Simon widział ciepły punkcik, który jarzył się delikatnie, otoczony mgłą drzew. Zbliżył się.
Iskra zawisła na krawędzi upiornej doliny, na brzegu półprzeźroczystego kamienia. Kamień znajdował się w rękach niewyraźnej postaci. Kiedy zbliżył się jeszcze bardziej, zjawa odwróciła się. Ten duch, anioł albo demon miał twarz kobiety. Jej oczy otworzyły się szerzej, lecz nie wyglądały tak, jakby go widziały.
- Kto tam? - Twarz zjawy nie poruszyła się, lecz jego umysł nie miał wątpliwości, że to ona przemówiła. Jej głos miał tak bardzo ludzkie brzmienie.
- To ja. Zgubiłem się. - Simon zastanawiał się, jak poczuje się w tej śmiertelnej pustce tak blisko obcej istoty. - Nie chcę zrobić niczego złego.
Kobieca zjawa zafalowała i przez moment iskierka światła, którą tuliła w ramionach, zaświeciła jaśniej. Simon poczuł przyjemne ciepło, które rozlało się po jego wnętrzu.
- Znam cię - powiedziała wolno. - Przyszedłeś do mnie już kiedyś.
Nic nie rozumiał.
- Ja jestem Simon. A ty kim jesteś? Co to za miejsce?
- Nazywam się Maegwin. - Teraz jej głos zabrzmiał niespokojnie. - A to jest kraina bogów. Ale przecież ty wiesz o tym. Ty byłeś „posłańcem” bogów.
Simon nie miał pojęcia, o czym ona mówi, lecz bardzo pragnął czyjegoś towarzystwa, nawet jeśli miała to być kobieta-duch.
- Zgubiłem się - powtórzył. - Czy mogę zostać tutaj i porozmawiać z tobą? - Nie wiedział dlaczego, ale wydawało mu się ważne, aby uzyskać od niej pozwolenie.
- Oczywiście - powiedziała, lecz w jej głosie wciąż wyczuwało się niepewność. - Proszę.
Przez chwilę widział ją wyraźniej; jej smutną twarz okalały gęste włosy oraz kaptur długiego płaszcza.
- Jesteś piękna - powiedział.
Maegwin roześmiała się; Simon raczej poczuł jej śmiech, niż usłyszał.
- Przypomniałeś mi o tym, że znajduję się daleko od życia, które kiedyś znałam. - Zapadła cisza. Żarzące się światło pulsowało równomiernie. - Mówisz, że się zgubiłeś?
- Tak. Trudno to wyjaśnić, ale ja nie jestem tutaj, a przynajmniej pozostała moja część. - Zastanawiał się, czy powiedzieć jej więcej, lecz nie był pewien, czy powinien otworzyć się przed tym melancholijnym, nieszkodliwym duchem. - Dlaczego ty jesteś tutaj?
- Ja czekam - odparła smutno Maegwin. - Lecz nie wiem, na kogo albo na co. Wiem tylko, że czekam.
Przez jakiś czas oboje milczeli. Dolina poniżej migotała, jakby oglądana przez cienką warstwę mgiełki.
- Wszystko wydaje się tak odległe - odezwał się wreszcie Simon. - Wszystko, co wydawało się tak ważne.
- Jeśli posłuchasz - powiedziała Maegwin - to usłyszysz muzykę.
Simon wsłuchał się, lecz niczego nie usłyszał. Już sam ten fakt wydawał się zdumiewający. Nie słyszał niczego: ani wiatru, ani jednego ptaka, żadnych głosów, nie słyszał nawet stłumionego bicia własnego serca. Nigdy nie wyobrażał sobie tak absolutnej ciszy, tak głębokiego spokoju. Wydawało się, że po całym chaosie i szaleństwie życia dotarł do wypełnionego ciszą środka wszystkiego.
- Boję się trochę tego miejsca - powiedział. - Boję się, że jeśli zostanę tutaj dłużej, to już nie będę chciał powrócić do mojego życia.
Poczuł zdziwienie Maegwin.
- Twojego życia? Czy nie umarłeś już dawno? Sądziłam, że jesteś jakimś dawnym bohaterem, kiedy przyszedłeś do mnie. - Westchnęła. - Co ja zrobiłam? Czy to możliwe, że nie wiedziałeś, iż umarłeś?
- Umarłem? - Poczuł strach i wściekłość. - Ja nie umarłem! Ja wciąż żyję. Nie mogę tylko powrócić, aleja wciąż żyję!
- W takim razie co tutaj robisz ze mną? - W jej głosie zabrzmiała dziwna nuta.
- Nie wiem. Aleja żyję! - Chociaż powiedział to głównie dlatego, by odpędzić strach, to jednocześnie poczuł to: poczuł więzy, coraz słabsze, lecz niewątpliwie prawdziwe, więzy, które wciąż łączyły go ze światem przebudzenia i z jego ciałem.
- Ale przecież tutaj przychodzą tylko zmarli, prawda? Zmarli tacy jak ja?
- Nie. Zmarli idą dalej. - Simon pomyślał o Leleth, która popłynęła swobodnie, i wiedział, że mówi prawdę. - To jest miejsce oczekiwania, miejsce pomiędzy. Zmarli idą dalej.
- Ale jak to możliwe, skoro ja... - Maegwin umilkła nagle. Simon wciąż czuł pełen przerażenia strach, ale jednocześnie czuł w sobie płomyk własnego życia, płomyk, który przygasł, lecz nie zgasł zupełnie - to dodało mu otuchy. Wiedział, że żyje. Tylko tego mógł się uczepić.
Poczuł obok siebie coś dziwnego. Maegwin płakała, ale jej płacz nie był dźwiękiem, lecz konwulsyjnymi ruchami, które wstrząsały całą jej postacią, powodując, że nieomal rozpraszała się jak zdmuchnięty wiatrem pióropusz dymu.
- Co się stało? - Widok ten niepokoił go, lecz mimo wszystko nie chciał jej utracić. A ona stała się niebezpiecznie nierzeczywista; nawet światło, które tuliła, przygasło. - Maegwin? Dlaczego płaczesz?
- Jestem głupia - powiedziała zapłakana. - Taka głupia!