Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Garion rozejrzał się wokół. Na zachodzie dostrzegł pasmo niskich wzgórz. Nad nimi wznosiła się potężna skalna piramida.
- Twierdza Algarów - poinformował Gariona Durnik.
- Jesteśmy aż tak blisko?
- Nadal mamy przed sobą dobry dzień jazdy.
- Jak wysokie są te mury? - spytał Garion.
- Co najmniej dwieście, trzysta łokci - odparł Silk. - Algarowie budują ją od kilku tysięcy lat. Dostarcza im to zajęcia po sezonie rozmnażania stad.
Barak podjechał do wozu.
- Co z Belgarathem? - spytał, gdy się zbliżył.
- Myślę, że czuje się odrobinę lepiej - odrzekł Garion - ale nie wiem na pewno.
- To przynajmniej coś. - Wielki Cherek wskazał ręką żleb leżący przed nimi. - Lepiej go objedź - powiedział do Durnika. - Król Cho-Hag twierdzi, że w tym miejscu teren jest dość nierówny.
Kowal skinął głową i ściągnął lejce.
Przez cały ten dzień Twierdza Algarów wznosiła się wyżej i wyżej na zachodnim horyzoncie. Była to ogromna, wyniosła forteca, wyrastająca z ciemnych wzgórz.
- Pomnik wystawiony idei, która wymknęła się spod kontroli - zauważył Silk, przeciągając się leniwie na dachu wozu.
- Niezupełnie rozumiem - stwierdził Durnik.
- Algarowie to nomadzi - wyjaśnił Drasanin. - Żyją w wozach takich jak ten i podążają za stadami. Twierdza stanowi dla Murgów idealny obiekt ataku. Tylko po to istnieje. W istocie to bardzo praktyczne. Znacznie łatwiejsze niż szukanie nieprzyjaciół po tych stepach. Murgowie zawsze się tu zjawiają i łatwo można się ich pozbyć.
- Czy oni sami nie zdają sobie z tego sprawy? - w głosie Durnika zabrzmiała nutka sceptycyzmu.
- To możliwe, ale i tak tu przybywają, ponieważ nie mogą się oprzeć pokusie. Nie potrafią zaakceptować faktu, że tak naprawdę nikt tu nie mieszka. - Ostre rysy Silka wykrzywiły się w uśmiechu. - Wiesz, jak uparci są Murgowie. W każdym razie, w miarę upływu lat algarskie klany wymyśliły sobie coś w rodzaju konkurencji. Co roku próbują pokonać innych w ilości kamienia, który tu ściągną, toteż mury rosną coraz wyżej i wyżej.
- Czy Kal Torak naprawdę oblegał to miejsce przez osiem lat? - spytał Garion.
Silk przytaknął skinieniem głowy.
- Mówi się, że jego armia była niczym morze Angaraków, którego fale rozbijały się o mury Twierdzy. Wciąż mogliby tu tkwić, ale zabrakło im prowiantów. Wielkie armie zawsze mają z tym problem. Każdy głupiec może zebrać żołnierzy, ale w porze obiadowej zaczynają się kłopoty.
Gdy zbliżyli się do tej góry zbudowanej ludzkimi rękami, bramy Twierdzy otwarły się i wyłoniła się z nich grupka jeźdźców, która wyszła im na spotkanie. Z przodu, na białym rumaku, jechała królowa Silar; Hettar podążał tuż za nią. Po chwili cała grupa zatrzymała się i zastygła w oczekiwaniu.
Garion uniósł niewielką klapę w dachu wozu.
- Przyjechaliśmy, ciociu Pol - zameldował przyciszonym głosem.
- To dobrze - odparła.
- Jak się miewa dziadek?
- Śpi. Jest nieco silniejszy. Idź, poproś Cho-Haga, aby natychmiast zabrano nas do środka. Chcę umieścić ojca w ciepłym łóżku najszybciej, jak to tylko możliwe.
- Tak, ciociu Pol. - Garion opuścił klapę, po czym zbiegł schodkami umieszczonymi z tyłu wlokącego się powoli wozu. Odwiązał konia, wskoczył na siodło i podjechał na czoło kolumny, gdzie algarska królowa spokojnie witała się ze swoim małżonkiem.
- Przepraszam - powiedział z szacunkiem, zeskakując na ziemię - ale ciocia Pol chce, aby natychmiast zaniesiono Belgaratha do środka.
- Jak on się czuje? - spytał Hettar.
- Ciocia mówi, że jego oddech trochę się wzmocnił, ale wciąż jest zmartwiona.
Nagle na tyłach grupki, która przybyła z twierdzy, rozległ się tętent małych kopyt. Po chwili spomiędzy jeźdźców wypadł źrebak urodzony w górach pod Maragorem i podbiegł wprost ku nim. Garion natychmiast stał się obiektem wylewnych czułości zwierzęcia. Konik tulił się do niego, trącał go głową, po czym odbiegał na bok, by natychmiast przygalopować z powrotem. Kiedy Garion, chcąc go uspokoić, położył mu rękę na szyi, źrebak aż zadrżał z radości.
- Czekał na ciebie - powiedział Hettar. - Wydawał się wiedzieć, że nadjeżdżasz.
Wóz zwolnił jeszcze bardziej i zatrzymał się. Z otwartych drzwi wyjrzała ciocia Pol.
- Wszystko gotowe, Polgaro - oznajmiła królowa Silar.
- Dziękuję ci, Silar.
- Czy odzyskał choć trochę sił?
- Wygląda nieco lepiej, ale w tej chwili trudno powiedzieć coś pewnego.
Podarek, obserwujący dotąd całą scenę z dachu wozu, nagle zsunął się po schodkach, zeskoczył na ziemię i pobiegł między nogami wierzchowców.
- Złap go, Garionie - poleciła ciocia Pol. - Myślę, że lepiej będzie, jeśli pojedzie ze mną, póki nie znajdziemy się wewnątrz twierdzy.
Gdy Garion ruszył za chłopcem, źrebak śmignął naprzód i Podarek śmiejąc się radośnie pobiegł za nim.
- Podarku! - krzyknął ostro Garion. Tymczasem źrebak zawrócił w galopie i nagle popędził wprost ku dziecku, szaleńczo wierzgając kopytami. Podarek, nie okazując nawet cienia zaniepokojenia, stał uśmiechnięty na jego drodze. Konik zdumiony zesztywniał i zahamował z poślizgiem. Podarek roześmiał się i wyciągnął rękę. Oczy źrebaka rozszerzyły się ze zdumienia, gdy ciekawie obwąchał wyciągniętą dłoń. I nagle chłopiec delikatnie musnął palcami pysk zwierzęcia.
I znów w otchłani swego umysłu Garion usłyszał ów dziwny dźwięk, przypominający głos dzwonu, a suchy głos mruknął z dziwnym zadowoleniem: Stało się.
Co to miało znaczyć? - spytał w myślach Garion. Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. Wzruszył ramionami i podniósł Podarka, aby uniknąć przypadkowej kolizji z którymś z koni. Źrebak wpatrywał się w nich obu, jakby zaskoczony. Kiedy Garion odwrócił się, chcąc zanieść chłopca do wozu, konik podążył za nimi, węsząc i od czasu do czasu ocierając się o dziecko. Garion bez słowa podał Podarka cioci Pol i spojrzał jej prosto w twarz. Nie powiedziała ani słowa, lecz wyraz jej oczu mówił wyraźnie, że przed chwilą zdarzyło się coś bardzo ważnego.