.. o sekundę za późno. Po drugiej stronie korytarza znajdował się terminal publiczny. Pablo wciągnął na siebie spodnie i sweter. Było późno, lecz szpitale działają całą dobę. Pogrążony w półmroku Pablo stał przy konsoli, wybierając opcję na ekranie. Zrezygnował z obrazu, wybrał głos i napisy - to nada tej rozmowie nieco powagi. Mama zawsze potwierdzała poważne wezwania zapisem automatycznym. Informacja odnalazła numer i połączyła go.
Automat recepcyjny szpitala spytał, czym może służyć.
Pablo sam nie wiedział, jakie pytanie powinien zadać; oto najlepszy dowód tego, że przyszłość kryła w sobie wciąż jeszcze same niewiadome.
- Czy mógłbym się dowiedzieć, skąd można wziąć organ transgeniczny?
Automat zawahał się, po czym poinformował Pabla, że przełącza go do laboratorium.
- Dlaczego pan pyta? - głos mężczyzny, żyjącego mężczyzny. Maszyny nigdy nie zdradzają podobnego napięcia.
- Wczoraj zostałem wypisany ze szpitala. Może pan sprawdzić moje akta. Nazywam się...
- W porządku, Pablo. System sprawdził dane z twojej karty debetowej.
- Sam nie wiem... chciałem... jak się miewa mój przeszczep? Gdzie go przygotowują?
- Sam etap hodowlany może odbywać się gdziekolwiek, a dopasowanie genetyczne? Co ci szykują? Piszą tu... Do diabła... nic dziwnego, że jesteś spięty - mężczyzna mówił po niemiecku z wyraźnym słowiańskim akcentem; wesoły ton głosu sprawił, że przeciągłe miękkie samogłoski brzmiały dziwnie przyjemnie dla ucha. - W zeszłym roku mój tato stracił wątrobę, kiedy 23-LV sprawił, że zaczął odrzucać swe własne tkanki. Zaraził się nim, jedząc cielęcinę. Kontrakt sercowy... stacja badawcza w miejscowości zwanej Vansbro, Autonomiczna Republika Svealandii. Masz jeszcze przed sobą siedem albo osiem miesięcy czekania. Ci Szwedzi są naprawdę świetni, szkoda jednak, że chodzi o organ z ruchomymi częściami. Obecnie hodują je w pojemnikach niedaleko Drezna. Powinienem już chyba wracać do pracy, ale dzięki za rozmowę. Jeśli chciałbyś dowiedzieć się czegokolwiek, dzwoń. Tu masz numer laboratorium. My pokryjemy rachunek. Zazwyczaj jestem tu sam. Nazywam się Dovic.
- Dzięki - Pablo rozłączył się.
Ktoś, z kim mógł pomówić... to mu pomogło. Czy to pakiet przerażał go najbardziej, czy może perspektywa samotności? Jakże łatwo było uwierzyć, że już nigdy nie zbliży się do żadnego człowieka.
Wróciwszy do pokoju, rozebrał się do końca i wsunął pod kołdrę. Leżenie na plecach nadal sprawiało mu ból. Przekręciwszy się na brzuch, wsunął pod pierś poduszkę. Wkrótce ogarnęło go znużenie i zapadł w ciężki sen.
Po kilku dniach przeniósł się do schroniska i po zmroku zaczął zwiedzać zakątki Akropolu.
Chłodny i kapryśny marzec ustąpił miejsca kwietniowi, cieplejszemu i spokojniejszemu, pomijając okazjonalne burze. Pablo zaznajomił się już dokładnie z niedrogimi przyjemnościami, oferowanymi przez Athinai, lecz pakiet na piersi zapewniał samotności - i strachowi - dogodny dostęp do jego ciała.
