Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- To jest córka kapitana.
- Córka kapitana Simmonsa. - Wydęła usta i zmru­żyła oczy. - Ładniutka, tylko trochę zbyt blada i chuda. Czy ty nic nie jesz?
- Nie, dlaczego...
- Widać niewystarczająco - przerwała i wskazała z zainteresowaniem na włosy Laine, w których połyski­wało słońce. - Bardzo ładne. Wprost piękne. Dlaczego nosisz taką krótką fryzurę?
- Ja...
- Powinnaś przyjechać tu wiele lat temu. - Pokiwała głową i poklepała Laine po policzku. - Musisz być zmęczona. Przygotuję twój pokój.
- Dziękuję. Ale ja...
- A potem coś zjesz - zawyrokowała i wciągnęła dwie torby Laine po schodach na górę.
- To była Miri - wyjaśnił Dillon, po czym włożył ręce do kieszeni. - Ona prowadzi ten dom.
- To da się zauważyć. - Nie mogła się powstrzymać i uniosła dłoń do swoich włosów, zastanawiając się nad ich długością. - Czy nie powinieneś pomóc jej wnieść bagaże na górę?
- Miri mogłaby mnie wnieść po schodach bez zadyszki. Poza tym wiem, że lepiej jej nie przeszkadzać, jeśli uzna coś za swój obowiązek. Chodź. - Chwycił ją za ramię i pociągnął w głąb holu. - Zrobię ci drinka.
Dillon wszedł przez podwójne drzwi do gabinetu. Wy­glądało na to, że czuje się w tym domu bardzo swobodnie. Laine rozglądała się po pokoju. Jego ściany pomalowane były na kremowo. Królowała tu prostota, a wszystko bły­szczało czystością. Laine zauważyła z westchnieniem smutku, że najwyraźniej nie ma w tym domu miejsca dla jeszcze jednej kobiety. Wystrój wnętrza wskazywał na to, że mieszka tu mężczyzna i że to jego wygody i oczekiwa­nia brano pod uwagę, gdy urządzano dom.
- Na co masz ochotę? - Pytanie Dillona przerwało jej rozmyślania. Potrząsnęła głową i położyła kapelusz na małym stoliku.
- Na nic. Dziękuję.
- Rozgość się. - Przygotował sobie drinka i opadł na krzesło. - My tu nie przywiązujemy wielkiej wagi do etykiety, księżniczko. Podczas pobytu tutaj będziesz musiała przywyknąć do prymitywnych zachowań.
Laine postawiła torebkę obok kapelusza.
- Ale wolno mi chyba umyć ręce przed obiadem?
- Jasne - odpowiedział, ignorując jej sarkazm. - Wody mamy pod dostatkiem.
- A gdzie pan mieszka, panie O'Brian?
- Tutaj. - Wyciągnął przed siebie nogi i popatrzył na jej zaskoczoną minę z uśmiechem satysfakcji. - Przez tydzień lub dwa. Mój dom wymaga teraz drob­nych przeróbek.
- Co za pech - skomentowała i zaczęła przechadzać się po pokoju. - Dla nas obojga.
- Jakoś to przeżyjesz, księżniczko. - Uniósł swoją szklankę w jej kierunku. - Jestem pewien, że miałaś już wiele doświadczeń z przetrwaniem w trudnych wa­runkach.
- Tak, miałam, panie O'Brian, ale odnoszę wrażenie, że pan nie ma o tym zielonego pojęcia.
- Niezły charakterek, panienko. Muszę ci to przy­znać. - Wypił swojego drinka i spojrzał na nią groźnie. - Przyjechałaś po więcej pieniędzy? Czy to możliwe, że jesteś aż tak pazerna? - Wstał raptownie z krzesła, prze­szedł przez pokój i chwycił ją za ramiona, zanim zdą­żyła uchylić się przez wybuchem jego niekontrolowanej złości. - Czy nie wydusiłaś z niego wystarczająco wie­le? Do tego nie dałaś mu nic w zamian. Nigdy, przeni­gdy nie zadałaś sobie trudu, żeby odpisać na którykol­wiek z jego listów. Pozwoliłaś, aby lata mijały, a ty nie dawałaś znaku życia. Czego, u diabła, teraz chcesz od niego?
Dillon zatrzymał się nagle. Rumieniec gniewu zbladł na jego twarzy, ustępując miejsca marmurowej blado­ści. Laine stała oszołomiona. Czuła, że ledwie trzyma się na nogach. Dillon podtrzymał ją i przyjrzał się jej z nagłym zaskoczeniem.
- Co się z tobą dzieje?
- Ja... Panie O'Brian, myślę, że chętnie bym się jednak napiła, jeśli nie sprawi to panu kłopotu.
Zmarszczył brwi, ale posadził ją na krześle, zanim poszedł po drinka. Podziękowała mu szeptem. Poczuła przeszywający dreszcz, gdy spróbowała mocnej brandy. Pokój przestał wirować jej przed oczyma.
- Panie O'Brian. Ja jestem... Ja nie rozumiem... - Zaniemówiła na chwilę i zamknęła oczy. - Twierdzi pan, że mój ojciec pisał coś do mnie?
- Doskonale wiesz, że tak. - Odpowiedź była szyb­ka i nerwowa. - Przyjechał na wyspę zaraz po tym, gdy ty i twoja matka go zostawiłyście. Pisał do ciebie regu­larnie. Dopiero pięć lat temu się poddał. Nadal wysyłał pieniądze - dodał, zapalając zapalniczkę. - O tak, pie­niądze płynęły aż do zeszłego roku, kiedy to skończyłaś dwadzieścia jeden lat.
- Kłamiesz!
Dillon patrzył ze zdumieniem, jak wstała z krzesła, a jej oczy i policzki rozpalone były gniewem.
- Proszę, proszę. Wygląda na to, że emocje cię ponoszą. Bryła lodu zaczyna się roztapiać. - Wy­puścił obłok dymu i dodał delikatnie: - Ja nigdy nie kłamię, księżniczko. Prawda wydaje mi się bardziej interesująca.
- Nigdy do mnie nie napisał. Nigdy! - Podeszła do miejsca, w którym siedział Dillon. - Ani razu przez te długie lata. Wszystkie wysłane przeze mnie listy wra­cały, ponieważ ojciec się wyprowadził, nie informując mnie nawet dokąd.
Dillon zgasił papierosa i wstał, aby spojrzeć jej w twarz.
- I myślisz, że ja to kupię? Sprzedajesz swoją bajeczkę niewłaściwej osobie, panno Simmons. Widziałem listy, które Kapitan wysyłał. Widziałem też czeki. Co miesiąc.