Analizował informacje przesłane przez niewiele większe od pyłków kurzu szpiegowskie
urządzenia, spośród których tylko nieliczne przykleiły się do płaszcza Rokura Gepty.
Jeżeli miałby im wierzyć, czarownik rzeczywiście dostał się do wnętrza przytwierdzonej
do rufowych wsporników „Wennisa” opancerzonej skrzyni rurką, przez którą nie
przecisnęłoby dłoni niemowlę. Z przesłanych informacji wynikało, że gdzieś, tam, we
wnętrzu, Gepta przestał istnieć, ponieważ pyłki kurzu, niczego nie rejestrując, pozostały
w rurce, dopóki czarownik znów nie stał się sobą.
Kimkolwiek był.
Whett zaczął się niespokojnie kręcić na tapczanie, ale nie odważył się zapalić światła
- w obawie, by rozproszony blask nie zdradził jego obecności. Nie wierzył wskazaniom
przyrządów, zwłaszcza że ich sygnały coraz bardziej zamierały. Znał innych ludzi
specjalizujących się w tym samym, co on - antropologii, a nie szpiegowaniu - którzy w
końcu uwierzyli w badane prymitywne zabobony. Niektórzy znani, szanowani naukowcy
dochodzili nagle do przekonania, że rytualne wygibasy - a szczególnie wykonywane
przez pewnych ludzi - miały naprawdę moc sprowadzania opadów deszczu. Badania nad
gusłami i przesądami nie pozostawały bez wpływu na umysły uczonych. Widocznie w
grę wchodził proces jakiejś upiornej osmozy. Osuno Whett pomyślał, że zawsze starał
się tego uniknąć. Uważałby to za klęskę naukowego obiektywizmu i sprzeniewierzenie
się osobistej uczciwości. Teraz nie był tego taki pewien.
No, dobrze, byłby gotów przyznać, że czarownicy Tundów potrafili władać tajemnymi
mocami. Nikt nigdy nie twierdził, że są ludźmi, ale też nikt naprawdę nie wiedział, do
jakiej rasy istot się zaliczają. Co prawda, wszyscy uważali ich za ludzi, ale - jak to się
często zdarzało - mogli być w błędzie. Niemniej jednak...
Jakiż przedstawiciel innej rasy inteligentnych istot zdołałby dokonać tego, o czym
świadczyły informacje przekazane przez czujniki? Kiedy Gepta z powrotem przeciskał się
100
@
Lando Calrissian i Gwiazdogrota ThonBoka
przez wąską rurkę, szpiegowskie pyłki kurzu ponownie przykleiły się do ciemnoszarego
płaszcza. Co to miało oznaczać? Czyżby przestał istnieć, a później znów się zmaterializował?
I co mogło oznaczać owo wydobywające się z wnętrza skrzyni dziwaczne nieznane
promieniowanie? Jakim cudem mogło przeniknąć przez pancerne ściany, których grubość
- jak Whett dopiero teraz sobie to uświadomił - wynosiła nie jeden, ale dwa metry? I jak
czarownik mógł przeżyć we wnętrzu kilka minut, w trakcie których promieniowanie nie
przestawało się wydobywać?
I najważniejsze: kim lub czym, na miłość Jądra, był ów Gepta?
ROZDZIAŁ XVI
- Mistrzu, mamy towarzystwo!
- W porządku, Vuffi Raa! Już idę!
Lando zeskoczył z wygodnego fotela. Siedział w świetlicy, zajęty programowaniem
technicznych szczegółów, które przekazywał Oswaftom. Spośród miliarda stworzeń tylko
niespełna tysiąc zgodziło się zagrać w bardzo specyficzną odmianę sabaka, w której
stawką była śmierć albo przetrwanie. Hazardzista przebiegł łagodnie zakręcającym
korytarzem na dziób, a kiedy znalazł się w sterowni, opadł na fotel pilota ustawiony po
prawej stronie.
- Jakie?
Mały robot pokazał końcem macki chmurę mikroskopijnych świetlistych punkcików,
widocznych blisko siebie na ekranie dalekosiężnego skanera.
- Myśliwce, mistrzu - oznajmił. - Chyba takie same jak te, z którymi walczyliśmy w
systemie Oseona. Dwadzieścia... nie, dwadzieścia pięć maszyn. Nie jestem pewien, co
to za duża jednostka w środku szyku.
Młodzieniec kiwnął głową.
- Jestem ciekaw, czy to ci sami. Nie wyglądają jak taktyczna grupa i lecą w takim samym
szyku, w jakim wówczas latali tamci piloci. Ostatnio, kiedy ich widzieliśmy, korzystali z
pomocy jednostki napędowej gwiezdnego pancernika.
Zaczął przyciskać klawisze i zmieniać położenia dźwigni przełączników, żeby systemy
obronne frachtowca mogły osiągnąć stany pełnej gotowości.
- O rety - odezwał się półgłosem Vuffi Raa. - To Renatazja- nie. Czasami wydaje mi się,
że byłoby lepiej, gdybym się im pod- dał. Jaka szkoda, że nie znają całej prawdy.
- Daj spokój, zębaty móżdżku! Oni przecież znają całą prawdę i tylko nie mogą wypuścić z
rąk kozła ofiarnego, skoro pochwycili go za brodę. Spróbujmy zaskoczyć tych miłośników
mynocków i wylećmy im na spotkanie. Co ty na to?
Macki robota zatańczyły po pulpitach kontrolnych i klawiaturach.
- O tym samym myślałem, mistrzu. Przecież po to przylecieliśmy, prawda?
Lando wstał z fotela, ale kiedy poczuł, że kadłub frachtowca zaczyna drżeć, musiał
przytrzymać się oparcia, by nie stracić równowagi.
- Masz rację, aczkolwiek nie liczyłem na to, że ściągniemy tu także Renatazjan.
Tymczasem Gepta się spóźnia. Jak może się tak guzdrać, skoro wie, że trzyma nas tu
jak w potrzasku?
- Nie martw się, mistrzu. Jeszcze się pokaże.
- Wspaniale. — Hazardzista pospieszył na rufę, żeby wspiąć się do wieżyczki czterolufowego
działka. Opadł na obrotowy fotel i zapiął zatrzaski ochronnej sieci. - W takim razie,
przyjacielu, zaczynamy!
- Tak jest, mistrzu - odezwał się Vuffi Raa z głośnika interkomu. - Przekazuję całą moc
101
@
Lando Calrissian i Gwiazdogrota ThonBoka
do jednostek napędowych!
„Sokół” przyspieszył, jakby także chciał stawić czoło nieprzyjaciołom, a Lando rozmyślał,
czy w swoich planach nie popełnił jakiegoś błędu. Oswaftowie nie mieli brać udziału
w walce z renatazjańskimi pilotami. Młody hazardzista wpisał wszystkie polecenia do
pamięci komputera, skąd zostały przesłane bezpośrednio do umysłów gigantycznych
stworzeń. Teraz istoty wiedziały tyle samo, co on, na temat taktyki prowadzenia walki.
Skupiając się na tym, co miał zrobić, przygotował działko do strzału. Na próbę przemieścił
kilka razy lufę w dół i w górę i z prawej w lewo. Rzecz jasna, i z powrotem. Ruchomy fotel
wiernie powtarzał wszystkie ruchy, dzięki czemu ciemnoskóry hazardzista poczuł się,
jakby siedział w siodle na grzbiecie szarżującej bestii. Ogarnęło go uniesienie. Pomyślał,
że może właśnie dlatego tak lubi obsługiwać działko. Wcisnął guzik interkomu.