- Nie. Z pomyłkowego objawienia. Wierzę, bo widziałem.
- Paul, czy wstępuje się do klasztoru z niewiary?
- Być niewierzącym w klasztorze?
- Tak.
- Są ludzie, wątpiący cale życie. Nazywać to zaraz niewiarą?
- Mów do mnie prościej. Jestem zwykłą dentystką.
- Ja też jestem zwykłym człowiekiem. W dodatku boli mnie ząb mądrości - dotknął policzka.
- Tu jest ciemno, nie zobaczÄ™.
- Nie trzeba, wiem, co mi jest. Ucisk mózgu na duszę podrażnił nerw.
- Idę spać.
Julian był na sobotniej konferencji z diakonem. Maria zwiedzała miasteczko.
Dusiła się szeptem, przyciszonymi głosami w klasztorze. Zmęczyła przemykaniem wzdłuż korytarzy. Straciła nadzieję na prawdziwą rozmowę z Julianem. Nie wierzyła w jego nagłe powołanie. Gdyby coś się stało, doznał objawienia. Ale z dnia na dzień? Ze studenta socjologii -zakonnikiem? Od czytania pobożnych książek nie zostaje się świętym. Bzdury, po wakacjach wróci do Paryża i w knajpie na placu Sorbony pochwali się: - Badałem „wspólnoty alternatywne". -Ojciec Marii uważał Juliana za dziwaka. - Zostanie naukowcem albo kloszardem. Miły, uroczy, ale zupełnie bez charakteru. Dobraliście się: on nie umie żyć, ty nie umiesz żyć bez niego. Co ty w nim widzisz?
Julian był pierwszy. Miał w sobie kobiecą delikatność i męską mądrość. Potem byli inni, krótkie przygody dla sprawdzenia, czym naprawdę jest seks. Kończyły się udawanym orgazmem. Dobrze było tylko z Julianem.
Obeszła w kwadrans średniowieczne miasteczko. Zajrzała do restauracji.
- Dzień dobry, panienko - zawołał do niej starszy mężczyzna, stojący przy kontuarze.
- Aaa, to pan! - ucieszyła się. - Dzień dobry. Mogę zaprosić na piwo w rewanżu za podwiezienie?
- Udał się pobyt? - zrobił jej miejsce, odsuwając puste szklanki.
- Bardzo tu Å‚adnie.
- Julian pewnie siÄ™ ucieszy! z odwiedzin.
- Nieźle pan zorientowany. Na prowincji nic nie da się ukryć?
- Niestety, da, i to tak dobrze, że czasem śledztwo trwa latami. Proszę wybaczyć, nie przedstawiłem się. Komisarz Garden.
- W takiej spokojnej mieścinie niewiele ma pan do roboty, prawda? - pytała z grzeczności. Zastanawiała się, czy będzie miała przed wieczorem pociąg do Tuluzy.
- Dla paryżanki jeden trup to niewiele? - Garden popijał piwo.
- Jaki trup?
- Zamordowanej dziewczyny. Znaleziono ją na wzgórzu pod murem, dwa tygodnie temu. Nie mówili o tym w klasztorze?
- To straszne - wyjąkała.
- Żadnych śladów. Uduszenie. Nie wiadomo, kim była, nikt jej nie widział w okolicy.
- Ile miała lat?
- Między szesnaście a osiemnaście.
- Zupełnie nic nie wiadomo?
Garden spojrzał na bladą Marię. - Przestraszyłem panienkę. Proszę się napić, teraz ja zapraszam.
- Nie, nie - zaprotestowała trochę za głośno. - Muszę już iść. Dzisiaj wyjeżdżam.
Julian czekał przy mikrobusie.
- Pożegnałam wszystkich. Możemy jechać. Prowadził ostrożnie, żeby nie wypaść z górskiej drogi.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tej zabitej dziewczynie?
- Po co miałem mówić? Straszyć cię?
- Ostrzec. Robicie z tego tajemnicÄ™.
- Zwariowałaś? Znaleziono ją za murem. Mnóstwo rzeczy dzieje się poza klasztorem. Nie przejmowałaś się nigdy kroniką kryminalną - pokonywał zarzuty Marii równie łatwo, jak zakręty.
- DotÄ…d nikogo nie zabito pod moim domem.
- Nie ekscytuj się. Agresja jest efektem udomowienia człowieka.
- Nigdy nie myślałeś o tej dziewczynie? Paciorek i z głowy?
- Myślałem. Szesnaście lat mają hinduscy bogowie. Potem zaczyna się umieranie.
Dojeżdżali do dworca.
- Julian, co siÄ™ z tobÄ… dzieje?! Przy klasztorze znajdujÄ… trupa. A ty mi bajki opowiadasz.
- Czego byś chciała? Moralnego potępienia zabójcy? Ta dziewczyna nie ma imienia, niczego. Znaleziono na wzgórzu martwe ciało.
- Zbrodnia doskonała czy doskonała obojętność?
- Nie wierzę w doskonałość. W porównaniu z ludźmi tylko Bóg jest doskonały -Julian zahamował.
- Ty nawet w Boga nie wierzysz - Maria trzasnęła drzwiami.
Nie żegnali się. Musieliby powiedzieć sobie „do zobaczenia". Do zobaczenia kiedy? Maria nie pytała. Pocałowała go w policzek.
Julian patrzyl na odjeżdżający pociąg. Albo się wierzy, albo nie. On by! pośrodku. Pozwalał prowadzić się zdarzeniom. Być może szale wagi nigdy się nie przechylą. Nie strącą go, ani nie wyniosą do łaski. Cokolwiek się działo, przyjmował to za znak. Na razie doznał stygmatów obojętności.