Każdy jest innym i nikt sobą samym.


— Jakież to chude i nędzne stworzenie, Marylo! Zbliż się, dziecko, niech ci się lepiej przyjrzę! Ach, czy kto widział kiedy podobne piegi! A włosy czerwone, istna marchew! Chodźże bliżej, mała, powiadam ci!
Ania zbliżyła się, lecz wcale nie w ten sposób, jak pani Małgorzata tego oczekiwała,
Jednym susem przeskoczyła kuchnię i znalazła się obok mówiącej, z twarzyczką zapłonioną od gniewu, z drgającymi ustami, drżąca z rozgoryczenia od stóp do głów.
— Nienawidzę pani! — zawołała zdławionym głosem, tupiąc nogą w podłogę. — Nienawidzę pani!… Nienawidzę pani!… — wołała tupiąc mocniej za każdym wyrazem. — Jakim prawem śmie mnie pani nazywać chudą i brzydką? Jakim prawem pani mówi, że jestem piegowata i ruda? Pani jest ordynarną, źle wychowaną kobietą bez serca!
— Aniu! — zawołała stropiona Maryla.
Ale Ania stała naprzeciw pani Linde z głową wysoko podniesioną, z pałającymi oczyma, z rękami zaciśniętymi. Cała jej postać wyrażała zacięte oburzenie.
— Jak śmie pani mówić o mnie to wszystko? — powtarzała gwałtownie. — Co by też pani uczyniła, gdyby tak się o pani wyrażono? Co by też — pani sobie pomyślała, jeśliby jej powiedziano, że jest niezgrabna i tłusta i nie ma prawdopodobnie ani źdźbła wyobraźni? W tej chwili mało mnie obchodzi, że ranie pani uczucia! Przeciwnie, chcę je zranić! Nikt nigdy nie postąpił wobec mnie tak niegodziwie, nikt, nawet pijany mąż pani Thomas. I nigdy pani tego nie wybaczę! Nigdy!
Tupnięcie. I jeszcze raz tupnięcie.
— Czy ktokolwiek widział kiedy coś podobnego? — zawołała oburzona pani Małgorzata.
— Aniu, pójdź do swego pokoju i nie wychodź, dopóki ja tam nie przyjdę! — rzekła Maryla, z trudnością odzyskując panowanie nad sobą.
Ania rozpłakała się i trzasnąwszy drzwiami do sieni, jak wicher pomknęła po schodach na górę. Silny trzask na facjatce oznajmił, że drzwi jej pokoju zamknięte zostały z nie mniejszą gwałtownością.
— O, nie zazdroszczę ci wychowywania tej osóbki — rzekła z niewysłowioną ironią pani Małgorzata.
Maryla otworzyła usta, by wyrzec coś usprawiedliwiającego czy potępiającego… Lecz to, co wyrzekła, pozostało dla niej samej niewytłumaczone zarówno wówczas, jak i potem.
— Nie powinnaś była szydzić z jej powierzchowności, Małgorzato.
— Marylo Cuthbert, chyba nie masz zamiaru bronić tego dzikiego postępowania, którego tylko co byłyśmy świadkami? — rzekła oburzona pani Linde.
— Nie — odpowiedziała powoli Maryla — wcale nie mam zamiaru stawać w jej obronie. Ania postąpiła bardzo brzydko i otrzyma ode mnie surową nauczkę. Lecz musimy uwzględnić pewne okoliczności. Nie uczono jej nigdy tego, co należy, ą czego nie należy czynić. A ty stanowczo byłaś dla niej zbyt okrutna.
Maryla nie potrafiła wstrzymać się od tej ostatniej uwagi, pomimo że znowu sama się sobie dziwiła. Pani Małgorzata wstała z miną obrażonej dumy i godności.
— Tak, widzę, Marylo, że tutaj będę musiała bardzo liczyć się ze słowami, jeśli należy mieć względy przede wszystkim dla uczuć rozmaitych sierot, przywiezionych nie wiadomo skąd… O, nie gniewam się, bynajmniej, nie lękaj się tego! Za bardzo mi was żal, by się na was gniewać. Przeżyjesz niejedną ciężką chwilę z tym dzieckiem. Jeśli jednak posłuchasz mojej rady — czego przypuszczalnie nie zrobisz, pomimo że zasługuję na zaufanie, bo przecież wychowałam dziesięcioro dzieci i pochowałam dwoje — to dasz jej tę „surową nauczkę”, o której mówiłaś, brzozową rózgą. Zdaje mi się, że to byłaby najwymowniejsza nauka dla tego rodzaju dziewczyny. Charakter jej jest pewnie równie ognisty, jak jej włosy. No, do widzenia, Marylo! Mam nadzieję, że od czasu do czasu wstąpisz mnie odwiedzić, tak jak to dotąd bywało. Nie przypuszczasz chyba, abym ja się śpieszyła z następnymi odwiedzinami, z chwilą gdy można tu być narażonym na tego rodzaju przyjęcie, coś podobnego bowiem przekracza wszelkie moje dotychczasowe doświadczenia!
I pani Małgorzata z wielką godnością i szacunkiem dla swej okrągłej figury podniosła się i powoli ruszyła w drogę, Maryla zaś, przybrawszy bardzo surowy wyraz twarzy, udała się do pokoiku na facjatce.
Idąc po schodach, zawahała się jednak, niepewna, co powinna uczynić. Była bardzo stropiona tym, co się zdarzyło. Co za nieszczęsny traf, że Ania właśnie wobec pani Małgorzaty Linde okazała się taką złośnicą. I nagle Maryla z przykrością zdała sobie sprawę, że bardziej odczuwa upokorzenie z powodu tego zajścia niż przykrość z odkrycia tak poważnej wady u swej wychowanki. Jakże należało ją ukarać? Przyjacielska rada użycia rózgi brzozowej, o której błogosławionym działaniu świadczyć powinny były wszystkie dzieci pani Małgorzaty, nie przypadła do gustu Maryli. Nie wyobrażała sobie, by mogła uderzyć dziecko. Należało więc poszukać innego sposobu, aby dać poznać Ani ogrom jej przewinienia.
Maryla zastała Anię leżącą na łóżku. Dziewczynka płakała gorzko, nie zwracając bynajmniej uwagi na to, że zabłoconym obuwiem brudziła pościel.
— Aniu — rzekła Maryla tonem wcale nie surowym. Nie, było odpowiedzi.
— Aniu — mówiła już trochę ostrzej — wstań natychmiast z łóżka i posłuchaj tego, co ci powiem.
Ania zerwała się i usiadła wyprostowana na krześle tuż obok. Twarzyczka jej była opuchnięta i zalana łzami. Oczy nieruchomo utkwiła w podłodze.

Tematy