline już wstała i właśnie przygotowuje w kuchni śniadanie. Przewracam się na bok i mocno przytulam do siebie Billy.ego. Czuję, że naprawdę jestem sobą, naprawdę jestem u siebie w domu. Wszystko, co opowiedział mi Wilhelm, powraca w mej pamięci, ale teraz nie wydaje mi się to straszne. Dobrze wiedzieć, że nie należę do tych, którzy drżą ze strachu, czekając na nowe millenium.
Billy przytula się do mnie. Nie spał już, obudził się wcześniej ode mnie. Kładzie się na brzuchu, opierając cały ciężar ciała na łokciach, tak że patrzy mi prosto w oczy.
- Tato, opowiedz mi bajkę o Frankym Furbo.
To normalne. Sądzę, że to pytanie musiało paść, nie zastanawiałem się jednak nad tym zbyt wiele. Patrzę w jego upstrzone żółtymi cętkami oczy.
- Wydawało mi się, że powiedziałeś, że już nie wierzysz we Franky’ego, Billy.
- Jejku, Tato! Czy to znaczy, że nie opowiesz mi już ani jednej bajki? Wcale nie jestem pewien, czy wierzę we Franky’ego, czy nie. Wiem, że nie powiedziałbyś mi nigdy, że Franky Furbo istnieje naprawdę, gdyby tak nie było. Nigdy byś mnie tak nie okłamał. A poza tym, bajki o Frankym lubię o wiele bardziej niż wszystkie inne.
Wiem też, że wtedy miałeś rację. Każda historia ma tylko jedno prawdziwe zakończenie. Nie możesz ot, tak sobie, wymyślić nowego, żeby sprawić mi przyjemność. Teraz już to wiem, ale wtedy nie wiedziałem.
Przytulam go jeszcze mocniej. Boże, na swój sposób jest do mnie tak bardzo podobny. Starsze dzieci przypominały bardziej Caroline, Niemcy określają to słowem einmalig, jedyny w swoim rodzaju. Ja nigdy niczym nie wyróżniałem się w naszym domu, może z wyjątkiem opowieści o Frankym, teraz wiem, że nie była to moja wina, tylko zwyczajny przypadek.
- Dobrze, Billy. Opowiem ci najważniejszą historię o Frankym Furbo, jaką kiedykolwiek słyszałeś w swoim życiu bądź jeszcze usłyszysz. Może się okazać, że będzie tak ważna, że okaże się ostatnią. Rozumiesz? Jesteś gotów?
Wiem, że nic nie rozumie. Zbyt często zaczynałem swoje bajki od podobnych wstępów, aby spotęgować napięcie, to po prostu była część całej zabawy. Uczciwie mówiąc, nie jestem wcale pewien, czy sam wiem, o co mi chodzi. Zaczynam jednak:
- Pewnego dnia, dawno, dawno temu, kilka lat po tym, jak opuściłem domek Franky’ego, Franky Furbo usłyszał pukanie do drzwi. Siedział właśnie w swym pokoju do myślenia i pisał kolejną bajkę. Zbiegł więc pospiesznie na dół i otworzył drzwi.
Milknę. Ciągle jeszcze mogę się wycofać.
- Na progu stała najpiękniejsza lisiczka, jaką widział w całym swym życiu, która zapytała po lisiemu: “Czy to pan jest Franky Furbo?”
Nie przerywam, opowiadam wszystko, czego dowiedziałem się od Wilhelma. Opowiadając zdaję sobie sprawę z tego, że Franky, za pośrednictwem Wilhelma, wyrył w mej pamięci każdy szczegół, tak że gdy teraz opowiadam, wydaje mi się, że to moje wspomnienia; jak gdyby wszystko to, o czym mówię, przydarzyło się właśnie mnie.
Nigdy, przez wszystkie lata, kiedy co rano opowiadałem swoim dzieciom bajki, nie zdarzyło mi się opowiedzieć niczego tak dobrze.
Kończę mówiąc o tym, jak Raethe i Franky zamierzają żyć, aby chronić się przed groźbą śmierci z rąk ludzi, aby zapewnić szansę dla swoich dzieci, by - kiedy przeminie dwadzieścia pięć pokoleń - na Ziemi mieszkał milion superlisów, takich jak Franky Furbo.
Kiedy opowiadam tę ostatnią część, Billy unosi się na łóżku i kładzie się na mojej piersi, nie odrywając ode mnie wzroku. Czuję też, że Caroline porzuciła swe zajęcia w kuchni i stanęła obok łóżka.
Zastanawiam się, czy postąpiłem właściwie. Możliwe, że teraz będzie jeszcze bardziej zła na mnie. Może wymagam od Billy.ego, by zrozumiał i uwierzył w nazbyt wiele. Teraz cała stworzona przeze mnie saga o Frankym stanowi dla niego jeszcze groźniejszą pułapkę. Milknę. Czy Billy, podobnie jak Wilhelm, podda się rozczarowaniu i niepewności, którym nawet ja uległem na pewien czas? Zaczynam żałować, że tej najważniejszej opowieści nie zatrzymałem dla siebie.
Billy nadal nie spuszcza ze mnie wzroku. Na jego twarzy maluje się podniecenie. Trudno mu wypowiedzieć choć słowo.