Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Rozejrzał się dookoła, od cienia do cienia, a później na zasłony wciąż wiszące w dawno zamurowanym oknie. Popatrzył na łóżko, na ciasno złożone prześcieradło, na koc, który nie wystawał poza krawędź. Schyliwszy się odrobinę Morik zajrzał pod łóżko. Nikt się tam nie chował.
Zasłony, pomyślał, i ruszył ogólnie w ich kierunku, lecz okrężną drogą, by nie skłonić intruza do żadnego działania. Nagła zmiana kierunku i szybki krok doprowadziły go tam momentalnie, z wyciągniętym sztyletem. Odsunął zasłonę i pchnął sztyletem, trafiając jedynie powietrze.
Morik roześmiał się z ulgi i z własnej paranoi. Jakże inny stał się jego świat od pojawienia się mrocznych elfów. Odtąd zawsze był na skraju nerwów. Widział drowa w sumie pięć razy, wliczając w to początkowe spotkanie, gdy Wulfgar był nowy w mieście, a one, z jakiegoś powodu, którego Morik wciąż do końca nie rozumiał, chciały, by miał baczenie na wielkiego barbarzyńcę.
Zawsze był czujny, zawsze się pilnował, lecz przypomniał sobie o potencjalnych zyskach, jakie przyniesie jego sojusz z drowami. Częścią powodu, dla którego znów był Morikiem Łotrem, z tego co był w stanie wydedukować, musiała być wizyta jednego z zauszników Jarlaxle’a u pewnego członka władz Luskan.
Wydał z siebie westchnienie ulgi i opuścił zasłonę, po czym zastygł z zaskoczenia i strachu, gdy dłoń nakryła jego usta, a na gardle spoczęło ostrze sztyletu.
– Masz klejnoty? – wyszeptał mu do ucha głos, głos okazujący niesamowitą siłę i spokój, pomimo cichego tonu. Dłoń zsunęła się z ust i przesunęła na czoło, odchylając jego głowę wystarczająco daleko do tyłu, by przypomnieć mu, jak wrażliwe i odsłonięte było jego gardło.
Morik nie odpowiedział, a jego umysł rozważał pospiesznie liczne możliwości – najmniej prawdopodobną z nich wydawała się jego potencjalna ucieczka, bowiem trzymająca go dłoń zdradzała przerażającą siłę, a dłoń przytrzymująca sztylet na jego gardle była zdecydowanie zbyt nieruchoma. Nieważne kim był ten napastnik, Morik zrozumiał natychmiast, że nie ma szans.
– Pytam cię po raz kolejny, później moja ciekawość się skończy – dobiegł szept.
– Nie jesteś drowem – odparł Morik, w równym stopniu, by zapewnić sobie trochę czasu, jak i by zapewnić tego człowieka – a wiedział, że to człowiek, zdecydowanie nie mroczny elf – iż nie postąpi pochopnie.
– Być może jestem, choć pod przykryciem magicznego czaru? – odrzekł napastnik. – Ale to niemożliwe... a może jednak?... jako że w tym pokoju nie zadziała żadna magia. – Skończywszy, odepchnął szorstko Morika, po czym chwycił go za ramię, by obrócić przewracającego się, przerażonego łotrzyka.
Morik nie rozpoznał mężczyzny, choć wciąż rozumiał, że znajduje się w bezpośrednim niebezpieczeństwie. Zerknął na własny sztylet i wydał mu się żałosny w porównaniu ze wspaniałą, wysadzaną klejnotami klingą, którą dzierżył jego przeciwnik. Było to niemal odbicie potęgi ich właścicieli, Morik uświadomił sobie z grymasem.
Morik Łotr był najlepszym złodziejem, jaki przemierzał ulice Luskan, miasta pełnego złodziei. Jego reputacja, choć rozdmuchana blefem, była dobrze zasłużona w podbrzuszu miasta. Ten mężczyzna przed nim, starszy od Morika o jakieś dziesięć lat, był taki spokojny i nieruchomy...
Ten mężczyzna dostał się do jego pokoju i pozostał tam niezauważony, pomimo przeprowadzonej przez Morika obserwacji. Morik zauważył nagle, że pościel była pomięta – czy jednak nie patrzył na nią przed chwilą i nie widział, że jest idealnie gładka?
– Nie jesteś drowem – Morik ośmielił się powtórzyć. – Nie wszyscy agenci Jarlaxle’a są mrocznymi elfami, czyż nie, Moriku Łotrze? – odparł mężczyzna.
Morik przytaknął i wsunął sztylet z powrotem do pochwy przy pasie ruchem, który miał na celu złagodzić napięcie, ponieważ właśnie tego Morik desperacko teraz pragnął.
– Klejnoty? – spytał mężczyzna.
Morik nie mógł ukryć pojawiającej mu się na twarzy paniki.
– Miałeś je kupić od Telsburghera – stwierdził mężczyzna. – Droga była czysta, a zadanie nietrudne.
– Droga byłaby czysta – sprostował Morik – gdyby nie drobny urzędnik magistratu, żywiący stare urazy.
Intruz wciąż mu się przyglądał, nie okazując ani zaciekawienia, ani złości, nie zdradzając Morikowi ani trochę, czy jest zainteresowany wymówkami czy też nie.
– Telsburgher jest gotów mi je sprzedać – szybko dodał Morik – po ustalonej cenie. Jego wahanie jest tylko kwestią strachu przed odwetem ze strony Sędziego Jharkhelda. Ten zły człowiek żywi stare urazy. Wie, że wróciłem do miasta i chciałby zaciągnąć mnie z powrotem na Więzienny Karnawał, lecz nie może, z tego co wiem w związku z poleceniem jego zwierzchników. Podziękuj ode mnie Jarlaxle’owi.
– Podziękujesz Jarlaxle’owi sam, robiąc to, co ci polecono – odrzekł mężczyzna, a Morik przestąpił nerwowo z nogi na nogę. – Pomaga ci napełniać swoją sakiewkę, a nie napełniać jego serce dobrymi uczuciami.
Morik skinął głową.
– Obawiam się wystąpić przeciwko Jharkheldowi – wyjaśnił. – Jak wysoko mogę uderzyć nie wywołując gniewu najwyższych władz Luskan, choć uszczuplając sakiewkę Jarlaxle’a?
– Jharkheld nie jest problemem – mężczyzna odpowiedział głosem tak pewnym, że Morik odkrył, iż wierzy w każde jego słowo. – Dokończ transakcję.
– Ale... – zaczął Morik.
– Tej nocy – dobiegła odpowiedź i mężczyzna odwrócił się, ruszając do drzwi.

Tematy