Pod Ostrownem zatrzymał się Ostermann w ariergardzie, kryjąc odwrót ku Witebskowi
prowadzony.
Stojący w szeregu, dwudziestego piątego lipca, ujrzał Wartałowicz po raz pierwszy bitwę.
Widny pobok szósty pułk ułanów nagle, przy zewie trąb, ruszył z miejsca. Zrazu stępo,
potem kłusem powolnym, potem szybszym.
Widział Wartałowicz, bo od linii ruszyli, lekko z ukosa ku jego czołu, w rówień zieloną
błyszczącą trawą pokrytą, jak się szereg pierwszy posunął z miejsca w marsz, za nim dalsze;
słońce grało na metalu, mundurach, chorągiewkach i koniach.
Jechali coraz prędzej, ławą, prędzej, prędzej, niby widowisko cudowne, przechodzą w ga-
lop, przeszli ─ świetna jazda rosyjska pędzi naprzeciw ─ słychać w ułanach głos komendy,
widać manewr, ruchem flankowym nagle natarli na pułk dragonów, Wartałowicz słyszy, jak
rotmistrz Zaremba mówi: „Ingryjski” ─ dojechali. Rozpoczęła się rzeź. Z daleka patrzał
Wartałowicz szeroko rozwartymi oczyma na tę zgrozę. Nowe pułki kawalerii rosyjskiej, nowe
szarże huzarów francuskich. Pułk szósty ułanów okrył się chwałą. Rosyjskie męstwo nie wy-
trzymało naporu. Z ingryjskiego pułku dragonów padło rannych i zabitych 350 żołnierzy, 22
oficerów, połowa. Jazda rosyjska zepchnięta cofnęła się w lasy, nie podparta dostatecznie
przez piechotę. Ostermann ściągnął wojsko pod Ostrowno. Murat przed nadejściem Eugeniu-
sza Beauharnais nie mógł atakować dalej, nie miał piechoty. Ostermann, Konownicyn i Pah-
len utrzymali się w lesie pod Ostrownem i postanowili mężnie nazajutrz walczyć z przemocą,
zatrzymać pochód Bonapartego, zginąć, ale ocalić armię.
Pułk ósmy ułanów z zazdrością spoglądał na pułk szósty, który już walczył.
I znowu przeszła noc w obozie.
─ Te ─ mówił Antek do niemowy ─ nie śpiewałeś dziś polki, ale jutro zaśpiewasz na pewno:
Tramblam, tramblam, tramblam ino,
z piecza krockiem, Michalino!
Nie pozwolono ułanom rozsiedlać koni, ale popuszczono popręgów i na uździenicach ko-
nie się pasły. Nie było obawy nocnego ataku.
Rozpalono ognie. Ułan Makuch, który był muzykalny, wyjął piszczałkę zza munduru i po-
czął na niej grać tęskne kujawiaki. Ale Antek Jamrozikowski począł mu się na wywleczonym
skądś grzebieniu sprzeciwiać „polką mularką z Bednarskiej ulicy”, dopóki go sen nie zmorzył
i dopóki go wachmistrz za ucho nie dźwignął, aby siadał na koń i wartę z kapralem zluzować jechał.
75
I znowu rano zagrały trąby na bitwę.
Długi, przeciągły zew, groźny i złowieszczy, jak błysk piorunu.
Pułk wyruszył ze stanowiska.
Rozpoczęła się walka wściekła.
Rosjanie stali jak mur.
Odparli ataki wicekróla Eugeniusza Beauharnais, odparli ataki króla Neapolu, odparli i z
grzmotem: „hura!”, wyszli z lasu żołnierze, o których Fryderyk Wielki mówił: „Trzeba ich
naprzód zabić, a potem popchnąć, żeby się przewrócili.”
Osiemdziesiąty czwarty pułk Kroatów na próżno opór stawia. Cofa się przed wychodzą-
cymi z lasu na równinę masami Rosjan, zostawiając przed sobą trupy i jęki rannych. W
osiemdziesiątym czwartym piechotnym pułku Kroatów wszczyna się popłoch ─ dziesiątkują
go, miażdżą.
─ Rany boskie! Rany boskie! ─ słyszy Wartałowicz poza sobą.
Nie ogląda się, nie wolno. Tam poza nim stoi Mazur Jakub Buła, chłop spod Łowicza, oj-
ciec dzieciom, fornal szefa batalionu, Mieleckiego, stąd do wojska weszły. ─ Rany boskie! ─
powtarza rozpacznym szeptem.
Muszą mu się trząść żółte wąsy, płowożółte jak pszenica mazurska.
─ Te! ─ szepce do Wartałowicza Antek Jamrozikowski. ─ Słyszysz?
─ Inacy jak na manibrach ─ szepce Piętka spod Kalwarii.
Groźne spojrzenie kaprala ─ cisza. Gruchot karabinów, huk armat niepokoi konie. Antek
ściąga cugle. Piętka przygłaskuje nieznacznie, aby kapral nie zobaczył, kark wałacha; siwa
kobyła Mroczkiewicza stoi jak z kamienia wykuta.
Wtem zimny dreszcz wstrząsnął ciałem Zaremby.
Artyleria, broń cesarza, cofa się! Artylerzyści zaprzęgają przodki armat zawracając je pę-
dem, uciekają...
Zaremba otwiera usta, oddech mu się rwie, zatrzymuje...
Wartałowicz nie zdaje sobie z tego sprawy. Żołnierze Napoleona nie mogą się cofać.
Wtem: ─ Ciotko Ukrzyżowanego! ─ krzyczy mu nad uchem Antek.
Kulka rosyjskiego piechura gwizdnęła mu koło czapki. ─ Cicho, psiakrew! Aż umrzesz! ─
gromi go wachmistrz Dybul i obraca się do frontu.
Antek Jamrozikowski, dziecko warszawskie, pokazuje mu szybko dłuższy koniec języka
spomiędzy zębów.
Wartałowicz widzi, że rotmistrz Zaremba pobladł strasznie jak trup; toż samo wachmistrz
Dybul, porucznik Kolski. Wszyscy mają oczy wpatrzone w artylerię. Wartałówicz zrozumiał:
artyleria ucieka!
Jękło mu serce w piersiach. Widzi popłoch.
Runęło wszystko na jedną drogę, armaty, piechota, tłoczą się, plączą, wichrzą, nie słychać
krzyku dowódców, nie widać ich już, zginęli w tłoku pogromu.
─ Hura! Hura! ─ prą się, jak stado bawołów za wilkami, rosyjskie piechury z rozwitych
sztandarów gajem nad sobą.
─ Hura!...
Pogrom!... Cesarskich wojsk!....
Wtem na czoło ułanów wypada jeździec cudowny. Pióra białe u kołpaka, mundur szame-
rowany złotem, ciemnozielony, czerwone pantalony, koń pod nim kary, skórą lamparcią