Ludzie siÄ™ przesuwali, wraz z nimi przesuwaÅ‚ siÄ™ Bigelow... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

PrzystanÄ…Å‚ przy trumnie i spojrzaÅ‚ na swego przyjaciela. Nawet ty nie byÅ‚eÅ› nieÅ›miertelny, Angus.
PoszedÅ‚ dalej, skrÄ™ciÅ‚ w Å›rodkowe przejÅ›cie i usiadÅ‚ w czwartym rzÄ™dzie. Z tego miejsca obserwowaÅ‚ procesjÄ™ znajomych twarzy z Brant Hill. ByÅ‚a wÅ›ród nich Anna Valentine, sÄ…siadka Angusa, która niestrudzenie zadrÄ™czaÅ‚a go telefonami i zapiekankami. Byli wÅ›ród nich koledzy z pola golfowego, znajomi z kółka degustatorów wina i muzycy z amatorskiej orkiestry.
A gdzie Phil Dorr?
Bigelow rozejrzaÅ‚ siÄ™, wiedzÄ…c, że Phil powinien tu być. Nie dalej jak przed trzema dniami wypili w klubie po kilka szklaneczek, poszeptujÄ…c o starych kumplach od pokera, o Angusie, Harrym i Stanie Mackie. Å»aden już nie żyÅ‚, pozostali tylko on i Phil. Poker we dwóch to gra niewarta Å›wieczki – stwierdziÅ‚ Phil. ChciaÅ‚ wsunąć Angusowi do trumny taliÄ™ kart. Ot tak, na pożegnanie i na dobry poczÄ…tek przy zielonym stoliku w niebiesiech. ZastanawiaÅ‚ siÄ™, czy rodzina miaÅ‚aby coÅ› przeciwko temu. UznajÄ…, że to tani dowód przyjaźni? Å»e uchybia godnoÅ›ci nieboszczyka, spoczywajÄ…cego na poÅ‚yskliwych atÅ‚asach? Åšmiali siÄ™ z tego ze smutkiem, sÄ…czÄ…c kolejnÄ… szklaneczkÄ™ toniku. Pies to drapaÅ‚ – zdecydowaÅ‚ Phil. Zrobi to tak czy inaczej. Angus na pewno by ten gest doceniÅ‚.
Mimo to nie pokazaÅ‚ siÄ™ z kartami na pogrzebie.
MiÄ™dzy krzesÅ‚a wcisnęła siÄ™ Anna Valentine i usiadÅ‚a obok Bigelowa. Twarz miaÅ‚a mocno upudrowanÄ…, lecz – o ironio! – miast kamuflować jej wiek, puder uwydatniaÅ‚ każdÄ…, nawet najdrobniejszÄ… zmarszczkÄ™. Jeszcze jedna wygÅ‚odniaÅ‚a wdowa. Gdziekolwiek siÄ™ obrócisz – wdowa. W normalnych okolicznoÅ›ciach pewnie unikaÅ‚by rozmowy, nie chcÄ…c rozbudzać w niej faÅ‚szywych nadziei – Anna myÅ›laÅ‚a tylko o jednym – ale tak siÄ™ zÅ‚ożyÅ‚o, że w pobliżu nie byÅ‚o nikogo, z kim mógÅ‚by zamienić choćby parÄ™ słów.
NachyliÅ‚ siÄ™ do Anny i szepnÄ…Å‚:
– Gdzie Phil?
Spojrzała na niego, zdziwiona, że się do niej zwrócił.
– Co?
– Phil Dorr. MiaÅ‚ tu być.
– Chyba źle siÄ™ czuje.
– Co mu jest?
– Nie wiem. Dwa dni temu zrezygnowaÅ‚ z wyprawy do teatru. PowiedziaÅ‚, że ma coÅ› z oczami.
– Mnie nic nie mówiÅ‚.
– ZauważyÅ‚ to dopiero w ubiegÅ‚ym tygodniu, miaÅ‚ iść do lekarza. – GÅ‚Ä™boko westchnęła i popatrzyÅ‚a na trumnÄ™. – To straszne, jak szybko wszystko siÄ™ nam psuje, prawda? Oczy, biodra, uszy... Dzisiaj zdaÅ‚am sobie sprawÄ™, że zmieniÅ‚ mi siÄ™ gÅ‚os. Nigdy dotÄ…d nie zwróciÅ‚am na to uwagi. OglÄ…daÅ‚am kasetÄ™ z wycieczki do Faneull Hall i nie mogÅ‚am uwierzyć, że mówiÄ™ jak sÄ™dziwa staruszka. I czujÄ™ siÄ™ jak sÄ™dziwa staruszka, Jimmy, przestaÅ‚am rozpoznawać siÄ™ w lustrze... – Znowu przeciÄ…gle westchnęła. Po jej policzku spÅ‚ynęła pojedyncza Å‚za, żłobiÄ…c w pudrze krÄ™ty wÄ…wóz. OtarÅ‚a jÄ…, ale rozmazaÅ‚a przy tym makijaż.
