Każdy jest innym i nikt sobą samym.


— Ależ mogłaby pani sobie wyobrazić, że jest moją ciocią!
— O, bynajmniej. Ja tego nie potrafię! — odrzekła Maryla sucho.
— Czy pani się nigdy nie zdaje, że rzeczy są często inne, niż są w rzeczywistości? — spytała Ania, szeroko otwierając oczy.
— Nie!
— Ach! — Ania głęboko westchnęła. — Panno… Ach, Marylo, jakże wiele pani traci!
— Nie uważam tego… Po cóż widzieć rzeczy innymi, niż są rzeczywistości? — odpowiedziała Maryla. — Jeśli Bóg stworzył nas w takim, a nie w innym świecie, to nie po to, byśmy sobie ten świat wyobrażali inaczej. Aha, to mi coś przypomniało. Wejdź do pokoju, tylko wytrzyj nogi i nie wpuść much, i podaj mi ten obrazek, który stoi na kominku. Jest tam wydrukowana modlitwa „Ojcze nasz”. Cały swój wolny czas dziś po południu poświęcisz na wyuczenie się jej na pamięć; nie chcę takich modlitw, jakie słyszałam wczoraj wieczorem.
— Pewnie że to był dziwny pacierz — tłumaczyła się Ania. — Ale nie miałam jeszcze żadnego doświadczenia. Nie można wymagać, by ktoś modląc się po raz pierwszy w życiu robił to pięknie, prawda? Położywszy się spać, wymyśliłam, jak to pani przyrzekłam, prześliczną modlitwę… Była prawie tak długa, jakby ją sam pastor napisał, i taka poetyczna! Ale czy pani uwierzy? Kiedy zbudziłam się dziś rano, nie pamiętałam ani jednego słowa! Obawiam się też, że nie potrafię już nigdy ułożyć równie pięknej. Nie wiem wprawdzie dlaczego, ale gdy się coś wymyśla po raz drugi, to jest zawsze brzydsze od tego, co się wymyśliło pierwszym razem. Czy pani to zauważyła?
— Jest coś, co ty powinnaś zauważyć, Aniu. Ilekroć każę ci coś uczynić, słuchaj natychmiast i nie zatrzymuj się, by rozprawiać o tej sprawie. Otóż pójdź i zrób, co ci poleciłam.
Ania natychmiast przeszła sienią do bawialni, ale długo nie powracała. Po dziesięciu minutach oczekiwania Maryla odłożywszy robótkę i zacisnąwszy wargi poszła za nią. Zastała dziewczynkę stojącą nieruchomo przed obrazem zawieszonym pomiędzy oknami. Ręce założyła z tyłu, błyszczące, rozmarzone oczy wzniosła ku górze. Białe i zielone światło, płynące tu od jabłoni i dzikiego wina, oblewało małą postać blaskiem prawie nierealnym.
— O czym myślisz, Aniu? — spytała ostro Maryla. Ania ocknęła się z zadumy.
— O tym — rzekła wskazując na wcale dobrą reprodukcję obrazu „Chrystus błogosławiący dzieci”. — Właśnie wyobrażałam sobie, że jestem jednym z nich, tą oto małą dziewczynką w niebieskiej sukience, stojącą w kącie, jak gdyby nie należała do nikogo, zupełnie jak ja… Wydaje się smutna i opuszczona, prawda? Ręczę, że nie ma ani ojca, ani matki. Chcąc jednak otrzymać błogosławieństwo, wśliznęła się w kącik, z dala od innych, mając nadzieję, że jej nikt nie zauważy prócz Niego. Jestem pewna, że wiem, jak się czuła, serduszko jej dygotało, a ręce były zimne jak moje wtedy, gdy się pytałam, czy mnie zatrzymacie. Lękała się, że On jej może nie zauważyć. Ale On spostrzegł ją, prawda? Starałam się wyobrazić sobie to wszystko. Jak zbliżała się coraz bardziej i bardziej, aż wreszcie znalazła się tuż obok, a wtedy On ją spostrzegł i położył Swą rękę na jej głowie. Ach, jakiż dreszcz rozkoszy musiał ją przeniknąć!… Pragnęłabym tylko, aby malarz nie przedstawił Go takim zatroskanym. Chociaż taka jest Jego twarz na wszystkich obrazach, nie wiem, czy Maryla to zauważyła. Nie sądzę, aby w rzeczywistości wyglądał tak smutnie, bo wtedy dzieci na pewno by się Go lękały.
— Aniu — rzekła Maryla, sama dziwiąc się temu, że dawno nie przerwała dziewczynce. — Nie wolno ci tego mówić. Jest to brak szacunku… zupełny brak szacunku.
Oczy Ani wyraziły zdumienie.
— Ach, ja czuję tyle szacunku… Proszę mi wierzyć, że nie miałam nic złego na myśli.