Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Praktycznie każde musi mieć swego robota, póki nie zacznie chodzić.
— Dlaczego?
— Jeśli nie mają własnego opiekuna, chorują.
Baley skinął głową — Potrzeba uczucia. Nie można ich tego pozbawić.
Klorissa zmarszczyła brwi i powiedziała szorstko — Dzieciom potrzeba opieki.
— Dziwie się trochę, że tę potrzebę uczucia mogą zaspokoić roboty.
Widać było, że jest niezadowolona — Jeśli chce mnie pan zaszokować, używając takich słów, nie uda się to panu. Wielkie nieba!
Niech pan nie będzie dziecinny!
— Zaszokować panią?
— Ja też potrafię użyć tego słowa! Uczucie! Może chce pan usłyszeć inne słowo w tym rodzaju? Mogę je również wymówić. Miłość.
Miłość! A teraz proszę się zachowywać przyzwoicie!
Baley nie zamierzał dyskutować o tym, co jest przyzwoite a co nie. Spytał — Więc czy roboty potrafią zapewnić dzieciom opiekę?
— Oczywiście, w przeciwnym razie ten żłobek nie mógłby funkcjonować. Roboty wygłupiają się z dziećmi. Niańczą je i przytulają.
Dzieciom nie przeszkadza fakt, że to tylko roboty. Gorzej jest później, między trzecim a dziewiątym rokiem życia.
— Czy tak?
— Dzieci w tym wieku upierają się, całkiem na oślep, by bawić Się z innymi.
— Spodziewam się, że pozwalacie im na to?
— Musimy, nie zapominając jednak, że naszym zadaniem jest przygotowanie ich do wymagań życia dorosłych. Każde dziecko ma własny pokój w którym może się zamykać. Od początku śpią same, ściśle tego przestrzegamy. Dalej, z upływem lat wydłuża się codzienna pora izolacji. Kiedy dziecko kończy dziesięć lat, potrafi przez tydzień zadowalać się oglądaniem. Warunki oglądania są, oczywiście odpowiednio dobierane Może to trwać cały dzień, na dworze, w ruchu…
— Dziwie się, że tak liczycie się z instynktem, bo że liczycie się, to widać.
— O jakim instynkcie pan mówi?
— O instynkcie stadnym. Jest taki. Sama pani powiedziała, że obstają przy tym, by się ze sobą bawić.
Klorissa wzruszyła ramionami — Więc to pan nazywa instynktem? I cóż stąd? Dziecko instynktownie boi się upadku, ale dorosły może się przyzwyczaić do pracy na wysokościach, gdzie niebezpieczeństwo upadku stale istnieje. Oglądał pan chyba akrobatów na linie? Są światy, w których ludzie mieszkają w wysokich budynkach.
Dzieci boją się też instynktownie hałasów, a czy pan się ich boi?
— Nie, jeśli nie ma powodu.
— Założę się, że ludzie na Ziemi nie mogą zasnąć, jeśli wokół jest naprawdę cicho. Nie ma takiego instynktu, który uniemożliwiałby wychowanie, przynajmniej nie u ludzi. Przy odpowiednim podejściu z każdym pokoleniem jest łatwiej. To sprawa ewolucji.
— Jak to?
— Każda istota rozwijając się powtarza historię ewolucji swego gatunku. Płody, które oglądaliśmy, mają do pewnego momentu skrzela i ogonki. Nie można tych etapów przeskoczyć. Podobnie dziecko musi przejść przez „Zwierzęcą” fazę rozwoju społecznego. Doktor Delmarre był zdania, że z każdym pokoleniem trwa to krócej.
— A czy tak jest?
— Zakładał, że przy obecnym tempie, w ciągu trzech tysięcy lat dojdziemy do tego, iż dzieci będą od samego początku zadowalać się oglądaniem. Szef miał też inne pomysły. Interesował się udoskonalaniem robotów. Chciał umożliwić im, bez szkody dla ich równowagi umysłowej, wpajanie dzieciom dyscypliny. I dlaczego nie? Dyscyplina dziś dla lepszego życia jutro, to właściwa wykładnia Pierwszego Prawa, jeśli tylko robot zdoła to zrozumieć.
— Czy istnieją już takie roboty?
Klorissa pokręciła głową — Chyba nie. Doktor Delmarre i Liebig pracowali usilnie nad jakimiś modelami doświadczalnymi.
— Czy Doktor Delmarre wypróbowywał te nowe modele w swojej posiadłości? Czy był biegły w robotyce?
— O, tak. Często przeprowadzał próby z robotami.
— Czy wie pani, że był przy nim robot, kiedy go zamordowano?
— Słyszałam o tym, — Nie wie pani, co to był za model?
— Musi pan spytać o to Liebiga. To robotyk, który pracował z doktorem Delmarrem.
— Pani nie wie nic na ten temat?