Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Tylko gdzie le¿a³ ten nieszczêsny skrawek, gdzie mieliœmy go znaleŸæ? Na pewno wyci¹-
gn¹ mapê i ka¿¹ pokazywaæ z dok³adnoœci¹ co do metra. No i gdzie by³o to ognisko? Tego nie ustaliliœmy, a ¿aden z nas niestety nie posiada³ zdolnoœci telepatycznych. Mundurowy zatrzasn¹³ za Szymkiem drzwi i w sekretariacie, w którym policzy³em ju¿ wszystkie mo¿liwe kombinacje klepek parkietu, wzd³u¿, wszerz i po przek¹tnej – w sekretariacie zapanowa³a g³ucha cisza, wype³niona miarowym tykaniem zegara.
Ba³em siê zasn¹æ. Od czasu tamtego snu ba³em siê, ¿e kiedy zamknê powieki, kiedy nie bêdê móg³ oddaliæ od siebie z³ych 191
myœli, tamto mo¿e siê znów pojawiæ. Ba³em siê przez wszystkie nastêpne dni, a¿ do koñca wakacji, a teraz w sekretariacie szko³y ba³em siê jeszcze bardziej. Dlaczego wówczas nie powiedzia-
³em o œnie Szymkowi albo Piotrowi? Dlaczego zatai³em ów obraz dziwnych bestii, wype³zaj¹cych z morza na jelitkowsk¹ pla-
¿ê? Dlaczego nie stan¹³em jak ¯ó³toskrzyd³y i nie wyjawi³em swojej prawdy? Teraz dopiero, gdy w blasku jednej lampy, pal¹cej siê przy stoliku woŸnego, siedzieliœmy na sk³adanych krzes³ach i gdy Piotr z rezygnacj¹ opuœci³ g³owê, a ja zobaczy-
³em prêgi na jego d³oniach – teraz dopiero zaczyna³em jaœniej rozumieæ wypadek, który zdarzy³ siê po moim œnie, kiedy strzelaliœmy ze schmeisera w dolince za strzelnic¹. Ale po kolei.
O umówionej porze byliœmy w cegielni. Weiser bez s³owa wyci¹gn¹³ z klaseru dwanaœcie zgni³ozielonych Adolfów, przyklei³ je na ceglanej œcianie, wrêczy³ za³adowane parabellum i powiedzia³:
– Na ka¿dego z was po cztery, strzelacie do skutku!
Elka mia³a liczyæ zu¿yte ³uski i uzupe³niaæ magazynek. Pa-miêtam dok³adnie: najlepszy okaza³ siê Piotr, bo na trafienie czterech kanclerzy zu¿y³ tylko szeœæ naboi. Drugi by³ Szymek z oœmioma ³uskami, a trzeci ja – na czterech Adolfów potrzebowa³em a¿ jedenastu strza³ów. Od huku dzwoni³o mi w uszach.
– Nie najgorzej – powiedzia³ Weiser. – A ty – to by³o do mnie
– powinieneœ jeszcze poæwiczyæ!
Nastêpnie Weiser oœwiadczy³, ¿e teraz pójdziemy do dolinki, bo nie zawiód³ siê na nas. Tak to w³aœnie okreœli³. Kiedy zaœ szli-
œmy w gêstwinie paproci, pokrzyw i ¿arnowca, mijaj¹c zagajnik i czarne nawet w dzieñ œwierki, zaczeka³em, a¿ on bêdzie z ty³u, trochê dalej od wszystkich i wyjawi³em mój sen, jak najwiêk-sz¹ tajemnicê. Opowiedzia³em o bestiach wype³zaj¹cych z morza i o tym, jak je poskromi³, ratuj¹c nieszczêœliwych ryba-192
ków. Nie s¹dzê, abym wówczas chcia³ mu siê przypochlebiæ, chocia¿ strzela³em najgorzej. Nie, zreszt¹ Weiser tego tak nie przyj¹³. Wys³ucha³ mnie, nie przerywaj¹c do koñca, i powiedzia³ – pamiêtam to doskonale:
– Dobrze, nie mów o tym nikomu. – Ale nie zabrzmia³o to jak groŸba, a po chwili doda³: – Bêdziesz zmienia³ plansze, to bardzo wa¿na robota.
A ja szed³em dalej uszczêœliwiony, bo czu³em siê tak, jakby specjalny fawor sp³yn¹³ na mnie, mimo fatalnego strzelania.
Tak, jeœli dzisiaj piszê, ¿e Weiser by³ kimœ zupe³nie innym, mam sporo racji. Nie oznacza to jednak wcale, ¿e nie by³ w tamtym czasie naszym wodzem lub po prostu genera³em. Kto inny jak nie genera³ wpad³by na pomys³ strzelania tu¿ obok wojskowej strzelnicy, pod samym nosem najprawdziwszych na œwiecie ¿o³nierzy?
Piwnica cegielni by³a za ma³a na zabawy z automatem. Ale gdzie mogliœmy strzelaæ, tak aby odg³osy kanonady prêdzej czy póŸniej nie œci¹gnê³y na nas uwagi okolicznych mieszkañców lub amato-rów leœnych malin? Jego pomys³ by³ prosty: jeœli na wojskowej strzelnicy odbywa³y siê æwiczenia strzeleckie, to my mieliœmy odbywaæ nasze æwiczenia w tym samym czasie i w pobli¿u. Zaraz za wysokim wa³em strzelnicy rozpoczyna³a siê dolina, gdzie przycupniêty zagajnik, wysokie trawy i gêste partie krzewów dawa³y w razie koniecznoœci szansê ucieczki. Zreszt¹ dolina przechodzi³a dalej w ci¹gn¹c¹ siê ze dwa kilometry i poroœniêt¹ sosnowym bo-rem rozpadlinê, na której zamkniêcie ¿o³nierze potrzebowaliby z piêædziesiêciu ludzi. Wszystko to Weiser przewidzia³ i zaplanowa³ szczegó³owo. Patrzyliœmy z podziwem, jak ka¿e nam zajmowaæ stanowiska, ³aduje automat i czeka, a¿ z tamtej strony nasypu roz-legn¹ siê strza³y.
– Teraz poka¿ê wam – powiedzia³ przygotowany do naciœniê-
cia spustu – jak trzeba to robiæ.
193
I kiedy tylko us³yszeliœmy ³omoc¹ce po œcianach lasu dud-nienie krótkiej serii z tamtej strony wa³u, Weiser przy³o¿y³ siê do automatu i da³ ognia tak¹ sam¹ krótk¹ seri¹, która by³a jak odbicie tamtej.
– Niczego siê nie domyœl¹ – powiedzia³. – Z tamtej strony brzmi to jak echo, trzeba tylko strzelaæ w tym samym momencie.