Phil ma coÅ› z oczami.
Bigelow pogrążyÅ‚ siÄ™ w zadumie. KoÅ‚o trumny wciąż sunÄ…Å‚ sznur żaÅ‚obników, wciąż skrzypiaÅ‚y krzesÅ‚a, wciąż niósÅ‚ siÄ™ szmer przyciszonych gÅ‚osów:
– PamiÄ™tasz, jak Angus...
– Nie mogÄ™ uwierzyć, że już zgasÅ‚...
– PowiadajÄ…, że to wylew...
– Nie, sÅ‚yszaÅ‚em, że to coÅ› innego... Bigelow gwaÅ‚townie wstaÅ‚.
– Nie zostajesz na nabożeÅ„stwie? – spytaÅ‚a Anna.
– MuszÄ™... muszÄ™ z kimÅ› porozmawiać – odrzekÅ‚, przeciskajÄ…c siÄ™ miÄ™dzy krzesÅ‚ami. Chyba go woÅ‚aÅ‚a, ale ruszyÅ‚ w stronÄ™ wyjÅ›cia i nie obejrzaÅ‚ siÄ™ za siebie.
Najpierw pojechaÅ‚ do Phila, który mieszkaÅ‚ ledwie kilka domów od niego. Drzwi byÅ‚y zamkniÄ™te, nikt nie reagowaÅ‚ na dzwonek. Bigelow staÅ‚ na ganku, potem zajrzaÅ‚ przez okno. WidziaÅ‚ stamtÄ…d tylko maÅ‚y hol, stolik z wiÅ›niowego drewna i mosiężny stojak na parasole. Aha, jeszcze but na podÅ‚odze. But. UznaÅ‚, że to dziwne, wrÄ™cz niemożliwe! Phil byÅ‚ chorobliwie pedantyczny.
Bigelow zawróciÅ‚ i mijajÄ…c ogrodowÄ… furtkÄ™, dostrzegÅ‚, że skrzynka na listy jest peÅ‚na. To też byÅ‚o do Phila niepodobne.
MiaÅ‚ coÅ› z oczami...
WsiadÅ‚ do samochodu i krÄ™tÄ… alejkÄ… przejechaÅ‚ kilkaset metrów do gmachu kliniki. WszedÅ‚ do recepcji ze spotniaÅ‚ymi dÅ‚oÅ„mi i z walÄ…cym sercem.
Recepcjonistka go z poczÄ…tku nie zauważyÅ‚a, zbyt zajÄ™ta rozmowÄ… przez telefon.
Bigelow zaÅ‚omotaÅ‚ w okienko.
– MuszÄ™ siÄ™ widzieć z doktorem Wallenbergiem.
– Zaraz do pana podejdÄ™ – odrzekÅ‚a.
Coraz bardziej sfrustrowany patrzyÅ‚, jak siÄ™ od niego odwraca, jak zaczyna postukiwać w klawiaturÄ™ komputera, nie przerywajÄ…c rozmowy o skÅ‚adkach ubezpieczeniowych i numerach autoryzacyjnych.
– To ważne! – krzyknÄ…Å‚. – MuszÄ™ wiedzieć, co siÄ™ dzieje z Philem Dorrem!
– Rozmawiam przez telefon, proszÄ™ pana.
– Phil też zachorowaÅ‚, tak? Ma kÅ‚opoty z oczami.
– Musi pan porozmawiać z jego lekarzem.
– W takim razie proszÄ™ mnie wpuÅ›cić do doktora Wallenberga.
– Doktor Wallenberg wyszedÅ‚ na lunch.
– Kiedy wróci? Kiedy?!
– ProszÄ™ siÄ™ uspokoić, musi siÄ™ pan uspokoić... Bigelow wsunÄ…Å‚ rÄ™kÄ™ przez okienko i grzmotnÄ…Å‚ pięściÄ… w wideÅ‚ki telefonu.
– ChcÄ™ siÄ™ widzieć z Wallenbergiem!
Recepcjonistka cofnęła siÄ™ z zasiÄ™gu jego ramion. Z sÄ…siednich pomieszczeÅ„ archiwum wyszÅ‚y dwie kobiety. Wszystkie trzy gapiÅ‚y siÄ™ na starca szalejÄ…cego w poczekalni.
OtworzyÅ‚y siÄ™ drzwi i wszedÅ‚ lekarz, olbrzymi Murzyn, górujÄ…cy nad Bigelowem niczym wieża. Na przypiÄ™tym do fartucha identyfikatorze widniaÅ‚o nazwisko: Dr Brace.

Tematy