Największą atrakcją lokalu pani Cambridge było urządzenie zwane Cambridge Chevalet, zaprojektowane przez nią samą. Było to skrzyżowanie półki z wolno stojącą drabiną o zmiennej wysokości, obite do tego miękką tkaniną. Kiedy klient przywiązany do tego urządzenia czekał na karę, specjalnie dobrany asystent pieścił go w różnych miejscach. Pani Cambridge osobiście wymierzała wszystkie kary, chyba że klient zażyczył sobie kogoś innego albo to on sam chciał być katem. Mężczyźni, którzy przychodzili tu z czystej ciekawości, mogli za skromną opłatą przyglądać się tym zabiegom.
Wędrowiec uważał, że życie jest i tak pełne cierpienia i że tylko skończony głupiec mógłby płacić za przywilej doświadczania jeszcze większego bólu, ujęła go jednak szczera duma i zaangażowanie, z jaką pani Cambridge mówiła o swej pracy. Kiedy zbierali się już do wyjścia, książę ucałował dłoń damy i zapewnił ją solennie, że nigdy jeszcze nie widział rzemieślnika, który z takim szacunkiem traktowałby swoje powołanie. Oczarowana pani Cambridge chciała mu koniecznie podarować egzemplarz ulubionego dzieła masochistów Okrutna guwernantka albo rozkosze biczowania.
Odwiedziwszy lokal, który słynął z tego, że zupełnie nagie dziewczęta grały w karty i bilard, pojechali do domu publicznego dla homoseksualistów. Przed wejściem Weldon wyciągnął dwie czarne maski, za którymi obaj mogli ukryć swe twarze. Przybyli akurat na czas, by obejrzeć ślub odgrywany przez dwóch mężczyzn. Pod koronkowym welonem kryła się „panna młoda”, którą w rzeczywistości był wąsaty olbrzym o twarzy sierżanta grenadierów, partnera zaś odgrywał niższy o głowę, wątły dżentelmen.
Kelnerzy odziani jedynie we frywolne fartuszki roznosili na tacach kieliszki z szampanem. Tłumiąc dreszcz obrzydzenia, Wędrowiec znalazł sobie spokojne miejsce na uboczu i sącząc szampana obserwował, jak jego gospodarz krąży wśród „gości weselnych”.
W chwili gdy gratulował sobie opanowania i chłodu, z jakim skrywał prawdziwe emocje, ktoś zaszedł go od tyłu i pogłaskał po ramieniu. Wędrowiec odwrócił się na pięcie, obdarzając nieznanego mężczyznę tak przerażającym spojrzeniem, że ten odskoczył do tyłu, mamrocząc jakieś przeprosiny. Dopiero po chwili książę ochłonął na tyle, by skinąć lekko głową, dając w ten sposób do zrozumienia, że jego reakcja była wynikiem zaskoczenia, a nie odrazy. Prawdopodobnie nie był zbytnio przekonujący, gdyż mężczyzna zniknął szybko w drugim pokoju.
Na szczęście po upływie kilkunastu minut Weldon zaproponował, by pojechali gdzie indziej. Kiedy już zasiedli w powozie, powiedział:
- Na koniec zachowałem to, co najlepsze. Mam nadzieję, że jeśli nie będzie pan sam zainteresowany, zechce pan poczekać na mnie przez jakiś czas.
- Oczywiście, że tak. Pan i tak poświęcił mi już mnóstwo czasu, nie mógłbym więc okazać się niewdzięcznikiem. - Po krótkiej chwili milczenia książę spytał swobodnym, jakby lekko znudzonym tonem. - Której spośród tego rodzaju rozrywek angielski dżentelmen oczekiwałby od żony takiej jak lady Sara St. James?
Wędrowiec słyszał, jak Weldon zachłysnął się ze zdumienia i oburzenia. Nie kryjąc pogardy dla ignorancji obcokrajowca, odparł:
- Żaden angielski dżentelmen nie oczekiwałby od swojej żony rzeczy, które robią kobiety lekkich obyczajów. Dobrze wychowany mąż nie zbliża się do swej żony częściej niż raz lub dwa razy w miesiącu. Wielu mężczyzn robi to tylko po to, by mieć dzieci.
- Skoro tak właśnie myślą angielscy dżentelmeni - odparł cierpko książę - to domy publiczne muszą tu przynosić naprawdę ogromne zyski.
Po chwili wyniosłego milczenia Weldon odpowiedział:
- Przypominam panu, że według angielskiego prawa mężczyzna nie może czerpać korzyści z nierządu.
- Jak już powiedziałem wcześniej, nie interesuje mnie żmudne prowadzenie interesów, nawet tak wyjątkowych jak ten - odrzekł leniwie Wędrowiec. - To była tylko ogólna uwaga. No dobrze, jakiż to specjał zachował pan na koniec?