- Czy można mówić o wszystkim, co się wydarzyło? A może zataić pewne szczegóły?
- Możesz mówić o wszystkim, o czym tylko zechcesz, Cleiti - zapewniła ją dziewczyna. Miała nadzieją, że owe rozmowy przywrócą nienaturalnie wyciszonemu dziecku dawną impulsywność i energię. Niech szlag trafi Tardmę i Paskuttiego za to, co zrobili małej, za szok, który przez nich przeżyła: szok, który dla Cleiti “wydarzył się tydzień temu" i jeszcze nie stracił na ostrości.
- Kapitan Godheir twierdzi, że jeszcze nigdy nie rozmawiał z ofiarą buntu.
- Bunt nie zdarza się zbyt często, Cleiti. Kapitan zna nasz oficjalny raport, lecz mogą go ciekawić twoje odczucia. Pamiętaj, że nie musisz o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz.
Dziewczynka zastanawiała się nad tym przez chwilę. A potem, uśmiechając się trochę swobodniej, powiedziała:
- Myślę, że chcę o tym opowiedzieć kapitanowi i Obirowi. Tak grzecznie słuchają. Mówią, że to dlatego - tu uśmiech przypomniał dawną figlarność Cleiti - że jestem od nich starsza - i dziewczynka wróciła do siedzących przy ogniu panów.
Kiedy pojawiła się Lunzie ze swoją kasetą, Varian wciąż jeszcze mamrotała przekleństwa pod adresem grawitantów.
- Czy Cleiti nie jest za spokojna, Lunzie?
- Nie sądzę; jeżeli weźmie się wszystko pod uwagę, to nie. Po części wynika to z dochodzenia do formy po hibernacji, po części z opóźnionej reakcji na tamten szok. To dlatego dbam o to, żeby wszyscy wciąż byli czymś zajęci. Żeby nie mieli tyle czasu na rozmyślania i zamartwianie się.
- Aulia?
- O, ona też jest zajęta - parsknęła szyderczo lekarka. - Użala się nad sobą. Tak ją to pochłania, że nie ma czasu na nic innego. Może Portegin poprawi jej humor; o ile raczy się oderwać od konsolet wahadłowca. Jak myślisz, Varian, dałabyś radę przynieść jakiegoś płaszczaka z żerowiska ptaków?
- To znaczy “przynieść", żeby ci wyświadczyć przysługę, czy “przynieść", bo mi na to pozwolą? Bo już ktoś próbował i mu się to nie udało, a mnie lubią, więc nie zaprotestują?
- Hmmm, może i by mu się to udało - skrzywiła się Lunzie - gdyby zaczekał, aż podzielą połów. Ciebie znają. A analiza toksyn płaszczaka bardzo by pomogła w leczeniu Kaia.
- I tak muszę zaczekać, aż minie nawałnica.
- Zdawało mi się, że teraz jest najlepsza okazja do zdobycia płaszczaka, bo ptaki chronią się przed wichurą w jaskiniach. Skorzystaj ze schodów.
- Ze schodów??? - zdumiała się Varian.
- Przecież ci mówiłam, że Godheir zapewnia nam wszelkie wygody. - Lunzie wskazała na prawy kąt jaskini. - To tylko klatka szybowa z wgłębieniami na stopy; ale doprowadzi cię na sam szczyt i wicher cię nie zdmuchnie. O wiele wygodniejsze niż wspinaczka po lianach, prawda? - dodała, idąc za dziewczyną. - Główny mechanik Godheira, Kenley, zajmuje się fotografowaniem i obserwacją ptaków, ma takie hobby. I to właśnie on przygotował chwytacz na długim trzonku, rękawice ochronne i pojemnik na płaszczaka. Na górę! - Lunzie wskazała kierunek kciukiem i uśmiechnęła się do dziewczyny. - Jesteś naszym ekspertem od ptaszyskologii.
- Niech frajer tyra bez chwili wytchnienia, co?
- A pewnie. I ty musisz być wciąż czymś zajęta i czynna.
- Najlepiej się czuję, kiedy mogę robić to, po co tu przyleciałam - odwzajemniła się lekarce uśmiechem i zręcznie wspięła się po drabince; wiatr wciąż był dość silny, więc Varian doceniła “klatkę ochronną".
Na szczycie czekał na dziewczynę Kenley, oparty o swój ślizgacz. Wylądował niemal dokładnie tam, gdzie Varian posadziła swój pojazd owego odległego wolnego dnia. Pole siłowe Kenleya prawie całkowicie chroniło przed słabym już deszczem i całkowicie osłaniało przed owadami, które znów się zaczęły pojawiać. Główny mechanik był smukłym, śniadym, ciemnowłosym i brązowookim mężczyzną o łagodnym usposobieniu. Varian od razu wyczuła w nim zagorzałego zwolennika złocistych ptaków.
- Czy to ty jesteś owym śmiałkiem, który próbował zdobyć płaszczaka? - spytała dziewczyna, biorąc od niego ekwipunek.
- Taa. Tylko zapomniałem o pierwszym przykazaniu z psychologii zwierząt: nigdy nie przeszkadzaj tym, którzy się posilają. Na szczęście miałem pas nośny, więc mogłem prysnąć do jaskini. Bardzo je zirytowałem.
Varian uśmiechnęła się - teraz też miał pas nośny; ekwipunek przyczepił do drugiego pasa. Dotarli tuż pod żerowisko.