Nocą łatwo było znaleźć dziewczyny, które akceptowały go bez słowa. Czasami budziły w nim zakłopotanie, szepcząc, że nie powinien się bać, nie znając prawdziwych przyczyn tego strachu - tymczasem Pablo lękał się, że odkryją fatalny pakiet albo że jego własnę podniecenie uruchomi alarm ostrzegawczy. Alejki, nawet bramy domów, jeśli bylo dostatecznie późno, dawały mu pretekst do niezdejmowania płaszcza. Dziewczyny wychwalały pod niebiosa jego inkaskie rysy. Potem jednak nieodmiennie czuł w duszy pustkę, która sprawiała, że bał się jeszcze bardziej niż przedtem.
Tego wieczoru seks, zamiast ukojenia, przyniósł mu jedynie niepokój. Pablo skręcił w wąską uliczkę, szukając miejsca, w którym mógłby napić się kawy. Tuż za nim dreptał chłopak, na zmianę jasny i ciemny wśród plam światła i cienia; jego kanciasta sylwetka przywodziła na myśl skaliste zbocze góry. Pablo znał zasady gry i nie był zainteresowany. Lecz dziwki, męskie i żeńskie, także pijają kawę, tego zaś wieczoru dręczyła go szczególnie dotkliwa samotność. Kiedy usiadł przy stoliku pod wiosennym niebem, chłopak dołączył do niego. Wyglądał na starszego niż był w istocie, sprawiła to jego kanciastość - sylwetki, twarzy, łokci, kolan.
- To wszystko, co ode mnie dostaniesz - rzekł do niego Pablo znad filiżanki kawy.
- Niczego więcej nie pragnę. Nazywam się Georgios - powiedział. Georgios, pół-Turek, pół-Grek, miał kiepskie zęby, podobnie jak reszta Europejczyków. Jego uśmiech wyrażał pożądliwą łapczywość, ogromne pragnienie życia. - Skąd jesteś?
- Z Arequipy.
Chłopiec spojrzał na niego pytająco.
- W Konfederacji Andyjskiej.
- Co robisz w Athinai? - w oczach Georgiosa zabłysły drwiące iskierki. Z kogo właściwie kpił? Mankiety jego koszuli były brudne.
Pablo wzruszył ramionami, odwracając wzrok. W milczeniu, za którym skryło się jego marzenie o koloniach, wysączyli swoją kawę. Spokojna obecność chłopca złagodziła poczucie samotności lepiej niż jakiekolwiek słowa.
- Nie pasujesz do tego miejsca - odezwał się Georgios, ze wzrokiem utkwionym w dal. - Widziałem cię już w ciągu ostatnich kilku tygodni. Jesteś taki przystojny i nie pasujesz tutaj. Niemcy przyjeżdżają tu robić rzeczy, których nie mogliby pokosztować w domu. To jedyny powód, dla którego Athinai jeszcze istnieje - rozsiadł się na krześle i trzymając filiżankę na kolanach, spojrzał na ciemny płyn. - Zastanawiam się, co się stanie, jeśli Niemcy zbankrutują. Słyszałem, że Australo-Chińczycy budują własne kolonie. Chciałbym widzieć, jak przeganiają Niemców. Lecz z drugiej strony zawsze znajdzie się ktoś nowy. Ja należę do Athinai. Ty nie.
Pablo poczuł w gardle nagły ucisk tuż nad wiszącym na piersi pakietem.
- Mógłbyś zostać żołnierzem. SSP także wyśle swe oddziały do australijskich kolonii.
- To dlatego czasami nosisz ten paskudny płaszcz! Chcesz zostać żołnierzem? Co do mnie, to nie, dziękuję. Sprzedaję swój tyłek na godziny, nie na lata.
To nie tak! - niemal krzyknął Pablo. Najpierw ogarnęły go wątpliwości, potem gniew, który nadszedł w sekundę później. Być może opóźnienie to wiązało się z działaniem pakietu. Ten dzieciak rozumiał. Głód Georgiosa dodawał mu sprytu. Europa nadal jeszcze była głodna. Pablo dostrzegał ślady owego głodu u swego przyjaciela Marka, w duszach dziewczyn, we wszystkich ruinach kontynentu, jeszcze sto lat temu pełnego nieprawdopodobnych bogactw - straszliwy głód, przed którym nikt nie zdołałby umknąć, ponieważ dotyczył on całego świata.