Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Odwrócił się i ujrzał dwóch ludzi, którzy zapewne wspięli się na zbocze, zanim ich usłyszał, a teraz oddalali się powoli grzbietem wzgórza. Wydawało się dziwne, że chyba go nie zauważyli, a jeśli nawet go zobaczyli, że do niego nie podeszli i nie zagadnęli. Krzyknął i pospieszył ku nim. Jeden był młodzieńcem, mniej więcej siedemnastoletnim, drugi - wysokim, starszym mężczyzną o poważnym i autorytatywnym wyglądzie, otulonym niebieskim płaszczem i niosącym długą laskę. Nie wyglądał na wieśniaka i Kelderek pomyślał, że w końcu uśmiechnęło się do niego szczęście, bo spotyka kogoś, kto zrozumie, o co mu chodzi i czego potrzeba.
- Panie - zwrócił się do niego - błagam cię, abyś nie osądzał mnie po moim wyglądzie. Strój mam brudny i podarty, bo wędrowałem dzień i noc przez równinę, a teraz bardzo mi potrzeba twojej pomocy. Czy mógłbyś usiąść tu ze mną na chwilę... bo chyba nie ustoję dłużej... i wysłuchać mojej opowieści?
Starzec położył dłoń na jego ramieniu.
- Wpierw powiedz mi - rzekł z powagą, wskazując laską na wąwozy poniżej - czy znasz nazwę tego miejsca?
- Nie znam. Nigdy tutaj nie byłem. Dlaczego o to pytasz?
- Usiądźmy. Żal mi ciebie, ale skoro już tutaj jesteś, nie musisz dalej wędrować.
Kelderek tak był oszołomiony zmęczeniem, że nie dotarło do niego zagadkowe znaczenie tych słów. Zaczął od wyznania, iż jest królem Bekli. Starzec nie okazał ani zdziwienia, ani braku wiary, tylko pokiwał głową i przez cały czas wpatrywał się w niego z surową, chłodną litością, jak kat lub kapłan stojący przy ołtarzu ofiarnym. Tak niesamowite było to spojrzenie, że po chwili Kelderek odwrócił oczy i mówił dalej, patrząc na zieloną kotlinę i dziwne wąwozy. Nie wspomniał o Ellerocie i Mollu ani o marszu armii Santil-ke-Erketlisa, ale opowiedział o runięciu sklepienia pałacu, o ucieczce Szardika i o tym, jak on sam ruszył za nim, - gubiąc towarzyszy we mgle. Opowiedział o przypadkowym spotkaniu kuriera wojskowego, którego posłał do Bekli z rozkazami dla żołnierzy, a potem o swojej wędrówce przez równinę, a wreszcie o tym, jak Szardik - którego pojmanie jest sprawą najwyższej wagi - ukrył się w jednym z parowów, gdzie niewątpliwie teraz śpi.
- I zapewniam cię, panie - zakończył, napotykając ponownie te nieruchome oczy i zmuszając się, by wytrzymać ich spojrzenie - że jakakolwiek krzywda wyrządzona
Panu Szardikowi lub mnie byłaby srogo pomszczona, a to, że wydałaby się rychło, nie ulega najmniejszej wątpliwości.
A pomoc twojego ludu... bo mniemam, że jesteś kimś ważnym... w doprowadzeniu Szardika z powrotem do Bekli zostanie sowicie wynagrodzona. Kiedy to zadanie zostanie spełnione, możesz wymienić jakąkolwiek rozsądną nagrodę, a my ci ją damy.
Starzec milczał. Kelderekowi wydało się, że chociaż słuchał go z uwagą, nie czuje najmniejszego lęku przed zemstą ani żadnej nadziei na nagrodę. Krótkie spojrzenie na młodzieńca przekonało go, że ów wyczekuje i gotów jest uczynić wszystko, czego zażąda jego mistrz.
Starzec podniósł się i pomógł powstać Kelderekowi:
- A teraz musisz się przespać - rzekł uprzejmym, lecz stanowczym tonem, jak mógłby przemówić ojciec do dziecka, wysłuchawszy jego opowieści o przygodach całego dnia. - Pójdę z tobą i ...
Keldereka ogarnęło zniecierpliwienie zmieszane że zdumieniem, bo jego słowa najwidoczniej nie zrobiły na starcu najmniejszego wrażenia.
- Muszę coś zjeść - powiedział - i trzeba wysłać kogoś do Bekli. Droga jest niedaleko stąd, posłaniec dotrze do Bekli przed zachodem słońca, a zapewniam cię, że na długo przedtem napotka na drodze moich żołnierzy! Starzec bez słowa skinął na młodzieńca, który rozsupłał swój pielgrzymi worek, zdjął go z ramienia i wręczył Kelderekowi. Był-tam czarny chleb, kozi ser i pół tuzina suszonych owoców tendriony - z pewnością resztka zimowych zapasów. Kelderek, pragnąc za wszelką cenę zachować godność, podziękował i położył worek na ziemi.
- Posłaniec... - zaczął znowu, lecz zamilkł, usłyszawszy za plecami głos młodzieńca,
- Ja zaniosę wiadomość od ciebie, panie. Wyruszę w drogę natychmiast.