Z łatwością znalazły jakiś dziwny, zwinięty kawałek materiału. Gdy tylko go
rozwinęły, Gloria zbladła: "Moje włosy!" Rzeczywiście był tam kosmyk włosów, a dziewczyna
przypomniała sobie, że owa kobieta, w czasie gdy z nią rozmawiała, niespodziewanie ucięła
kosmyk z jej długich włosów. Jednak największą niespodzianką było odnalezienie w poduszce
małej chusteczki, takiej samej jak ta, która została spalona.
Na podwórzu stał kosz na makulaturę. Podpaliły ją i wrzuciły tam wszystko to, co znalazły w
poduszce.
109
Powłoczka, włosy i inne drobiazgi szybko zamieniły się w popiół. Aby jednak zniszczyć
kolorową chusteczkę, musiały wzniecić większy ogień, gdyż nie chciała się palić. Obydwie
modliły się (rzecz bardzo ważna w takich przypadkach), a siostra powiedziała ponownie: "Stopy
Najświęszej Maryi Panny niech nie przestają cię deptać, przeklęy duchu". Dziewczyna
całkowicie wyzdrowiała: mogła jeść, spać i dobrze się uczyła. Czuła się radosna i wolna. S.
Maria Teresa zakończyła swoją opowieść, mówiąc mi, że wcześniej nigdy nie wierzyła w czary,
ale po tym, co zaszło...
Dwaj księża, nie będący egzorcystami, ale ludźmi głębokiej modlitwy, odpowiadając na prośbę
rodziców jedenastoletniego chłopca, postanowili odmówić nad nim błogosławieństwo.
Wydarzenie miało miejsce w 1987 r. Podczas gdy krewni i kilka innych osób modlili się w
kościele, kapłani zaprowadzili chłopca do zakrystii. Był posłuszny, spokojny, miły. Nie
wydawało się, że może mieć w sobie coś złego. Gdy tylko księża zaczęli odmawiać zwykłe
modlitwy, chłopiec zaczął się miotać, pluć, przeklinać i rzucać groźbami. Przez dwie godziny
kapłani nieprzerwanie się modlili, wykorzystując wszelkie dostępne im środki: błogosławieństwo
znakiem krzyża, poświęcenie wodą święconą, zapalanie poświęconych świec, palenie kadzidła.
To wszystko powodowało, że chłopiec dostawał coraz silniejszych ataków. Kapłani postanowili
przerwać modlitwę.
Po piętnastu dniach chłopiec znowu stał się nerwowy,
a gdy rozpoczęli modlitwy wpadł w szał. Im usilniej wzywano pomocy Matki Bożej, św.
Franciszka, św. Benedykta (patrona tamtej parafii), św. Michała Archanioła tym bardziej nasilały
się ataki złości. Jeden z kapłanów nie przestawał przy tym czynić znaków krzyża wielkim kru-
110
cyfiksem. Szatan stawał się coraz bardziej wściekły, co było oczywistą wskazówką, że nie
wytrzymuje tej walki.
Faktycznie zaczął wzywać pomocy, przywołując inne złe duchy, szczególnie Lucyfera i
potępionych. Wszystko na próżno. W pewnym momencie krzyknął: "Matka Boża, tylko nie to!"
(być może widział, jak nadchodzi), a następnie: "Biały ptak; nie! (może widział Ducha
Świętego); Ptak nie! ptak nadleciał! On jest największy". Po tym ostatnim krzyku chłopiec
podskoczył i upadł na ziemię pozbawiony sił. Nastąpiła absolutna cisza. Walka była skończona.
Dwaj kapłani płakali z radości, a z nimi pozostali, którzy weszli do zakrystii i domyślili się
wszystkiego.
W następnych dniach chłopiec ze stanu opętanego przeszedł do stanu jasnowidzącego. Jest to
przejście niebezpieczne i delikatne, które zdarza się dość często, będąc prawdziwą pułapką
szatana, szykującego sobie drogę porwrotu. Ale trwało to niedługo. Od tamtej pory chłopiec
cieszy się dobrym zdrowiem, uczęszcza często do kościoła, będąc szczęśliwym, gdy może służyć
do Mszy św.
Uwolnienie w Medziugorje. Wiele uzdrowień wydarzyło się w Medziugorje. Skupimy się na
jednym z nich, przedstawiając relację jego uczestnika, stałego diakona Franco Sofia.
Będę pisał w pierwszej osobie, co odnosi się do opowiadającego diakona.
"Pewna matka rodziny, z małej sycylijskiej miejscowości, od wielu lat cierpiała, dotknięta
diabelskim opętaniem.
Nazywa się Assunta. Niektórzy z jej krewnych również skarżyli się na dolegliwości fizyczne,
które wydawały się być spowodowane zemstą szatana. Po kilku latach piegrzymowania" do
różnych lekarzy, którzy niedopatrzyli się u Assunty żadnej choroby, zapukała do drzw własnego
biskupa. Ten, po przeanalizowaniu przypadku, powierzył ją egzorcyście.
Egzorcyście pomagali członkowie grupy
modlitewnej, którzy dla osiągnięcia dobrych wyników dużo modlą się i poszczczą.
Uczestniczcząc w egzorcyzmach, zdałem sobie sprawę, że chodzi o bardzo ciężki przypadek,
dlatego zaproponowałem męzowi zawiezienie żony do Medziugorje. Po wahaniach (w tej
rodzinie nikt nie znał wydarzeń z Medziugorje) powzięto decyzję i wyruszono w drogę.
Przybyliśmy tam w niedzielę 16 lipca 1987 r. Gdy Assunta wysiadła z samochodu, poczuła się
źle. O.Ivan, przełożony franciszkanów, nie robił nam żadnej nadziei na pomoc: w okresie letnim
ich praca była szczególnie uciążliwa. Zaproponowałem, aby wejść z Assuntą do kościoła, myśląc
że tam szatan ujawni się i kapłani będą zmuszeni do interwencji. Nic takiego się jednak nie
wydarzyło, szatan nie zamierzał ujawnić swej obecności. Dzień później weszliśmy na Podbrdo,
wzgórze objawień, odmawiając różaniec. Tu także nic szczególnego się nie wydarzyło.
Schodząc, zatrzymaliśmy się naprzeciw domu Vicki (najstarszej z widzących), gdzie
zgromadziło się sporo ludzi.
Znalazłem chwilę, by powiedzieć do Vicki, że jest z nami opętana kobieta, która ma na imię
Assunta. Właśnie wtedy Assunta podbiegla do Vicki i uściskała ją, wybuchając płaczem. Vicka
pogłaskała ją po głowie. Na ten gest szatan ujawnił swą obecność: nie mógł ścierpieć ręki