- Obleśny uśmiech to normalny wyraz amerykańskiej gęby. Kiedy następnym razem wybierzemy się do Nowego Jorku, zabierz swoją dziewczynę. Jesteś zbyt wrażliwy, by narażać cię na spotkania z takim draństwem.
- Pomówię z nią - obiecał, chociaż był pewien, że Julia nie przyjmie propozycji. Nie pochwalała jego przyjaźni z Boylanem, któremu dała przezwiska: Drapieżny Ptak i Utleniony.
- Moglibyśmy zaprosić Gretchen zjej młodym przyjacielem - ciągnął Boylan - no i przejrzałbym mój stary notatnik z adresami. Może znalazłaby się jakaś dziewczyna, moja dawna znajoma. Co? Urządzilibyśmy zabawę pierwsza klasa.
- Właśnie! Wesoło byłoby, jak podczas tonięcia "Titanica".
- Oto młodzieńcza bystrość przewidywania! - roześmiał się Boylan i podjął zaraz serdecznym tonem - Udany z ciebie chłopiec. Przy odrobinie szczęścia wyrośniesz na udanego mężczyznę.
Byli już przy samochodzie. Za przednią szybą tkwił bilet parkingowy. Boylan podarł go nie czytając.
- Poprowadzę, jeżeli sobie życzysz - zaproponował Rudolf.
- Nie jestem pijany - rzucił krótko Boylan i usiadł przy kierownicy.
Tom siedział na kulawym krześle, wsparty plecami o ścianę garażu. W zębach trzymał źdźbło trawy i patrzył prosto przed siebie na skład drewna znajdujący się po przeciwległej stronie drogi. Dzień był słoneczny. Światło załamywało się metalicznie na resztkach liści drzew, którymi była obsadzona szosa. W jednym wozie trzeba było zmienić olej przed drugą po południu, ale Tom nie śpieszył się wcale. Ubiegłego wieczora wdał się w bójkę podczas zabawy szkolnej, więc był obolały i ręce miał spuchnięte. Uparcie odbijał tancerkę chłopcu który grał na obronie w szkolnej drużynie piłki nożnej, ponieważ dziewczyna obrońcy robiła doń oko przez cały wieczór. Obrońca ostrzegał go, mówił, żeby się odczepił, ale Tom w dalszym ciągu odbijał mu tancerkę. Wiedział, że w końcu wyniknie z tego bójka, więc jak za dawnych czasów odczuwał lęk i zadowolenie, był podniecony i świadom własnej siły. A tymczasem z gruba ciosana twarz obrońcy była coraz to bardziej pochmurna, gdy Tom obtańcowywał jego dziewczynę. Wreszcie obydwaj wyszli przed salę gimnastyczną, gdzie odbywały się tańce. Obrońca był groźny - nad wyraz zwinny i miał ogromne, ciężkie pięści. Ten skurczybyk Claude - gdyby był przy tym - posikałby się w majtki z ukontentowania. W rezultacie Tom rozłożył przeciwnika, ale żebra dokuczały mu jak połamane. Była to jego czwarta bójka w Elysium od początku lata.
Wieczorem wybierał się na randkę z dziewczyną obrońcy.
Stryj Harold wyszedł z małego kantorku stacji obsługi. Tom zdawał sobie sprawę, że ludzie skarżą się przed stryjem Haroldem na niego i jego bójki, ale stryj Haroold nie mówił nic na ten temat. Nie mówił również nic o samochodzie, w którym olej miał być zmieniony do drugiej po południu, chociaż Tom czytał w jego twarzy, że z przykrością patrzy na bratanka rozpartego na kulawym krześle i leniwie gryzącego źdźbło trawy. Ostatnimi czasy stryj Harold nie mówił nic na żaden temat. Wyglądał źle. Jego pucołowata różowa twarz pożółkła jakoś, zapadła, i miała wyraz napięcia jakby stryj oczekiwał wybuchu bomby. Tą bombą był Tom. Gdyby napomknął tylko Tante Elzie o tym, co dzieje się między jej małżonkiem a Klotyldą, śpiew Tristana i Izoldy na długi czas zamilkłby w domu Jordachów. Tom nie zamierzał napomykać o niczym, ale nie informował o tym stryja Harolda. Niech się łajdak gryzie.
Tom nie zabierał teraz śniadań z domu. Przez trzy dni z rzędu zostawiał na kuchennym stole torbę z owocami i kanapkami, które Klotylda przygotowywała dla niego. Klotylda nic nie mówiła. Po trzech dniach zrozumiała, i kanapki przestały czekać na Toma. Stołował się w pobliskiej jadłodajni. Mógł sobie na to pozwolić. Stryj Harold dorzucił mu dziesięć dolarów tygodniowo. Stary kutwa!
- Jak kto o mnie zapyta - powiedział stryj Harold - będę w mieście w agencji samochodowej.
Tom siedział nadal zapatrzony przed siebie. W zębach trzymał źdźbło trawy. Stryj Harold westchnął, załadował się do samochodu i odjechał.
Z wnętrza garażu dobiegały głosy świadczące, że Coyne pracuje przy tokarce. Którejś niedzieli Coyne widział bójkę Toma nad jeziorem. Od tego czasu był dlań bardzo uprzejmy i często brał na siebie robotę, którą Tom zaniedbywał. Obecnie Tom zastanawiał się leniwie, czy zmiany oleju, z czym mieli się uporać do drugiej, nie przekazać Coyne'owi.
Pani Dornfeld nadjechała swoim Fordem, model 1940, i zahamowała przy pompie benzynowej. Tom wstał i nie śpiesząc się bynajmniej podszedł do wozu.
- Dzień dobry, Tommy - powiedziała pani Dornfeld.
- Dzień dobry.
- Do pełna, Tommy, bardzo proszę.
Pani Dornfeld - trzydziestoletnia, pulchna blondynka - miała po dziecięcemu naiwne, niebieskie oczy z wyrazem jak gdyby rozczarowania. Jej mąż pracował w banku jako kasjer, co było bardzo dogodne, ponieważ pani Dornfeld wiedziała zawsze, gdzie on znajduje się w godzinach urzędowych.