Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- Myślisz, że ja... Uwierz mi, Aviendha. Gdyby była ostatnią kobietą na ziemi, trzymałbym się od niej tak daleko, jak tylko się da.
- Tak tylko mówisz. - Parsknęła. - Została wychło­stana siedem razy... siedem!... za próbę wślizgnięcia się do twego łoża. Nie zachowywałaby się w ten sposób, gdybyś jej nie zachęcał. Far Dareis Mai wymierzyły jej sprawiedliwość i to nie powinno obchodzić nawet Car'a'carna. Potraktuj to jako lekcję na temat naszych obyczajów. I pamiętaj, że nale­żysz do mojej prawie-siostry.
Wyszła z izby, nie dając mu dojść do słowa: na widok wyrazu jej twarzy przestraszył się, że Isendre nie przeżyje tego dnia, jeśli Aviendha ją dogoni.
Wypuścił długo wstrzymywany oddech i odstawił tacę oraz wino w najbardziej odległy kąt pomieszczenia. Nie miał za­miaru pić niczego, co mu przyniosła Isendre.
"Siedem razy próbowała do mnie dotrzeć?"
Musiała się dowiedzieć, że wstawił się za nią; bez wątpie­nia wyciągnęła stąd wniosek, iż skoro zrobił tyle za powłóczys­te spojrzenie i uśmiech, to cóż uczyni dla niej za coś więcej? Na samą myśl zadrżał. Raczej wpuściłby skorpiona do łóżka. Jeżeli Panny jej nie przekonają, ta chyba powie jej, co wie. na jej temat; powinna wtedy skończyć z tymi podstępami.
Zgasił lampy i odszukał w ciemnościach swój siennik, a potem wpełzł pod koce, w butach i całkowicie ubrany. Wie­dział, że ponieważ jednak nie rozpalił ognia, do rana będzie jeszcze dziękował Aviendzie za te koce. Niemal automatycznie ustawił tarcze Ducha, które strzegły jego snów przed niechcia­nymi gośćmi, ale mimo iż robił to już po raz nie wiadomo który, znowu zachichotał. Powinien wrócić da łóżka, a dopiero potem zgasić lampy za pomocą Mocy. Nigdy mu nie przyszło do głowy, że właśnie te najprostsze rzeczy można wykonywać przy użyciu Mocy.
Leżał, czekając, aż ciepło ciała rozgrzeje wnętrze koców. Nie potrafił pojąć, jak ta możliwe, że w tym samym miejscu może być tak gorąco za dnia i tak przeraźliwie zimno w nocy. Wsunął jedną dłoń pod kaftan i lekko dotknął na poły zagojonej rany w boku. Ta rana, której Moiraine nie potrafiła nigdy cał­kowicie uzdrowić, kiedyś go zabije. Nie mogło być najmniej­szych wątpliwości. Jego krew na skałach Shayol Ghul. Tak właśnie mówiły Proroctwa.
"Ale jeszcze nie tej nocy. Nie będę teraz o tym myślał. Jeszcze zostało mi trochę czasu. Ale skoro pieczęcie można rozłupać nożem, to czy trzymają równie mocno jak kiedyś...? Nie. Nie dzisiaj".
Pod kocami zrobiło się trochę cieplej, a on, wiercąc się, bezskutecznie szukał wygodniejszej pozycji.
"Powinienem się umyć" - pomyślał, zapadając w sen. Egwene przypuszczalnie znajduje się teraz w gorącym namio­cie parowym. Prawie za każdym razem. kiedy on próbował z niego skorzystać, zawsze znajdowała się grupka Panien, któ­re chciały razem z nim wejść do środka - i ze śmiechu nie­malże tarzały się po ziemi, gdy nalegał, by pozostały na zew­nątrz. Wystarczająco niewygodne było już rozbieranie się i ubieranie w kłębach pary.
Sen w końcu nadszedł, a wraz z nim marzenia senne, bez­piecznie strzeżone, zarówno przed Mądrymi, jak i przed wszystkimi innymi. Tylko przed własnymi myślami nie potrafił się uchronić. Trzy kobiety bezustannie zakłócały jego spokój. Nie Isendre, choć pojawiła się na moment w koszmarze, który go omal nie obudził. Na zmianę były to Elayne, Min i Aviend­ha. Razem i osobno. Tylko Elayne czasami spoglądała na niego jak na mężczyznę, wszystkie trzy jednak widziały w nim tego, kim był, nie zaś to czym był. Z wyjątkiem tamtego koszmaru pozostałe sny były raczej przyjemne.
ROZDZIAŁ 5
WŚRÓD MĄDRYCH