Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Nie, trzeba dać za wygraną!
Głosy zaczęły się oddalać, ludzie schodzili w dół.
Vinga odwróciła się, by zobaczyć, czy może zaufać temu, kto jej pomógł. Ale zobaczyła tylko kozę.
Poczuła się teraz potwornie zmęczona, lecz to zmęczenie wynikało głównie z bezradności. Po raz pierwszy od bardzo dawna miała ochotę płakać.
Dokąd teraz pójdzie? Komornicza zagroda została odkryta, z pewnością ludzie przyjdą tu już jutro rano. Był późny wieczór, Vinga przywykła spać o tej porze. Jak teraz pakować swoje rzeczy, zbierać garnki i narzędzia, odnaleźć wszystko w ciemnościach i wyruszyć z tym, ciągnąc za sobą kozę, nie wiadomo dokąd... Ogarnęło ją uczucie, jakby miała się wdrapać na jakąś ogromną górę.
Nie była w stanie myśleć.
Ale nie mogła po prostu machnąć na wszystko ręką. Była odpowiedzialna przynajmniej za kozę.
Całkowicie bezradna, pozbawiona wszelkiej nadziei i chęci do życia, ruszyła w stronę domu, gdzie tej nocy już nie wolno jej było zasnąć. Nie, już nigdy więcej. Łzy dławiły ją w gardle, piekły pod powiekami.
Elistrand. Nigdy go nie zobaczy. Teraz bćdzie zmuszona opuúciă równieý parafić Grĺstensholm, nie moýe w tych stronach důuýej pozostawaă. Trzymaůa sić tego miejsca z jakŕú bezpodstawnŕ, rozpaczliwŕ nadziejŕ, nie chciaůa przerwaă wićzi ůŕczŕcych jŕ z domem dzieciństwa. W samotne wieczory leżała w swojej chacie i marzyła, że mama i ojciec żyją, że dwór pełen jest ruchu i życia jak za dawnych czasów. Wre praca na polach i w lesie, służba pozdrawia serdecznie życzliwą wszystkim panienkę, a ojciec unosi ją w górę i pyta, czy nie zechciałaby przejechać się z nim konno. Ręce mamy głaszczą jej policzek na dobranoc, w pokoju rodziców pali się lampa i Vinga widzi światło w szparze drzwi. Jak bezpiecznie jest widzieć to światło.
Skończyło się, wszystko przepadło.
Dziadek Ulf. Zdążyůa go jeszcze poznaă. I ciocić Ingrid z Grĺstensholm takýe, zanim pomarli.
Pamićtaůa wspaniaůy pogrzeb cioci Ingrid, na który przyszůa chyba caůa parafia. Ostatnia z Ludzi Lodu w Grĺstensholm. To jedyny raz, kiedy pani Ingrid znalazůa sić w koúciele, mówiły złośliwe gospodynie z okolicy.
Wspomnienia płynęły dalej. Pierwszy samotny rok, spędzony w komorniczej chacie. Panienka ze dworu, zupełnie nienawykła do tego, by radzić sobie sama. Jaka była wtedy przerażona. Zamieszkała tu w lecie, i to całe szczęście, bo tylu rzeczy musiała się nauczyć, wszystkiego jej brakowało. I ten nieznośny żal. Uczucie zagubienia, bezradności, bezsiły.
Ale najgorsza była samotność! Strach przed ciemnością, zanim nauczyła się rozróżniać wszystkie głosy i dźwięki lasu. Jak mogła wytrzymać to siedzenie godzinami, skulona, wciśnięta w najdalszy kąt łóżka, z oczyma utkwionymi w drzwi? Przypominały jej się wtedy wszystkie stare opowieści o duchach. W tamte noce koza też nie zaznała wiele snu, bo Vinga brała ją do siebie, , do łóżka, i trzymała się jej mocno.
Lęk przed domem madame Fleden był jedyną siłą, która zmuszała ją, by tu pozostać. Bała się wszystkich ludzi, choć wcale nie powinna była. Ale skąd miała o tym wiedzieć? Nagle przecież wszyscy zwrócili się przeciwko niej. Służący po śmierci rodziców odeszli, jedno po drugim. W końcu pozostał już tylko jeden parobek, ale i on zdradził, i to w chwili gdy potrzebowała go najbardziej. Wtedy kiedy zjawił się pan Snivel i cała ta jego hołota.
Myśli krążyły bez celu i ładu. Jakby w chwili, gdy utraciła swoją jedyną jako tako bezpieczną kryjówkę, komorniczą zagrodę, opuściły ją wszelkie siły.
Musiała przyjąć do wiadomości gorzką prawdę: nie odważy się już wrócić do zagrody. Nawet teraz, w środku nocy.
Vinga usiadła po prostu na ziemi i ukryła twarz w dłoniach.
Jutro natomiast przyjdą tamci i z pewnością odbiorą jej wszystko, co posiada. Owo pyszne jedzenie, które tak oszczędzała. Wszystko, co sama zrobiła z materiałów ofiarowanych jej przez naturę, a co pozwalało jej żyć.
Choć dusza Vingi pogrążona była w rozpaczy, to po pewnym czasie zaczęła jednak przywoływać wspomnienia z czasów, kiedy podjęła swoją walkę o przetrwanie. Kiedy sama sobie powiedziała, że teraz należy skończyć z bezradnością, łzami i baniem się ciemności. Wtedy postanowiła, że będzie silna i nieugięta. I od tamtej chwili uczyła się, jak być leśną istotą, żyć jak zwierzęta. Stała się kimś, o kim ludzie mówiliby pewnie, że jest „trochę dziwna". Ale, choć brzmi to paradoksalnie, była to jedyna możliwość, żeby zachować duchową równowagę i nie zwariować. Gdyby nadal przerażało ją wszystko co nieznane w przyrodzie, wszystkie duże zwierzęta, gdyby nadal rozczulała się nad swoim nędznym życiem, na próżno tęskniła za utraconym światem... Gdyby tak było, nigdy nie wyrobiłaby w sobie takiej siły ducha, by przeżyć. Dlatego porzuciła myśli o świecie ludzi i stała się „dziwna".
Teraz to wszystko legło w gruzach, rozpadł się cały pancerz, którym osłaniała swoją wrażliwość. Teraz uświadomiła sobie prawdę: Nadal jest jedynie przerażoną, bezbronną dziewczyną tułającą się samotnie po wielkim i wrogim świecie.
Vinga długo siedziała bez ruchu. Koza położyła się przy niej i przeżuwała z na wpół przymkniętymi oczyma, przestawała od czasu do czasu na chwilę, po czym znowu broda zaczynała się rytmicznie poruszać.
W końcu Vinga uznała, że coś jednak musi zrobić. Gdy nastanie ranek, powinna być już daleko stąd.
Rozejrzała się wokół i otrząsnęła ze swoich ponurych myśli.
I wtedy poczuła zapach jałowcowego dymu.
Zerwała się na równe nogi.
Czy to las się pali?
Czyżby ci nędznicy podłożyli ogień pod jej las?
Ale zapach był bardzo delikatny, a smużka dymu, którą dostrzegała, wydobywała się z urwiska. Jeśli to pożar lasu, to zdąży go ugasić.
- Chodź! - szepnęła.
Koza rozprostowała nogi i wstała.
Przedzierały się przez zarośla i krzaki jak dwie kozy, a nie jedna. Vinga w dalszym ciągu miała wątpliwości; to prawda, że tamci intruzi poszli drogą w dół, ale niczego nie można być pewnym...
Teraz widziała w oddali czerwonożółtą poświatę ognia.