Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Teraz, kiedy musiał sam się u niego zarejestrować, czuł się trochę nieswojo. Tym bardziej,
że wkrótce po magistrackiej dymisji w związku zaproponowano mu, by ustąpił z zarządu a to
dla dobra zrzeszonych. Wbrew zapewnieniom Murka, uważano tu, że jego udział w zarządzie
będzie nie w smak prezydentowi Niewiarowiczowi.
Nie upierał się. Wyszedł z posiedzenia obrażony. Postąpił jednak żle. Za przykładem bo-
wiem związku poszły niemal wszystkie organizacje, do których należał. Nawet Bezpartyjne
Zjednoczenie Pracy Państwowej, gdzie był bodaj najczynniejszym członkiem. Wyzyskano tu
małą nieformalność: nie wpłacił w porę składki członkowskiej i został skreślony, chociaż
niemal wszyscy z wpłatami zalegali po pół roku lub dłużej.
– Mam złą passę – zagryzał wargi dr Murek – ale to nic. Musi się odwrócić
Tymczasem nie odwracało się. Zasób gotówki wyczerpywał się z wolna, lecz stale. Pomi-
mo poważnych oszczędności woreczek irchowy, noszony na piersi pod koszulą, chudł z tygo-
dnia na tydzień. Od pani Rzepeckiej trzeba było wyprowadzić się i zamieszkać w jednym
pokoiku przy ulicy Dojazdowej u rodziny emerytowanego kolejarza. O tyle tu było lepiej, że
miał osobne wejście przez sionkę. Wprawdzie nie miewał wcale gości, lecz wolał być nie
skrępowany. Jedyną osobą, która przychodziła tu od czasu do czasu, była służąca z dawnego
mieszkania, Karolka.
Przynosiła listy, które wciąż nadchodziły pod dawnym adresem. Zresztą przychodziła
rzadko, wtedy tylko, gdy udało się jej zwieść czujność podejrzliwej wdowy. Korespondencja,
jaką dostarczała Murkowi, składała się wyłącznie z odpowiedzi na jego podania i to z odpo-
wiedzi wciąż odmownych. Dziewczyna musiała przedtem odczytywać te listy, gdyż widocz-
nie orientowała się w sytuacji Murka, chociaż nigdy z nią o tym nie mówił. W ogóle nie mó-
wili ze sobą. Poza kilku zdaniami na temat pani Rzepeckiej nie mieli sobie nic do powiedze-
nia. On uważałby za rzecz śmieszną i niestosowną dzielenie się z nią swoimi nadziejami i
troskami. Ona pogodziła się z tym bez słowa sprzeciwu, a całe współczucie dla pana doktora
wyładować umiała w niezmiennej gotowości dostarczenia mu samej siebie. Raz wprawdzie
26
przyniosła dwa kawałki pieczonej kaczki, resztkę po świątecznym przyjęciu u pani Rzepec-
kiej, lecz zbesztana i wyśmiana, nie zrobiła już tego więcej.
Spędzali ze sobą krótkie półgodzinki, które dla Murka były tylko chwilowym oderwaniem
się od rzeczywistości. Po nich jeszcze czarniejsze przychodziły myśli i jeszcze dokuczliwsze
refleksje. Już to, że wstydził się wizyt Karolki, że po kryjomu wpuszczał ją przez sionkę, że
odnosił się do tej dziewczyny po zwierzęcemu – napełniało go goryczą do siebie. A już wręcz
gardził sobą za to, że w brudny sposób zdradza narzeczoną, że znieważa swoją miłość do Ni-
ry.
Nie pomagały żadne spekulacje i targi z sumieniem, żadne usprawiedliwienia i argumenty.
Ogarniało go przerażenie na myśl, że Nira mogłaby w jakiś sposób o wszystkim się dowie-
dzieć. Na szczęście nie wróciła jeszcze z Warszawy. Murek przed Bożym Narodzeniem
otrzymał od niej krótką kartkę. Pisała, że leży chora na grypę, a po chorobie zapewne nie bę-
dzie mogła wracać od razu z obawy przed powtórnym zaziębieniem.
Murek pisał do niej regularnie dwa razy na tydzień. Uważał, że więcej nie wypada, lecz
objętość każdego listu wciąż wzrastała. Oczywiście ani myślał rozpisywać się o swoich kło-
potach. Bał się, by widząc nowy i tym razem uzasadniony powód do odroczenia ślubu, nie
zaczęła patrzeć na ich narzeczeństwo jak na rzecz nierealną. Dlatego tylko mimochodem
wspomniał o swoim ustąpieniu z magistratu i dodał, że w najbliższym czasie obejmie bardzo
dobre stanowisko.
Nira na listy, swoim zwyczajem, nie odpisywała. Zresztą nie pisywała też do domu, jak o
tym przekonał się w sam dzień Nowego Roku. Na ogół unikał spotkania z Horzeńskim, lecz
w tym dniu przyzwoitość nakazywała złożyć w willi przy ulicy Wielkiej życzenia. Wybrał się
umyślnie o piątej, by nie zastać gości.
Pan Horzeński wyszedł doń w szlafroku i przywitał z ostentacyjnym chłodem:
– Dziękuję panu za życzenia, chociaż, przyznam się, nie spodziewałem się tej wizyty.
– Jakże, proszę pana – zaczął Murek, lecz Horzeński przerwał mu od razu:
– Po tym co pan nam zrobił... Nie, proszę pana. Nawet dziwię się, że uważał pan za moż-
liwe zaszczycić mój dom.
Murek przestraszył się:
– A cóż ja zrobiłem?...
– Niezłe pytanie! – ironicznie zaśmiał się Horzeński.
– Zapewniam pana, że zostałem zredukowany bez żadnego powodu. Słowem honoru ręczę,
że nie popełniłem najmniejszego nadużycia! Jeżeli zaś chodzi o to, że chwilowo nie mam
posady... Jestem przekonany, że w najbliższym czasie coś odpowiedniego znajdę. W każdym