Każdy jest innym i nikt sobą samym.

— Nadal łazili po całych Niemczech, ucie-
chę budząc, albowiem dziewek wśród nich co niemiara było, te zaś biczowały się do
pasa obnażone, z cyckami na wierzchu. Niekiedy z całkiem ładnymi cyckami, a wiem,
co mówię, widziałem ich pochody w Bambergu, w Goslarze i w Fürstenwalde. Oj, pod-
skakiwały im te cycuszki, podskakiwały! Ostatni sobór potępił ich znowu, ale to też nic
nie da. Przyjdzie jaka zaraza czy inna klęska, zaczną się znowu biczownicze procesje.
Oni to zwyczajnie muszą lubić.
182
— Jeden uczony mistrz w Pradze — włączył się do dyskusji rozmarzony nieco Reynevan — dowodził, że to choroba. Że niektóre niewiasty w tym właśnie znajdują bło-
gość, że się nagie chłoszczą, u wszystkich na oczach. Dlatego też tyle kobiet było i jest
wśród flagellantów.
— Powoływać się na praskich mistrzów nie radzę w obecny czas — zasugerował
cierpko ksiądz Filip. — Wszelako coś w tym jest. Bracia Kaznodzieje dowodzą, że
wiele zła bierze się z cielesnej lubieżności, a ta w białogłowie jest nienasycona.
— Białogłowy — odezwała się niespodzianie Dorota Faber — lepiej w pokoju
ostawcie. Boście sami nie są bez grzechu.
— W rajskim ogrodzie — pokosił się na nią Granciszek — wąż nie na Adama, lecz
na Ewę parol zagiął, a pewnie wiedział, co robi. Także dominikanie wiedzą pewnie,
co mówią. Ale mnie nie o to szło, by białogłowy obmawiać, lecz o to jeno, że wie-
le z obecnych herezji dziwnym trafem właśnie chuć i porubstwo ma u podstaw, wedle
jakiejś małpiej chyba przewrotności, pry, Kościół zabrania, tedy róbmy na przekór. Na-
kazuje Kościół skromność? Nuże, wypnijmy rzyć gołą! Nawołuje do wstrzemięźliwości
i obyczajności? Dalejże, gzijmy się jako koty w marcu! Pikarci i adamici w Czechach
183
całkiem nadzy chadzają i chędożą się wszyscy ze wszystkimi, tarzają w grzechu niczym psy, nie ludzie. Podobnie czynili bracia apostolscy, czyli sekta Segarellego. Ko-
lońscy condormientes, czyli „śpiący razem”, obcują ze sobą cieleśnie bez względu na
płeć i pokrewieństwo. Paternianie, zwani tak od ich niegodziwego apostoła, Paterna
z Paflagonii, sakramentu małżeństwa nie uznają, co nie przeszkadza im oddawać się
pospólnej rozpuście, zwłaszcza takiej, co poczęcie czyni niemożliwym.
— Interesujące — rzekł w zadumie Urban Horn.
Reynevan pokraśniał, a Dorota parsknęła, dowodząc, że rzecz nie jest jej całkiem
obca.
Wóz podskoczył na wyboju, tak ostro, że rabbi Hiram się rozbudził, a zabierający
się do kolejnej przemowy ksiądz Granciszek o mało nie odgryzł sobie języka. Dorota
Faber cmoknęła na wałacha, strzeliła lejcami. Prezbiter poprawił pozycję na koźle.
— Byli i są też inni — kontynuował — którzy tym samym grzeszą, co biczowni-
cy, znaczy się, przesadzoną pobożnością, od której tylko krok do wynaturzeń i herezji.
Jak choćby podobni biczownikom disciplinati, jak battuti, jak cyrkumcelioni, jak bian-184
chi, czyli biali, jak humiliaci, jak tak zwani bracia lyońscy, jak joachimici. Znamy to i z naszego śląskiego podwórka. Mówię o świdnickich i nyskich begardach.
Reynevan, choć o begardach i beginkach miał nieco odmienne zdanie, pokiwał gło-
wą. Urban Horn nie pokiwał.
— Begardzi — powiedział spokojnie — zwani fratres de voluntaria paupertate,
ubodzy z wyboru, mogli być wzorem dla wielu księży i zakonników. Mieli też spore
zasługi wobec społeczeństwa. Dość będzie powiedzieć, że to beginki w ich szpitalach
stłumiły zarazę w roku sześćdziesiątym, nie dopuściły do rozprzestrzenienia się epide-
mii. A to oznacza tysiące ludzi uratowanych od śmierci. Zaiste, pięknie za to beginkom
odpłacono. Oskarżeniem o herezję.
— Było wśród nich — zgodził się ksiądz — i owszem, wielu ludzi pobożnych i po-
święcenia pełnych. Ale byli też odstępcy i grzesznicy. Wiele beginaży, a i tych chwalo-
nych hospicjów, okazało się kolebkami grzechu, bluźnierstwa, herezji i sprośnego wsze-
teczeństwa. Wiele się też ulęgło zła wśród begardów wędrownych.
— Wolno wam tak uważać.
185