Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Wciągnąłem się w prace dekoratorskie, malowanie,
tego typu sprawy.
— Ach tak.
— Taak, pracuję w podziemiach kościoła. Czas to pieniądz.
— Nie wiedziałem, że masz takie zdolności.
— Muszę przyjeżdżać, Josh?
— Raczej tak. Zgodziłeś się wziąć tę sprawę. Powiedziałem o tym sędziemu.
Jesteś potrzebny tutaj, stary.
— Kiedy i gdzie?
— Bądź o jedenastej w moim biurze. Pojedziemy razem.
— Nie chcę oglądać tego biura, Josh. Mam same złe wspomnienia. Spotkamy
się w sądzie.
— Dobrze. Bądź tam w południe. W pokoju sędziego Wycliffa.
Nate dołożył do ognia w kominku i patrzył, jak płatki śniegu wirują na we-
randzie. Mógł włożyć garnitur, zawiązać krawat, wziąć do ręki neseser. Mógł wy-glądać i mówić jak prawnik. Potrafił mówić „Wysoki Sądzie” i „Może to ucieszy sąd”. Mógł też wykrzykiwać sprzeciwy i wystawiać świadków na straszliwe mę-
ki. Mógł robić te wszystkie rzeczy, które wykonywały miliony jego kolegów po fachu, ale przestał się uważać za prawnika. To już skończone, dzięki Bogu.
Zrobi to jeszcze raz, ale tylko raz. Próbował się przekonać, że to dla klientki, dla Rachel, ale wiedział, że jej na tym nie zależało.
266
Wciąż nie napisał do niej listu, chociaż zabierał się do niego wielokrotnie. List do Jevy’ego — na półtorej strony — kosztował go dwie godziny mozolnej pracy.
Po trzech śnieżnych dniach zatęsknił do parnych ulic Corumby, leniwego ru-
chu na ulicach, ulicznych kafejek, do tempa życia, które mówiło, że wszystko może zaczekać do jutra. Z każdą minutą śnieg sypał coraz mocniej. Może to kolejna burza śnieżna, pomyślał. Zamkną drogi i wcale nie będę musiał jechać do Waszyngtonu.
Więcej kanapek z greckiej knajpki, więcej pikli i herbaty. Josh przygotował
stół, kiedy czekali na sędziego Wycliffa.
— Oto akta sprawy — powiedział, wręczając Nate’owi gruby, czerwony bin-
der. — A oto twoja odpowiedź — dodał podając mu akta w brązowej kopercie. —
Musisz to przeczytać i jak najszybciej podpisać.
— Czy sąd już się ustosunkował? — zapytał Nate.
— Jutro. Odpowiedź Rachel Lane jest tutaj w środku, już przygotowana, tylko czeka na twój podpis.
— Coś tu nie gra, Josh. Wnoszę odpowiedź na pozew w sprawie o unieważ-
nienie testamentu w imieniu klienta, który w ogóle o tym nie wie.
— Prześlij jej kopię.
— Dokąd?
— Pod jedyny znany adres, Misję World Tribes w Houston, w Teksasie.
Wszystko jest w środku.
Nate pokręcił głową niezadowolony z pracy Josha. Czuł się jak pionek w grze.
Odpowiedź proponenta, Rachel Lane, miała cztery strony i odrzucała, zarówno ogólnie jak i szczegółowo, domniemania przedstawione w sześciu pozwach podważających ważność testamentu. Nate przeczytał sześć petycji, podczas gdy Josh rozmawiał przez telefon komórkowy.
Po odrzuceniu wszystkich powtarzających się oświadczeń i zarzutów problem
przedstawiał się dość prosto: czy Troy Phelan wiedział, co robi, kiedy spisywał
testament? To będzie istny cyrk. Prawnicy ściągną psychiatrów wszystkich gatunków. Pracownicy, byli pracownicy, dawne kochanki, służący, służące, szoferzy, piloci, ochroniarze, lekarze, prostytutki, każdy, kto spędził choćby pięć minut ze staruszkiem, zostanie zaciągnięty na salę sądową, aby złożyć zeznania.
Nate poczuł, że ma tego dość, zanim jeszcze naprawdę się zaczęło. Akta pię-
trzyły się w miarę czytania. Kiedy wojna się skończy, cały ten pokój nie pomieści wszystkich dokumentów sprawy.
Sędzia Wycliff zrobił charakterystyczne dla siebie wejście o dwunastej trzydzieści. Zdejmując togę, przepraszał, że jest tak strasznie zajęty.
— Pan jest Nate O’Riley — powiedział, wyciągając rękę.
— Tak, Wysoki Sądzie, miło mi pana poznać.
267
Joshowi udało się oderwać od komórki. Zasiedli przy małym stoliku i zaczęli jeść.
— Josh mówił mi, że znalazł pan najbogatszą kobietę na świecie — rzucił
Wycliff z pełnymi ustami.
— Tak, to prawda. Jakieś dwa tygodnie temu.
— I nie może mi pan powiedzieć, gdzie ona jest.
— Błagała mnie, żebym tego nie zrobił. Obiecałem.
— Czy pojawi się w sądzie, żeby w odpowiednim czasie złożyć zeznania?
— Nie będzie musiała — wtrącił Josh. Oczywiście miał przy sobie notatki,
dotyczące jej obecności podczas procesu. — Skoro nic nie jest jej wiadome na temat umysłowych zdolności pana Phelana, nie może być świadkiem.
— Ale przecież jest jedną ze stron — zdziwił się Wycliff.
— Tak, ale jej obecność nie jest obowiązkowa. Możemy prowadzić proces bez
jej udziału. Można ją usprawiedliwić.
— Kto ją usprawiedliwi?
— Pan, Wysoki Sądzie.
— Zamierzam wystąpić z wnioskiem w odpowiednim czasie — odezwał się
Nate — i poprosić, aby sąd wyraził zgodę na rozprawę bez jej obecności.
Josh posłał mu uśmiech przez stół. A to wyga z tego Nate’a.
— Chyba o to będziemy się martwić później — stwierdził Wycliff. — Bardziej
interesuje mnie sama rozprawa. Niewątpliwie wszyscy zainteresowani nie mogą się już jej doczekać.
— Pełnomocnik spadku da odpowiedź jutro — zapewnił Josh. — Jesteśmy