- To jest rzecz rzdowa -
Tajniki polityczne - myl gabinetowa.
To si tak wszdzie dzieje - s tajniki stanu -
Ale Pan z Litwy, - a! a! - to jest dziwno Panu.
Panowie na wsi, to tak chcecie o cesarstwie
Wiedzie wszystko, jak gdyby o swym gospodarstwie.
[umiecha si]
KAMERJUNKIER
Pan z Litwy, i po polsku? nie pojmuj wcale -
Ja myliem, e w Litwie to wszystko Moskale.
O Litwie, dalibge! mniej wiem ni o Chinach -
"Constitutionnel" co raz pisa o Litwinach,
Ale w innych gazetach francuskich ni sowa.
PANNA [o Adolfa]
Niech Pan opowie, - to rzecz wana, narodowa.
STARY POLAK
Znaem starych Cichowskich, poczciwa rodzina;
Oni s z Galicyi. Syszaem, e syna
Wzili i zamorzyli: - mj krewny daleki!
Nie widziaem go dawno, - o ludzie! o wieki!
Trzy pokolenia przeszy, jak nas przemoc drczy;
Mczya ojcw naszych, - dzieci, wnukw mczy!
ADOLF [Wszyscy zbliaj si i suchaj]
Znaem go bdc dzieckiem; - by on wtenczas mody,
ywy, dowcipny, wes i sawny z urody;
By dusz towarzystwa; gdzie si tylko zjawi,
Wszystkich opowiadaniem i artami bawi;
Lubi dzieci i czsto bra mi na kolana,
U dzieci mia on tytu "wesoego pana".
Pamitam wosy jego, - nieraz rce moje
Pltaem w jasnych wosw kdzierzawe zwoje.
Wzrok pamitam, - musia by wesoy, niewinny,
Bo kiedy patrzy na nas, zdawa si dziecinny;
I patrzc na nas, wabi nas do swej renicy,
Patrzc na, mylelimy, emy rwiennicy.
On wtenczas mia si eni; - pomn, e przynosi
Dzieciom dary swej przyszej i na lub nas prosi.
Potem dugo nie przyszed, i mwiono w domu,
e nie wiedzie gdzie znikn, umkn po kryjomu,
Szuka rzd, ale ladu dotd nie wytropi,
Na koniec powiedziano: zabi si, utopi.
Policyja dowodem stwierdzia domysy,
Znaleziono paszcz jego nad brzegami Wisy;
Przyniesiono paszcz onie - poznaa - on zgin;
Trupa nie znaleziono - i tak rok przemin.
Dlaczego on si zabi? - pytano, badano,
aowano, pakano; wreszcie - zapomniano.
I mino dwa lata. - Jednego wieczora
Winiw do Belwederu wiedziono z klasztora.
Wieczr ciemny i ddysty; - nie wiem, czy przypadkiem,
Czy umylnie kto by tej procesyi wiadkiem;
Moe jeden z odwanych warszawskich modziecw,
Ktrzy ledz pobytu i nazwiska jecw:
Warty stay w ulicach, gucho byo w miecie -
Wtem kto zza muru krzykn: "Winie, kto jestecie?"
Sto ozwao si imion; - rd nich dosyszano
Jego imi, i onie nazajutrz zna dano.
Pisaa i lataa, prosia, bagaa,
Lecz prcz tego imienia - nic nie posyszaa.
I znowu lat trzy przeszo bez ladu, bez wieci.
Lecz nie wiedzie kto szerzy w Warszawie powieci,
e on yje, e mcz, e przyzna si wzbrania
I e dotd nie zoy adnego wyznania;
e mu przez wiele nocy spa nie dozwalano,
e karmiono ledziami i pi nie dawano;
e pojono opijum, nasyano strachy,
Larwy; e oskotano w podeszwy, pod pachy -
Lecz wkrtce innych wzito, o innych zaczli
Mwi; ona pakaa, wszyscy zapomnieli.
A niedawno przed domem ony w nocy dzwoni -
Otworzono: Oficer i andarm pod broni,
I wizie. - On - ka da pira i papieru;
Podpisa, e wrcony ywy z Belwederu.
Wzili podpis, i palcem pogroziwszy: "Jeli
Wydasz..." - i nie skoczyli; jak weszli, odeszli.
To on by. - Bieg widzie, przyjaciel ostrzega:
"Nie id dzisiaj, bo spotkasz pod wrotami szpiega".
Id nazajutrz, w progu policejskie draby;
Id w tydzie, on sam mi nie przyjmuje, saby.
A niedawno za miastem w pojedzie spotkaem -
Powiedziano, e to on, bo go nie poznaem.
Uty, ale to bya okropna otyo:
Wyda go za strawa i powietrza zgnio;
Policzki mu nabrzmiay, poky i zblady,
W czole zmarszczki pwieku, wosy wszystkie spady.
Witam, on mi nie pozna, nie chcia mwi do mnie,
Mwi, kto jestem, patrzy na mnie bezprzytomnie.
Gdym dawnej znajomoci szczegy powiada,
Wtenczas on oczy we mnie utopi i bada.
Ach! wszystko, co przecierpia w swych mczarniach dziennych,
I wszystko, co przemyli w swych nocach bezsennych,
Wszystko poznaem w jednej chwili z jego oka;
Bo na tym oku bya straszliwa powoka.
renice mia podobne do kawakw szklanych,
Ktre zostaj w oknach wizie kratowanych,
Ktrych barwa jest szara jak tkanka pajcza,