Wiedziała, że w na wpół wykończonej tkaninie nie ma ani jednego błędu.
Ortis milczał przez chwilę, po czym wydał z siebie odgłos, którym mogłoby być gwizdnięcie z podziwu, gdyby nie zduszone między wargami.
- To jedna z najlepszych tkanin, jakie widziałem! Nie ma żadnej skazy ani we wzorze, ani w doborze barw… Jak tego dokonałaś?
- Tymi dłońmi! - roześmiała się. - Proszę daj mi coś, co jest twoją własnością, a pokażę ci, jak palce przejmują funkcję oczu.
Czuła dziwne podniecenie. Coś jej mówiło, że oto nadchodzi przełomowy moment w jej życiu. Usłyszała lekki szelest, jakby odwijanej tkaniny, po czym w wyciągniętej dłoni poczuła wąski pasek jedwabistej materii.
- Powiedz mi więc, Pani, skąd to pochodzi i jak zostało sporządzone.
Przesuwała materiał między palcami… Tak, to zostało utkane… ale jej dłonie nie odbierały obrazu ludzkich palców dokonujących tego… Nie, ci, którzy to zrobili, nie mieli ludzkich kształtów i byli tak szybcy, że zdawali się być zamazaną smugą, a nie postaciami. Nie były to kobiety, tego była pewna: ale bez wątpienia wykonały to istoty rodzaju żeńskiego… silne…
- Pajęczy jedwab… - dopiero gdy usłyszała swój głos, zdała sobie sprawę, że przemówiła. - Ale nie całkiem pająk go utkał… Kobieca praca, ale nie od kobiety…
Uniosła wstęgę i dotknęła policzka. To, co trzymała w dłoniach, było tak doskonałym przykładem pracy tkacza, że wzbudziło w niej silną i z każdą chwilą silniejszą potrzebę, by dowiedzieć się jak najwięcej.
- Masz rację, Pani - głos kapitana przerwał jej myśli. - To pochodzi z Ustrut. Gdybym miał tylko dwa zwoje tego materiału wśród ładunku, miałbym potrójny zysk z całego rejsu.
- Gdzie leży Ustrut? - zapytała. - Jeśli mogłabym się tam dostać, nauczyć takiej doskonałości… kim są ci, którzy to tkają? Nie mogę ich wyraźnie dostrzec, ale z pewnością nie są do nas podobni.
Usłyszała, jak westchnął.
- Zobaczyć ich to śmierć - odparł cicho. - Nienawidzą ludzi.
- Nie, kapitanie! - przerwała mu. - To nie ludzi nienawidzą… Nienawidzą tylko wszystkich, którzy nie są rodzaju żeńskiego.
Przez chwilę milczał, jakby wątpił w jej słowa.
- Może to i prawda… - przyznał w końcu. - Faktem jest, że nikt dobrowolnie tam nie popłynie… Ten zaś skrawek mam od człowieka, który ledwie uszedł z Ustur żywy… Zmarł na pokładzie wkrótce po tym, jak wyłowiliśmy go z na wpół zatopionej tratwy.
- Jeśli ten skarb jest faktycznie tak cenny… Ludzie z mojej wioski są bardzo biedni… Jeśli ktoś posiadłby sekret takiego tkania, czy nie byłoby to opłacalne dla wielu?
- Nie ma takiego sposobu! - wykrzyknął, zabierając materiał.
- Ależ jest! Kobiety… czy raczej samice to utkały. Z kobietą mogę zawsze porozmawiać na ten temat… Zwłaszcza, jeśli też jest tkaczką!
- Dziewczyno! - poczuła na ramieniu dużą, poznaczoną bliznami dłoń. - Za całe złoto Karstenu, nie posłałbym na Ustur żadnej kobiety! Nie wiesz, o czym mówisz! Może, gdybyś była Strażniczką z pełnią wiedzy i w sile lat… To, co proponujesz, jest nierealne… Co tam się dzieje, Vidruth?
Dairine już moment przed nim usłyszała odgłos czyichś kroków.
- Przypływ, kapitanie. Musimy wypłynąć za skały, by bezpiecznie zacumować.
- Jasne. Cóż, kiedy statek woła, żaden kapitan nie zwleka. Niech cię chroni prawica Lraken, Pani.
Odszedł, zanim zdążyła życzyć mu chociażby pomyślności… Siadła ciężko przy krosnach z drżącymi rękoma i załzawionymi oczami. Czuła się jak ktoś, kto przed chwilą posiadał skarb i komu gwałtownie go odebrano. Pewna była, że ma rację. Jeśli ktoś mógł się nauczyć tajników sztuki tkaczek z Ustrut, to właśnie ona. Teraz, gdy dotykała swej własnej pracy, wzór wydawał się szorstki i trywialny, prawie brzydki. W myślach nadal jawiła się jej wizja trzymanego dopiero co w palcach piękna… I tego miejsca, gdzieś w głębokim lesie, gdzie nici biegły w równych odstępach od drzewa do drzewa…
Przez otwarte drzwi wdarł się do izby morski wiatr i rozdmuchał jej włosy.
- Pani!
Podskoczyła. Tak głośny był szum wiatru, że nawet ona nie usłyszała czyjegoś nadejścia.
- Kto tam!
- Vidruth, Pani. Od kapitana Ortisa.
- Namyślił się? - wstała, nie sądząc, by marynarz mógł przybyć z jakiegokolwiek innego powodu.
- Właśnie, Pani. Oczekuje nas. Proszę dać rękę… O tak - jego dłoń zacisnęła się na jej ramieniu.
Dziewczyna wyczuła zło w tym człowieku. Próbowała uwolnić się, ale zanim zdołała to zrobić, zarzucił na nią grubą opończę tak zręcznie, że nie była w stanie się wyrwać, ani nawet zbytnio szamotać.
Materiał śmierdział i lepił się od brudu, ale najgorsze było to, że Vidruth przerzucił ją sobie przez ramię jak tobół z materiałem, który mógł spokojnie wnieść na statek.