Głos miał głęboki i spokojny, dziwnie pasujący do szerokiej twarzy i głęboko osadzonych, mocnych oczu. Wyraźny, gardłowy akcent zdradzał w nim Grombelardczyka.
Stali naprzeciwko siebie w milczeniu. Patrząc z rosnącym zdumieniem na jego zakurzony podróżny strój i długi, wąski miecz powiedziała:
- Jak śmiesz, mój panie, bez pozwolenia mówić do mnie, jak do równej sobie? Czyżbyś nie wiedział, w czyim domu jesteś?
Z dziwną łatwością odbił jej wzrok. Ale w chwili, gdy zrozumiała, że jej zielone spojrzenie przegrywa, z namysłem pochylił głowę,
- Wybacz, pani - powiedział pokornie, choć widać było, że nie przychodzi mu to łatwo. - W samej rzeczy, zapomniałem, gdzie jestem...
Powoli wróciła spojrzeniem do lustra. Uniosła rękę i musnęła małym palcem gęste, wygięte ku górze rzęsy.
- Wyjdź teraz - powiedziała od niechcenia - zostaw swe prostackie maniery za drzwiami i przyjdź po raz drugi. Przez ten czas zastanowię się, czy na pewno chcę z tobą rozmawiać.
Nie odwracając się widziała, jak drgnęły mu mięśnie szczęk. Odwrócił się bez słowa i wyszedł.
Wydęła lekko usta, przybierając na twarz wyraz niejakiego lekceważenia, potem zmrużyła oczy i rozchyliła usta w czarującym uśmiechu. Ściągnęła brwi i to był gniew, potem w szeroko otwartych oczach zalśnił niekłamany zachwyt. Delikatne nozdrza rozwarły się, wraz z uniesionym kącikiem ust tworząc pogardliwą ironię, potem, jak w kalejdoskopie, przemknęły przez twarz niedowierzanie, naiwna, dziewczęca ciekawość, uwielbienie, odraza, przerażenie, namysł, kpina...
Przeciągnęła się beztrosko i zmarszczyła brwi. Jeszcze go nie ma?
- Zasnąłeś tam, panie, za tymi drzwiami? A może czekasz, bym wyszła po ciebie?
Drzwi rozchyliły się powoli. Stanął w nich tak samo, jak przedtem. Pochylił głowę i czekał.
- Witam cię, panie, w moim domu - powiedziała swobodnie po długiej, bardzo długiej chwili milczenia. Doskonale bawiła się jego tłumioną wściekłością. - Wejdź dalej, proszę.
Zrobił dwa sztywne kroki.
- Witam cię, pani - przemówił lekko stłumionym głosem. - Jestem Gold L.F. z Grombelardu.
Pokiwała głową.
- Z Grombelardu... To widać.
Uniósł głowę myśląc, że nawiązuje do jego poprzedniego zachowania. Ale nie. Z dezaprobatą patrzyła na popękane, zakurzone buty i wiszący u pasa miecz.
- Jestem prosto z podróży, pani - wyjaśnił. - Wybacz, że rażę twe oczy takim ubiorem...
- No, dobrze już. Czemu zawdzięczam wizytę Waszej Godności?
Ruchem głowy wskazała mu miejsce w głębokim fotelu. Usiadł. Legła na sofie, opierając podbródek na dłoni. Udając dyskrecję, stłumiła ziewnięcie.
- A zatem?
Wydobył spod kaftana dużą, szeroką kopertę. Podszedł do sofy i wyciągnął rękę.
Oto list, który wyjaśni ci cel mojej wizyty, pani.
Z wahaniem rozerwała kopertę. Przebiegła wzrokiem równe linijki kształtnego pisma. Gwałtownie usiadła na sofie. Pobladła.
- To jakiś żart, głupi żart - powiedziała nerwowo. - Baylay... zaginął w Armekcie bez wieści przeszło trzy lata temu. Zapewne... zamordowali go jeźdźcy równin albo inni zbóje...
- Mylisz się, pani. Ten list napisał niespełna rok temu.
Spojrzała mu w twarz.
- Znasz jego treść?
- Tak, pani.
W skupieniu przeczytała pismo po raz drugi i trzeci. Bladość powoli ustąpiła z jej twarzy. Znów uniosła wzrok.
- Nie wierzę. Nie wierzę temu listowi ani tobie, panie. Cóż mój brat mógłby robić na tym... Czarnym Wybrzeżu?
- Szukał tam swojej żony, pani.
Wstała nagle.
- Bzdura. Ilara uciekła od niego przed trzema laty. Jest teraz w Armekcie.
- Nie, pani. Niespełna półtora roku temu wróciła do niego...
- KÅ‚amiesz.
Z nagłą złością przedarła papier na pół i cisnęła mu pod nogi. Odwróciła się plecami.
- Żegnam cię, panie. I nigdy więcej nie przychodź do mego domu.
Nie widziała, jak położył dłoń na rękojeści miecza. Ale dźwięk jego głosu przeszył ją dreszczem:
- Nic z tego, pani. Baylay był moim przyjacielem. Zrobię wszystko, by jego... życzenie zostało spełnione. Pojedziesz ze mną dobrowolnie albo z przymusu. Wybieraj.
Zdumienie odmalowało się na jej twarzy. Odwróciła się i spojrzała w szare oczy.
- Co słyszę? - powiedziała powoli z jakimś złowrogim spojrzeniem. - Pan mi grozisz... porwaniem?
Ani jeden mięsień nie drgnął w jego twarzy.
- Otóż to.
Minęło parę chwil, nim zrozumiała, że ma przed sobą szaleńca. Z nagłą pasją zacisnęła usta.
- Służba!
W drzwiach komnaty prawie natychmiast ukazał się rosły niewolnik.
- Odpraw go, pani, lub poleje siÄ™ krew...
Nie zwróciła uwagi na jego słowa. Powiedziała:
- Wyprowadź stąd tego człowieka!
Niewolnik groźnie stanął za plecami Golda. Ten spojrzał przez ramię. W następnej chwili potężny cios łokciem w żołądek zwalił niewolnika z nóg. Gold kopnął leżącego w głowę.
- Ostrzegałem. Przebieraj się, pani.
Cofnęła się o krok, z odrazą patrząc na nieruchome, leżące na dywanie ciało. Żywy niewolnik był czymś niskim i podłym, martwy - czymś obrzydliwym. Cofnęła się jeszcze dwa kroki, wydając jakiś dziwny, nieartykułowany pomruk.