Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Co się stało? Ktoś przyszedł z pomocą?... Wojownicy Henny całymi dziesiątkami odwracali się, podporządkowując rozkazowi, rzucali się biegiem z powrotem, tam, gdzie stał wspaniały złoty namiot Boskiego...
Nie byli już w stanie odpierać szalonego nacisku ani Folko, ani jego towarzysze. Wojownicy Henny atakowali jak wściekli, zupełnie nie szczędząc siebie - mniej więcej tak, jak nieszczęśni pierzastoręcy na polu bitwy z niewolniczymi hufcami Tcheremu. Porwani ogólnym szalonym strumieniem, elfy, ludzie, hobbit - wszyscy oni mogli tylko biec, w biegu parować ciosy, biec prosto do złotego namiotu...
 
Szary I Eowina
 
 
Odchyliła się, niczym za sprawą huraganowego wichru, zasłaniająca wejście fałda namiotu. Szary zrobił krok do wnętrza. Eowina - za nim.
Zamarł z uniesionym do ciosu szerokim, krzywym mieczem na dziwnej rękojeści Henna, a przed nim ramię przy ramieniu, stała czwórka. Trzech ludzi i pierzastoręki. Wszyscy uzbrojeni, pierzastoręki ściskał w dłoni łuk. Jego strzałę Szary odbił pogardliwie gdzieś w bok.
Wrzask władcy wprawił w drżenie ścianki namiotu. Na rozkaz, czwórka towarzyszy Henny ruszyła na Szarego; a z zewnątrz coraz głośniej słychać było tupot nóg i krzyki - na łeb na szyję walili do namiotu swego pana podlegli jego woli Taregowie, pierzastoręcy, czarnoskórzy...
- Oddaj mi go! - Głos Szarego zagłuszył wściekły ryk Henny. Długi prosty miecz błysnął w wypadzie - trzy ostrza runęły mu na spotkanie, sparowały uderzenie. Pierzastoręki naciągnął cięciwę.
Wtedy zza pleców setnika wyskoczyła Eowina. Lekka szabla pofrunęła z szybkością i gracją motyla. Cięciwa pękła, prawy nadgarstek pierzastorękiego przecięła purpurowa smuga. Szary uderzeniem rękojeści zwalił z nóg jednego z obrońców Henny, odwracając się zranił drugiego i - znalazł się twarzą w twarz z Boskim.
Jedwabna peleryna na władcy rozchyliła się - cudowny kamień na jego piersi płonął niewyobrażalnym blaskiem. W oczach Henny, jak w ciasnej klatce, miotał się potworny strach. Władca nie pojmował, kto śmiał mu się przeciwstawić, a Szary, nie zwracając więcej uwagi ani na pozostałych przeciwników, ani na Eowinę, zrobił krok w kierunku swego wroga.
Klingi starły się i rozłączyły. Rozłączyły, by już się więcej nie spotkać. Wrogowie wpili się w siebie wzrokiem, i Rohanka, wymachując swoją szablą, nagle zobaczyła, że za Szarym rozwinęła się jakby czarna opończa i blade postacie widm ustawiły się obok niego, wyciągając swe długie, bezcielesne ręce ku Hennie. Jakby w odpowiedzi błysnął jaskrawo Adamant. Za plecami Boskiego otworzyły się wrota do lśniącego świata i przez krótką chwilę dziewczyna widziała olbrzymią, uchodzącą w niebiosa kolumnę, na której szczycie lśniło wściekłe Światło, oblewające blaskiem pokrytą ciemnymi lasami ziemię na dole...
Czas zwalniał bieg. Henna, nikomu nieznane książątko dziwnego, dzikiego plemienia, wyrastał w tej chwili na prawdziwego olbrzyma. Oszołomieni zamarli jego podwładni, zapomniawszy o wszystkim, bez reszty owładnięci rozwijającą się przed nimi panoramą olbrzymiej bitwy.
...Długie kolumny armii maszerowały przez lasy i stepy, kierując się do zwieńczonej żywym ogniem kolumny. Mrok był ich tarczą i mieczem, Mrokiem uderzali i Mrokiem się bronili.
...Spływały na nich strumienie palącego, wściekłego żaru. Legiony białych wojowników ustawiały się w szyku bojowym, gotowe zgnieść i zmiażdżyć śmiałków, którzy ośmielili się zbliżyć do cytadeli Światła.
...Czarne armie odpowiadały gradem strzał i tam, gdzie Światło stykało się z Mrokiem, znikał zarówno szalony blask promieni, jak i śmiertelna okrywa wiecznej nocy. Szare, równe światło rozlewało się po okolicy, kładło welonem mgły, rozpływało się korytami rzek - gęstniała mgła i przybierały wody. Odżywały jałowe pustynie, a na brzegach nowo powstałych rzek pojawiały się cieniste lasy.
...Ale jeźdźcy w błyszczących ornatach nie zatrzymywali się, w pełnym galopie wpadali na nieznające strachu czarne falangi, a groty kopii leciały na ziemię, ścinane jasnymi klingami. Wysuwała się do przodu pancerna piechota, której rynsztunek wydawał się ciemniejszy od czarnego nieba w bezksiężycową noc. Wzlatywały i opadały młoty bojowe, miażdżąc końskie łby i ciała jeźdźców; a śmierć każdego ciemnego lub jasnego woja darowała życie jeszcze jednemu skrawkowi poszarpanej nieznośnym skwarem lub, odwrotnie, srogim mrozem ziemi.
...Na białym koniu, pochyliwszy ostrą pikę z grotem, niczym opadła na ziemię z nieba gwiazda, pędził na czarne szeregi cudowny jeździec, a rzeki na jego drodze zmieniały się w wypełnione gorącym popiołem suche wąwozy, przypominające trupy olbrzymich węży. Pika uderzyła w ciemne szyki, przebijała tarcze, przekłuwała pancerze; ale na spotkanie olbrzymowi, który przełamał szyk, już pędziła niewielka postać odziana w czerń; ziemia rozstąpiła się pod kopytami wierzchowca, i spadł on w otchłań.
...Ale i zwycięzca nie ocalał. Ze szczytu podpierającej niebo wieży runęła w dół ognista kula i przebiwszy pancerz ciemnego maga, zmieniła go w Nicość.