— A uchodźcy?
— Ci w helikopterze nie żyli. Być może wszyscy stracili kontrolÄ™ nad swoimi poczynaniami.
Thad zatrzymał się i popatrzył mi w oczy.
— Tak chyba byÅ‚oby lepiej, prawda?
— Chyba tak. Musimy jednak mieć pewność.
Pozycja Thada w Kynvet była niemal równa mojej. Jego rodzice umarli w wyniku jakiegoś wypadku spowodowanego czyimś błędem w laboratorium, więc wychowywała go rodzina Draxow, którzy byli krewnymi jego ojca. Nie miał więc specjalnie kogo opłakiwać.
— Pewnie masz racjÄ™ — przyznaÅ‚. — Co jednak zrobimy, Vere, kiedy już na dobre okaże siÄ™, że jesteÅ›my tutaj sami? Och, wiem, nadamy sygnaÅ‚ w przestrzeÅ„. Ale przecież może siÄ™ stać tak, że nikt go nie odbierze. Co wtedy?
— Prawo Å‚odzi — powiedziaÅ‚em krótko.
— Prawo Å‚odzi? — powtórzyÅ‚. Po chwili zrozumiaÅ‚. — Och, masz na myÅ›li uregulowania w przestrzeni. ZaÅ‚ożymy koloniÄ™ jako rozbitkowie, czy tak? Ale przecież nie jesteÅ›my rozbitkami ze statku kosmicznego.
— JesteÅ›my w sytuacji, w której to prawo ma zastosowane. I bÄ™dziemy na poczÄ…tek posiadali wiÄ™cej, niż kiedykolwiek mieli inni rozbitkowie. Dysponujemy wszystkim, co jest na tej planecie. To nasza wÅ‚asność.
— Przecież maszyny kiedyÅ› siÄ™ zepsujÄ…. WiÄ™kszość z nich już teraz wymaga napraw, których nie jesteÅ›my w stanie przeprowadzić. A kiedy wszystko przestanie funkcjonować…
— Wtedy pozostaniemy już zdani tylko na wÅ‚asne siÅ‚y. Musimy dokonać jak najwiÄ™cej, dopóki dysponujemy maszynami.
To musiałoby jednak trwać całe lata, a ja na razie nie chciałem wybiegać myślami w przyszłość dalej niż na kilka dni; przynajmniej, dopóki nie musiałem. Thadowi też zapewne nie podobały się takie perspektywy, bo nagle umilkł. Przez resztę dnia wymieniliśmy zaledwie kilka słów związanych z naszym marszem.
Tę noc spędziliśmy pod gołym niebem, w małym zagajniku przy strumieniu. Po zmroku na zmianę czuwaliśmy, a nad ranem zjedliśmy racje energetyczne i wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Było już po południu, kiedy zaczęliśmy rozpoznawać okolicę. Napotykaliśmy mnóstwo oswojonych zwierząt krążących bez celu. Niektóre próbowały iść za nami, jednak staraliśmy się zniechęcać je do naszego towarzystwa, gdyż mogły zwrócić na nas czyjąś uwagę.
Wreszcie dotarliśmy do Kynvet, albo miejsca, w którym kiedyś stało Kynvet. Widziałem już kiedyś taśmy ilustrujące zniszczenia wojenne, ale pochodziły one z innych światów i nigdy nie przypuszczałem, że ujrzę coś takiego na własne oczy. Poczułem się, jakby ktoś z całej siły uderzył mnie w twarz.
Była tu tylko rozryta żółta ziemia, upstrzona fragmentami materiałów, które kiedyś składały się na nasze domy, laboratoria i inne zabudowania, stanowiące nieodłączne części naszego dzieciństwa. Nie został żaden wyraźny ślad, który dowodziłby, że w tym miejscu znajdowało się kiedyś osiedle. Można było odnieść wrażenie, że to pięść giganta uderzyła tutaj by zniweczyć wszystko, co kiedykolwiek zbudował człowiek.
— Nie… — Thad wydobyÅ‚ z siebie jedynie cichy jÄ™k — dlaczego?…
— Pewnie nigdy siÄ™ nie dowiemy.
— Ja… Ja… — Å›ciÄ…gnÄ…Å‚ z ramienia oszaÅ‚amiacz, jakby to byÅ‚ miotacz laserowy i mógÅ‚ zniszczyć nim wrogów znajdujÄ…cych siÄ™ w pobliżu.
— OpamiÄ™taj siÄ™, Thad. BroÅ„ może ci siÄ™ jeszcze przydać.
Zapowiedź możliwej zemsty sprawiła, że trochę się uspokoił.
— DokÄ…d teraz?
— Do portu. — Nie miaÅ‚em jednak wielkiej nadziei, że zastaniemy tam lepszÄ… sytuacjÄ™ niż w Kynvet.
Początkowo mieliśmy zamiar przenocować w Kynvet, jednak w sytuacji, jaką zastaliśmy, postanowiliśmy odejść stąd jak najdalej. Dlatego zatrzymaliśmy się, gdy już było dobrze po zmroku i postanowiliśmy przenocować w wielkim magazynie, który służył do magazynowania zbiorów po żniwach. Pomiędzy Kynvet a portem rozciągały się bowiem wielkie połacie pól uprawnych.
Zagłada na Beltane przyszła na krótko przed porą żniw. Wiedziałem, że nikt już nie sprzątnie tych pól, że teraz mogła się tym zająć jedynie nasza gromadka i że będziemy musieli to zrobić, jeżeli zamierzamy jeszcze kiedykolwiek jeść świeży chleb.