Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Tak naprawdę, Sarah, czy ty... — zaczerpnął tchu, jakby dla dodania
sobie odwagi — nie jesteś po prostu zazdrosna?
Sarah ruszyła do ataku jak burza.
— Zazdrosna? Ja? O jakiegoś głupiego ojczyma? Mój drogi Gerry! Czyż nie mówi-
łam ci, jeszcze na długo przed wyjazdem do Szwajcarii, że moja matka powinna wyjść
za mąż?
— Tak. Ale to co innego. Co innego mówić, ot tak sobie, a co innego stawić czoło rze-
czywistości.
— Zazdrość i ja nie chodzimy ze sobą w parze — oznajmiła wyniośle Sarah.
— Chodzi mi tylko o szczęście własnej matki.
— Będąc tobą, nie mieszałbym się w nie swoje życie.
— Ale to moja matka. Rodzona.
— I co z tego? Twoja matka niechybnie wie, co dla niej najlepsze.
— Już ci to powiedziałam: moja matka jest słaba.
— Tak czy owak — uznał Gerry — nic nie możesz zrobić, jeśli chodzi o tę całą
sprawę.
Pomyślał sobie, że Sarah robi burzę w szklance wody. Miał dość Ann Prentice i jej
spraw i chciał wreszcie porozmawiać z dziewczyną o sobie samym.
— Zamierzam się zmyć — powiedział ni stąd, ni zowąd.
— Zmyć z biura stryja? Och, Gerry.
— Nie wytrzymam ani chwili dłużej. Mówię ci. Wystarczy, bym spóźnił się piętnaście
minut, a już robią mi piekło.
62
63
— Nie sądzisz, że do biura należy przychodzić punktualnie?
— Biuro, też mi coś! Przekładanie papierów, grzebanie w segregatorach, no i myśle-
nie, myślenie, myślenie o forsie. Rano, w południe i w nocy.
— Ależ, Gerry, co będziesz robił, jeśli rzucisz tę pracę?
— Nie martw się, coś sobie znajdę — powiedział beztrosko.
— Jesteś pewien? Próbowałeś już tego i owego. Bez większego skutku.
— Chcesz powiedzieć, że zawsze kończyło się wylaniem, tak? No to teraz nie będę
czekał. Sam odejdę.
— Ależ, Gerry, uważasz, że postępujesz mądrze? — Sarah przyglądała mu się pra-
wie z matczyną troskliwością. — Zrozum, to przecież twój stryj i niemal jedyny krew-
ny, a sam mówiłeś, że śpi na pieniądzach.
— No więc, jak będę grzeczny, zostawi mi całą forsę, tak? To chcesz powiedzieć?
— Godzinę temu sam miałeś pretensję do stryjecznego dziadka, jak-mu-tam, że nie
zostawił tej forsy twojemu ojcu.
— Jasne. Gdyby miał odrobinę sentymentu dla własnej rodziny i był przyzwoitym
facetem, nie musiałbym teraz płaszczyć się przed jakimś cholernym magnatem z City.
Co tam dziadek, według mnie ten cały kraj jest przegniły do szpiku kości. Korci mnie,
żeby spłynąć stąd na dobre.
— Gdzieś za granicę?
— Tak. Gdzieś, gdzie człowiek miałby prawdziwe możliwości.
Oboje zamilkli, zatopieni w myślach o innym świecie, innym życiu i prawdziwych
możliwościach.
Sarah, bardziej realistycznie patrząca na życie, zauważyła przezornie:
— Czy poradzisz sobie, nie mając żadnego kapitału? O ile wiem, nie masz funta
w kieszeni.
— I co z tego? Myślę, że nie do każdej roboty potrzebny jest kapitał.
— A tutaj i teraz? Co mógłbyś robić, ot tak, od ręki?
— Sarah, co cię napadło? Nie widzisz, że jestem cholernie przygnębiony?
— Wybacz. Chodzi mi tylko o to, że nie masz żadnego konkretnego zawodu.
— Tak, ale umiem sobie radzić z ludźmi i lubię pracę na świeżym powietrzu. Nie na-
daję się do biurowej ciasnoty.
— Och, Gerry — westchnęła Sarah.
— Znów coś nie tak?
— Sama nie wiem. Życie zdaje się chwilami nie do zniesienia. Ta cała wojna tak bar-
dzo zachwiała zwykłym porządkiem rzeczy.
Młodzi zgodnie zapatrzyli się przed siebie. W końcu Gerry stwierdził wielkodusznie,
że da stryjowi jeszcze jedną szansę, czemu Sarah ochoczo przyklasnęła.
— Chyba pójdę do domu. Mama zaraz wróci z wykładu.
62
63
— Na jaki temat?
— Nie wiem. „Dokąd zmierzamy i dlaczego” albo coś w tym rodzaju. — Podniosła
się od stolika. — Dzięki, Gerry. Podtrzymałeś mnie na duchu.
— Postaraj się wyzbyć uprzedzeń, Sarah. Najważniejsze, że twoja matka lubi tego go-
ścia i uważa, że będzie z nim szczęśliwa.
— Masz rację. Jeśli mama tak uważa, to wszystko w porządku.
— A poza tym, Sarah, ty też wyjdziesz za mąż... I to pewnie niedługo...
Gerry, mówiąc to, odwrócił wzrok od dziewczyny. Ta zaś wpatrywała się z uwagą we
własną torebkę.
— Kiedyś pewnie tak, chodź nie bardzo mi się śpieszy.
Między dwojgiem młodych, zawisło coś na kształt przyjemnego zakłopotania.
2
Trwał lunch. Ann powoli zaczynała uwalniać się od wewnętrznego napięcia, a jej
matczyne serce pęczniało z dumy. Jak na razie nie miała córce nic do zarzucenia: Sarah
przywitała się uprzejmie z Richardem i nie uchylała się od rozmowy. Wiedziała, że
można polegać na Sarah. Sarah nigdy jej nie zawiedzie.
Oby tylko Richard stanął na wysokości zadaniu.